To jest tak. Ludzie się nie szczepią, no bo myślą. Po co mam się szczepić? Potem łapią coś, coś co utrudnia im oddychanie. Wirus, nie wirus, jak zwał tak zwał. No ale w tivi gadali że to wirus atakuje płuca. Blady strach pada na takiego człowieka, oczyma wyobraźni widzi już męczarnie i straszny zgon, poprzez uduszenie. On już wie, on to widział nie raz w tivi, tych leżących pod szlauchami, biednych, zaatakowanych ludzi. Czym prędzej do szpitala. A tam straszliwa diagnoza, bo innych dzisiaj nie ma. Wiozą gościa na salę gdzie leżą ze szlauchami. Nie! Tylko nie tu! Wszędzie ale nie tu! Prosi, błaga, poczekamy do jutra, jak się pogorszy, to trudno, wrócę tu. Jest na normalnej sali. Dostaje tam leki. Następnego dnia, bez zmian, ale prosi żeby tu zostawić. i znowu, leki, leki, leki. Najgorsze przechodzi, nie jest całkiem dobrze, ale było gorzej. Po dwóch tygodniach leczenia...Pacjent jest zdrów. "No, panie, pan to miał szczęście, uciekł pan spod kosy" mówi lekarz prowadzący. A jego szczęście polegało na tym, że w szpitalu pracowała znajoma żony. I go wyleczyła. Bo inaczej byłoby już dawno po ptokach. Jak to się ładnie na Śląsku mówi...
No i tak rodzi się entuzjasta szczepień. Bo gdyby wziął, to by tak ciężko nie chorował. A może by chorował, no ale w tivi mówili że przebieg łagodniejszy...
Druga tura bez Bonżura...