Wuj powiadał, że „latawce muszą się uczyć latania, jak każde stworzenie na tym świecie", a ja już jako siedmiolatek po szkole towarzyszyłem mu
w tak zwanych treningach - na łące przed La Motte, czy nieco dalej, nad brzegiem Rigole, zawsze z gnamem pachnącym jeszcze świeżym klejem. - Trzeba je mocno trzymać - tłumaczył - bo ciągną, a czasami się wyrywają, wzlatują zbyt wysoko, pędzą ku błękitowi i możesz ich więcej nie zobaczyć, chyba że ktoś przyniesie ich szczątki. - Ale czy i ja nie odlecę, jeżeli będę je trzymał za mocno? Uśmiechał się, a wtedy jego długie wąsy stawały się jeszcze milsze i bardziej przyjazne. - Mogłoby się i tak zdarzyć - powiadał. - Nie wolno pozwolić, by któryś cię porwał. Wuj nadawał latawcom czułe i zabawne imiona: Wiercipięta, Igraszka, Kuternoga, Grubas, Ciemny Typek, Serduszko, Miłek, a ja nigdy nie wiedziałem, dlaczego nazwał je właśnie tak, a nie inaczej, dlaczego Konował - podobny do wesołkowatej żaby, z łapami, które w locie machały jakby na „dzień dobry" - nie nazywał się na przykład Pluszczek, a takie imię nosiła uśmiechnięta ryba, której srebrzyste łuski i różowe płetwy drgały na wietrze, czy dlaczego na łące pod La Motte częściej puszczał Zadek niż Miluśka, czyli Marsjanina, który wydawał mi się bardzo sympatyczny, bo miał okrągłe oczy i skrzydła w kształcie uszu, falujące w powietrzu, gdy się unosił. Z powodzeniem naśladowałem ich ruchy, bijąc w tej konkurencji kolegów z klasy. Kiedy puszczał gnama, którego kształty pozostawały dla mnie nieodgadnione, tłumaczył: - Trzeba spróbować zrobić z niego coś, co nie przypomina żadnej znanej nam czy widzianej kiedykolwiek rzeczy. Coś naprawdę nowego. Ale właśnie wtedy musisz trzymać koniec sznurka jeszcze mocniej, bo jeśli latawiec ci się wymknie, poszybuje w pogoni za błękitem, a spadając, może narobić wielkich szkód. Czasami wydawało mi się, że to latawiec trzyma Ambrożego Fleury na sznurku. Moim ulubieńcem długo był Grubas, którego brzuch nieprawdopodobnie się wydymał, kiedy latawiec nabierał wysokości, gdy zaś wiał nieco silniejszy wiatr, wywijał fikołki lub komicznie klepał się po brzuchu łapkami, zależnie od tego, czy wuj naciągał, czy też rozluźniał linkę. Pozwalałem Grubasowi spać ze mną, bo na ziemi latawiec potrzebuje wiele ciepła i przyjaźni. Zatraca kształty i życie, dotykając twardego gruntu, i skory jest do użalania się nad sobą. Trzeba mu wysokości, wolnej przestrzeni i bezkresu nieba, by mógł się ukazać w pełnej krasie. Mój opiekun całymi dniami przemierzał okoliczne wsie, wypełniając obowiązki zawodowe - dostarczał mieszkańcom korespondencję, którą rankiem zabierał z poczty. Ale kiedy po lekcjach przedreptałem pięć kilometrów dzielących nasz dom od szkoły, najczęściej zastawałem go na łące pod La Motte - prądy powietrzne zawsze były u nas bowiem przychylniejsze po południu - gdzie stał, śledząc spojrzeniem któregoś ze swych latających przyjaciół, szybującego wysoko nad ziemią. A jednak kiedy pewnego dnia postradaliśmy naszą wspaniałą Różę Wiatrów, której dwanaście płatków wydął gwałtowny podmuch, wyrywając sznur z dłoni wuja, ten powiódł wzrokiem za swym niknącym na tle błękitnego nieba dziełem i powiedział do mnie, już pochlipującego: - Nie płacz. Po to go stworzyłem. Tam, w górze, czuje się szczęśliwy. Nazajutrz farmer z okolicy przywiózł na wozie kupkę drewna i papieru - żałosne szczątki Róży Wiatrów. Miałem dziesięć lat, kiedy ukazująca się w Honfleur „Gazeta" poświęciła z lekka ironiczny artykuł „naszemu krajanowi, Ambrożemu Fleury, wiejskiemu listonoszowi z Clery, sympatycznemu oryginałowi, którego latawce z pewnością przyniosą sławę tej miejscowości, jak koronki rozsławiły Valenciennes, porcelana Limoges, a miętówki Cambrai". Wuj wyciął artykuł, oprawił go w ramki i zawiesił na gwoździu wbitym w ścianę pracowni. - Widzisz, i ja nie jestem wolny od pychy - rzucił ironicznie, puszczając do mnie oko. Informację z kroniki naszej „Gazety" wraz ze zdjęciem przedrukował jeden z paryskich dzienników i wkrótce do naszej szopy, odtąd zwanej „pracownią", docierali nie tylko coraz liczniejsi goście, ale i zamówienia. Właściciel Cios Joli, stary przyjaciel wuja, polecał tę „miejscową ciekawostkę" swym klientom. Pewnego dnia przed naszym domem zatrzymał się automobil i wysiadł z niego bardzo elegancki pan. Największe wrażenie wywarły na mnie jego wąsy - sięgały uszu i łączyły się z bokobrodami, jakby przecinając twarz mężczyzny na pół. Później dowiedziałem się, że to znany angielski kolekcjoner lord Howe. Towarzyszył mu lokaj z dużym kufrem. Kiedy otwarto ów kufer, ujrzałem starannie ułożone na wyściełającym wnętrze welurze wspaniałe latawce z różnych stron świata - z Birmy, Japonii, Chin, Syjamu. Wuja nie trzeba było zachęcać, by wyraził podziw dla tych cacek - szczerze się nimi zachwycał, bo też obcy był mu wszelki szowinizm. Miał tylko jedną, niewinną słabostkę - lubił podkreślać, że latawce uzyskały szlachectwo wyłącznie we Francji w roku 1789. Złożywszy hołd prezentowanym przez angielskiego kolekcjonera latawcom, pokazał z kolei kilka swoich, między innymi Wiktora Hugo unoszącego się na obłokach, a zainspirowanego sławną fotografią Nadara, która upodobniała poetę do samego Boga Ojca, spoglądającego na ziemię z niebios. Po blisko dwóch godzinach oględzin i wymiany komplementów panowie udali się na łąkę, gdzie każdy z ciekawości sięgnął po latawce drugiego, by te mogły igrać pod normandzkim niebem, aż zbiegła się okoliczna dzieciarnia, która zapragnęła przyłączyć się do zabawy. Popularność Ambrożego Fleury stale rosła, ale to nie zdołało przewrócić mu w głowie, ani wtedy gdy jego Panna w czapce frygijskiej - a był zagorzałym republikaninem - otrzymała pierwszą nagrodę na mityngu w Nogent, ani wówczas, gdy został zaproszony przez lorda Howe'a do Londynu, gdzie podczas zgromadzenia w Hyde Parku zaprezentował kilka ze swoich dzieł. Nad Europą gromadziły się już ciężkie chmury - Hitler doszedł do władzy, Nadrenia znalazła się pod okupacją. To była jedna z licznych manifestacji potwierdzających zawarte właśnie przymierze francusko-brytyjskie. Zachowałem fotografię z „Illustrated London News" przedstawiającą Ambrożego Fleury z Wolnością, która roztacza blask nad światem. Towarzyszyli mu lord Howe i książę Walii. Po tym niejako oficjalnym namaszczeniu Ambroży Fleury został powołany na członka Towarzystwa Latawców Francji, następnie zaś obwołany jego honorowym prezesem. Do pracowni coraz liczniej ściągali ciekawscy. Piękne damy i eleganccy panowie przybywali autami z Paryża, jedli obiad w Cios Joli, a potem zachodzili do nas i prosili „mistrza", by zechciał zaprezentować im kilka spośród swoich dzieł. Piękne panie siadały na trawie, a ich eleganccy towarzysze, starając się zachować powagę, delektowali się widokiem listonosza i jego Montaigne'a albo Pokoju, które szybowały na błękitnym niebie, bacznie obserwowane przez owych znawców nawigacji powietrznej. W końcu uświadomiłem sobie, że w uśmieszkach pięknych pań i wyniosłych minach eleganckich panów jest coś poniżającego. Czasami wyławiałem z ich rozmów jakąś niegrzeczną czy pogardliwą uwagę: ,,Podobno nie jest całkiem zdrowy na umyśle. W czasie wojny zranił go pocisk"; ,,Mówi, że jest pacyfistą i strażnikiem sumienia, ale uważam, że to zwykły spryciarz, który potrafi zręcznie się reklamować"; ,,Można skonać ze śmiechu!"; ,,Marcelin Duprat miał rację - warto było nadłożyć drogi!"; ,,Nie sądzisz, że jest podobny do marszałka Lyauteya? Te siwe, ostrzyżone na jeża włosy, ten wąs ... "; ,,W jego oczach tli się iskierka obłędu"; ,,Ależ oczywiście, moja droga, to święty ogień". A potem kupowali po latawcu, jak kupuje się bilet do teatru, i rzucali je byle jak do bagażnika. Wszystko to było tym bardziej przykre, że kiedy wuj oddawał się swej pasji, obojętniał na to, co się dzieje wokół, i nie dostrzegał, że część gości bawi się jego kosztem. Pewnego dnia wracałem do domu rozwścieczony uwagami, które doszły moich uszu. Wuj Ambroży manewrował akurat swym odwiecznym ulubieńcem Janem Jakubem Rousseau o skrzydłach w formie otwartych ksiąg, których karty łopotały na wietrze. Nie byłem w stanie dłużej kryć oburzenia. Szedłem za nim zamaszystym krokiem, marszcząc brwi i zaciskając pięści w kieszeniach, i tak mocno tupałem stopami o ziemię, że skarpetki zsunęły mi się na pięty. - Wuju, ci paryżanie drwili z ciebie. Nazywali cię starym wariatem. Ambroży Fleury przystanął. Nie wyglądał na urażonego, raczej na zadowolonego. - Naprawdę tak mówili? Cisnąłem mu z wyżyn swego metra czterdziestu zdanie, które padło z ust Marcelina Duprata, gdy opowiadał o parze klientów narzekających na wysokość rachunku w Cios Joli. - Ci ludzie nie są wiele warci. - Nie ma ludzi niewiele wartych - odparł wuj. Pochylił się, ostrożnie ułożył Jana Jakuba Rousseau na trawie i usiadł. Przycupnąłem obok niego. - Powiadasz, że uważają mnie za szaleńca. Wyobraź sobie, że ci piękni panowie i piękne panie mają rację. To przecież jasne, że w człowieku, który poświęca całe życie latawcom, tkwi ziarnko szaleństwa. Powstaje tylko problem interpretacji. Niektórzy nazywają to ziarnkiem szaleństwa, inni mówią o iskrze bożej. Czasami trudno odróżnić jedno od drugiego. Ale jeśli naprawdę kochasz kogoś lub coś, oddaj mu wszystko, co masz, nawet wszystko, czym jesteś, a na resztę nie zwracaj uwagi. .. - Kiedy to mówił, jego wąsy na krótką chwilę ułożyły się w dyskretny uśmiech. - Powinieneś to wiedzieć, jeśli chcesz zostać dobrym urzędnikiem pocztowym, Ludo. |
Teraz mniej czytam bo z czytania nic mi nie wynikło.
Teraz bardziej słucham i się uczę;) Choc ostatnio dossałam się do sagi Ludzi Lodu i nie mogę się odessać;) |
A ja lubię Michalino posłuchać ciekawej opowieści z.... morałem >;) To przecież Sztuka >;)
|
W odpowiedzi na pojawiła się wiadomość opublikowana przez michalina
Ja to czytałem chyba ze 20 lat temu? Czy to to samo? Czy jakieś nowe wydanie? Ten "serial" rzeczywiście wciąga. Ciekawostką był powtarzający się korzeń alrauna. Myślałem że chodzi o żeń-szeń który ma również właściwości lecznicze. Ale tam chodziło o Mandragorę... http://sagaoludziachlodu-rysunki.blogspot.com/2012/03/mandragora.html
Druga tura bez Bonżura...
|
Administrator
|
W odpowiedzi na pojawiła się wiadomość opublikowana przez Lothar.
Czasami coś czytamy 🤪
![]() |
![]() |
W odpowiedzi na pojawiła się wiadomość opublikowana przez Amigoland
hej Amigo,tak,to jest to samo;) Dlaczego dopiero teraz to czytam? Ani myślałam,że to jakiś chłam,bo skoro podoba się wszystkim to pewnie jakiś kicz,jakies tam fantasy,gra,bez sensu;)) Myliłam się ,przyznaję bez bicia;)) Książka jest super! ![]() |
W odpowiedzi na pojawiła się wiadomość opublikowana przez Sylwia
>;)) To miło Serenko :) A podobnież Polacy nie czytają >;P ![]() |
Administrator
|
W odpowiedzi na pojawiła się wiadomość opublikowana przez michalina
Skusiłaś mnie Michalinko tymi " Ludźmi lodu" bo dawno temu czytałam, ale chyba nie mam ich u siebie. Musiało to być z biblioteki. ![]() |
Administrator
|
W odpowiedzi na pojawiła się wiadomość opublikowana przez Lothar.
Oj tam, oj tam. Ja jak się zaczytam na amerykańskich, bądź niemieckich stronach, to i północ mnie zastaje. Warto wiedzieć, co myślą inni 😁 ![]() |
W odpowiedzi na pojawiła się wiadomość opublikowana przez Sylwia
Sarenko,syn skądś przyniósł "grę o tron"a że akurat nie miałam nic pod ręką to zaczęłam czytać i mnie wessało;)) Po dalsze części poleciałam do biblioteki tylko sie kurzyło,hehhe;)) Na pewno maja w bibliotece,ciekawe,czy i Ciebie to wciągnie:)) |
Administrator
|
Mnie sam serial tak wciągnał, że oglądałam póki nie zasnęłam, to co tu mówić o książce! 😄 ![]() |
W odpowiedzi na pojawiła się wiadomość opublikowana przez michalina
No. Wtedy to był hit. Czytała cała Polska. Ja "łykałem' co najmniej jedną dziennie...
Druga tura bez Bonżura...
|
W odpowiedzi na pojawiła się wiadomość opublikowana przez Sylwia
Właśnie,a ja nie ogladałam serialu tylko mi się kojarzyło z jakąś grą;)) |
W odpowiedzi na pojawiła się wiadomość opublikowana przez Amigoland
Nic dziwnego;) |
Administrator
|
W odpowiedzi na pojawiła się wiadomość opublikowana przez michalina
Michalinko to był serial stulecia! Było tam wszystko: dramat, komedia, przygoda, SF, tajemnica...smoki! Kurcze, mam 5% baterii, to póki co zmykam.. 🙂 ![]() |
Dobranoc Serenko :) Choć "noc jeszcze młoda"
![]() ![]() |
W odpowiedzi na pojawiła się wiadomość opublikowana przez Sylwia
Dobranoc Sarenko.
Druga tura bez Bonżura...
|
Free forum by Nabble | Edit this page |