Ten post był aktualizowany .
Marcin- Dzisiaj (07:13)Nie odwracajcie kota ogonem. Ukraincy chcieli wciągnąć NATO bezpośrednio do wojny i tyle w temacie. Najwidoczniej sytuacja jest dla nich na tyle nieciekawa, że wsparcie pośrednie w postaci broni i amunicji już nie wystarcza. Dobrze, że tym razem /o dziwo/ to amerykanie byli na tyle przytomni, żeby rozgryźć tą grę. Aż strach myśleć co by było gdybyśmy musieli się zdać na naszych polityków. Natomiast Zełenski mówił od razu o ruskiej rakiecie.
~qaz- Dzisiaj (07:14) racja marcin ~czy- Dzisiaj (07:19) Czy na Polskę spadła rakieta wystrzelona przez Ukrainę? … … www.youtube.com/watch?v=wjftPIFxagw ~dodamże- Dzisiaj (07:22) Nawet tu na interii można sobie poszukać artykułów, które były publikowane tuż po zdarzeniu. Biden od razu mówił, że to wypadek, Zełenski że to ruski atak. Ten ostatni do tej pory nie przeprosił za śmierć dwóch Polaków. ~a.- Dzisiaj (07:26) Te wszystkie rozważania mają na celu zagłuszenie podstawowej prawdy, że to Ukraina wystrzeliła pocisk, który zabił dwóch Polaków i powinna za to odpowiadać. Bez względu na wojenne okoliczności. Powinno się zbadać, kto wystrzelił pocisk i w jaki cel był on wymierzony, a nie z góry zakładać, że jego celem była jakaś bliżej nie sprecyzowana rosyjska rakieta. ~cddo ~dodamże - Dzisiaj (07:28) I raczej nie przeprosi. Czemu tak sądzę? Biorąc pod uwagę bezprecedensową od II WŚ skalę pomocy od jednego kraju dla drugiego, jaką Polska udzieliła Ukrainie jakoś za Wołyń im się nie wymknęło to słowo. A była okazja, choćby latem w rocznicę. Mało tego. Oglądając filmiki z Kijowa czy ostatnio wyzwolonego Chersonia widać b@nderowskie flagi. ~Jacek- 35 min temu bo to bylaprowokacja zamknieta na -prawie - ostatni guzik, tylkosiezydomukrainskim i polskim nie udalo ~satelite- Dzisiaj (07:21) UKRAIŃSKA PROWOKACJA. Kiedy Polacy poznają prawdę? Wszystko wiadome było już kilka godzin po wybuchach rakiet!! Dowody na stół !!! Dane zapisów stacji polskich radarów, zapis trajektorii lotu z AWACS ,miejsce wystrzału (54 pułk lotniczy Lwów) ~Krakus- 42 min temu Wybuch rakiety/rakiet w Polsce to efekt działań UPA. Kiedyś mieli tylko widły i kosy... ~santos- 1 godz. 52 min temu Sytuacja zaczęła zmieniać się w 2008, kiedy nastąpił konflikt w Gruzji, gdzie pod pretekstem "ochrony swoich obywateli", Rosjanie zaatakowali niepodległe państwo. To wierutne kłamstwo autor robi to celowo albo poprostu niema wiedzy.Dlatego polecam Raport UE o Wojnie w Gruzji główne ustalenia raportu przygotowanego na zamówienie Unii Europejskiej. Zarówno Rosjanie, Gruzini, jak i Południowi Osetyjczycy złamali międzynarodowe prawo humanitarne - głosi dokument.Z punktu widzenia komisji, to... Rozwiń ~posłuchajcie- Dzisiaj (07:16) Jedną nogą byliśmy już na wojnie! … … www.youtube.com/watch?v=zoGTESq0yfM ~Marek- 1 godz. 1 min temu |
|
Wiesz Wojtek,jeśli USA zdecyduje,ze nie chce wciagać nato w tę hucpę to na pewno mozemy byc spokojni.
Gorzej jak im się uda zrobić coś co trudno będzie podważyć,jak widać są zdolni do wszystkiego by nas wciągnąć w wojnę czemu ochoczo przyklaskuje nasz nierząd. |
Tja...Postawmy się na miejscu Ukrainy. Przecież taka sytuacja może być. Chociaż jesteśmy w NATO, NATO wchodzi kiedy uważa. W punkcie 5 jest, że napadnięty kraj musi się bronić własnymi siłami. Idąc dalej. Mamy co jakiś czas dywanowe ataki rakietowe. Niszczą nam Ruskie energetykę. A NATO mówi, jeszcze czas, trzymajcie się. Podsyła nam oczywiście broń i humanitarne sprawy...Uważam że NATO nie obawia się Rosji i ich atomówek. NATO chce ich po prostu wykończyć militarnie i ekonomicznie. Najwięcej kosztują wojny. A te "technologiczne", współczesne, szczególnie...NATO, mam na myśli oczywiście USA... Czy Ukraińcy mogą się czuć opuszczeni? Oczywiście. Oni się nie boją, walczą, to też tacy sami żołnierze jak w NATO. Tacy sami ludzie. I nie mówmy, że nie damy naszych chłopaków. Człowiek idzie do wojska zawodowego, po to żeby walczyć i ginąć. Każdy żołnierz w ramach swojej działalności ma wliczoną śmierć. I oni o tym dobrze wiedzą. Byli na różnych misjach, widzieli śmierć. Nawet sami ginęli. Nie mówię tu akurat o Polakach, tylko o żołnierzach NATO...
Druga tura bez Bonżura...
|
Ukrainie nie brakuje ludzi. Ukrainie brakuje sprzętu. Szczególnie obrony przeciw rakietowej. Te "zabawki" należą do najdroższych. Mają je najbogatsze państwa zaangażowane w tym konflikcie. USA, Niemcy, UK, no i Francuzi...
Druga tura bez Bonżura...
|
"Wciągnięcie" NATO do wojny, dałoby Rosji sygnał, że to już koniec. Mogą się śmiało i szybko wycofać. Wcale mu się nie dziwię. A jakieś tam atomowy odwet, można sobie między bajki włożyć. Tego już nikt nie kupi. Te groźby już się "przejadły". Pamiętam jak dziś. Putin powiedział, że jak NATO będzie pomagać Ukrainie. To pierwsze rakiety polecą na USA...No i gdzie one???
Druga tura bez Bonżura...
|
W odpowiedzi na pojawiła się wiadomość opublikowana przez Amigoland
Jak robią takie prowokacje Andrzeju, to znaczy że to już koniec. Przypomniała mi się prowokacja w Gliwicach.
Prowokacja gliwicka (niem. Überfall auf den Sender Gleiwitz) – niemiecka operacja dywersyjna typu false flag na niemiecką radiostację w Gliwicach, dokonana w czwartek 31 sierpnia 1939 o godz. 20:00, wykorzystana przez niemiecką propagandę jako główny „dowód polskich prowokacji”. Berlińskie radio informowało ponadto o kilku innych atakach rzekomych powstańców, których – już na terytorium Niemiec – wspierać miały regularne oddziały Wojska Polskiego, wyposażone w broń ciężką. W ten sposób nazistowska propaganda już 31 sierpnia o godz. 22:30 obwiniła Rzeczpospolitą o rozpoczęcie wojny, a III Rzeszę przedstawiła jako ofiarę polskiej agresji. Dla Hitlera incydenty graniczne stanowiły alibi („od godziny 5:45 [sic] odpowiadamy ogniem”[1]), a dla Francji mogły stanowić pretekst do nieudzielenia Polsce militarnej pomocy. Pewien udział w przygotowaniach do prowokacji gliwickiej miał m.in. Niemiec sudecki Oskar Schindler, podówczas agent Abwehry[2]. Prowokacja gliwicka była jednym z serii przedsięwzięć Hitlera, mających zapobiec przekształceniu planowanej agresji III Rzeszy na Polskę w II wojnę światową, poprzez powstrzymanie sojuszników Rzeczypospolitej od wywiązania się z zobowiązań sojuszniczych wobec Polski, co by oznaczało dla Niemiec ryzykowną wojnę na dwa fronty. Spis treści 1 Przebieg napadu 2 Podsumowanie 3 Kontrowersje 4 Zobacz też 5 Uwagi 6 Przypisy 7 Bibliografia 8 Linki zewnętrzne Przebieg napadu Gliwice (niem. Gleiwitz) przed wojną należały do III Rzeszy, a granica z Polską przebiegała w odległości ok. 10 km od nowej radiostacji nadawczej (Gleiwitzer Sender), zbudowanej w roku 1935. Napastnicy nie wiedzieli, że w Gliwicach, w odległości ok. 4 km, była również druga radiostacja, zbudowana w roku 1925. W starej radiostacji (przy obecnej ulicy Radiowej) znajdowały się studia mikrofonowe. W nowej (przy ul. Tarnogórskiej) nie było żadnego studia. Zainstalowano tam tylko urządzenia nadawcze do emisji sygnału, przesyłanego kablem teletechnicznym ze starej radiostacji lub z Wrocławia. Drewniana wieża antenowa o wysokości 111 m. Jest to najwyższa istniejąca drewniana konstrukcja na świecie[3]. Reinhard Heydrich – „mózg” prowokacji gliwickiej Na rozkaz Hitlera akcję – w ciągu trzech tygodni – przygotował szef nazistowskiej służby bezpieczeństwa (Sicherheitsdienst, SD) i policji bezpieczeństwa (Sicherheitspolizei) Reinhard Heydrich. Na miejscu bezpośrednio dowodził SS-Sturmbannführer Alfred Helmut Naujocks, oficer SD. Napastników było siedmiu; udawali cywilnych powstańców śląskich. 31 sierpnia po południu Heydrich uruchomił akcję hasłem niem.: Großmutter gestorben – (pol. „Babcia umarła”). Następnie – na osobisty telefoniczny rozkaz Himmlera – usunięto ochronę radiostacji. O godz. 18.00 skierowano tam dwóch funkcjonariuszy policji, z których jeden miał wpuścić napastników przez furtkę w ogrodzeniu, a drugi wszedł do środka, sfraternizował się z załogą i w czasie napadu – jako zaaresztowany towarzysz niedoli pracowników – pilnował, by ci nie postąpili „nierozważnie”. Udający powstańców śląskich napastnicy weszli przez tylne drzwi i bez przeszkód dotarli do sali nadajnika, gdzie pracowało trzech techników w asyście policjanta. Wszyscy słuchali wiadomości wieczornych, nadawanych i retransmitowanych z Wrocławia o 20.00. Ludzie zostali zaaresztowani w piwnicy, ale wtedy okazało się, że tu nie ma mikrofonów. Po trwających ponad 10 minut poszukiwaniach zmuszono załogę do wydania tzw. mikrofonu burzowego. Był to zwykły mikrofon radiowy, służący kilka razy w roku do zawiadamiania radiosłuchaczy o nadciągającej burzy. Nie były to ostrzeżenia, ale informacje, że za chwilę radiostacja przerwie nadawanie ze względu na wyładowania atmosferyczne. Chodziło o to, żeby radiosłuchacze poczekali na zakończenie burzy i nie regulowali w tym czasie potencjometrami częstotliwości szukając sygnału stacji (na tanich odbiornikach w ciągu dnia na Górnym Śląsku można było słuchać tylko niemieckiej radiostacji z Gliwic i polskiej – z Katowic)[a]. Jeden z pracowników wydał i podłączył ten mikrofon. Wchodzący w skład grupy Naujocksa lektor zaczął czytać po polsku kilkuminutowy komunikat. Do radiosłuchaczy dotarło jednak tylko 9 wyrazów: Uwaga, tu Gliwice. Radiostacja znajduje się w polskich rękach… Następnie radio zamilkło z przyczyn, których dotąd nie wyjaśniono. Pod względem technicznym napad na radiostację w Gliwicach skończył się kompromitacją organizatorów, którzy popełnili jeszcze wiele innych błędów. Ale Hitler był na to przygotowany. Wcześniejsze o rok doświadczenia z licznych prowokacji w czeskim Kraju Sudetów, własny udział w puczu monachijskim i kilka zamachów na Hitlera miało jedną wspólną cechę: wszystkie były w jakimś aspekcie nieudane. Należało więc cały zamysł przeprowadzić tak, by spodziewane trudności techniczne nie zniweczyły celu napadu. Dlatego też przygotowano obszerny komunikat o „polskich prowokacjach”, który dwie godziny później został nadany przez wszystkie nadajniki państwowej rozgłośni Deutschlandsender (31 sierpnia 1939, godz. 22.30). W ten sposób Hitler zyskał pewność, że wieść o rzekomym naruszeniu niemieckiej granicy przez Polskę na pewno dotrze do Wielkiej Brytanii i Francji. To znów posłużyło do ostatecznego wzmocnienia trwającego już wiele miesięcy procesu wielopiętrowej psychomanipulacji politycznej, którego ostatecznym efektem miała być bierność Francji i Anglii wobec niemieckiej agresji na Polskę. Założenia Hitlera i Ribbentropa co do możliwości ograniczonego terytorialnie konfliktu z Polską okazały się iluzją 3 września 1939, z chwilą wypowiedzenia wojny III Rzeszy przez Wielką Brytanię i Francję. W konsekwencji III Rzeszę czekał nie Blitzkrieg, czy seria Blitzkriegów, lecz długa, umiędzynarodowiona wojna na wyczerpanie. Podsumowanie Stąd nadano komunikat, w głębi – nadajnik Lorenz Prowokacja gliwicka była tak utajniona, że nie odnaleziono dotychczas żadnych śladów na piśmie. Prawdopodobnie nie opatrzono jej żadnym kryptonimem. Była natomiast częścią szerszej akcji prowokacji o kryptonimie Himmler. Heinrich Himmler zwrócił się do Canarisa (szefa Abwehry), by ten wydał 150 polskich mundurów do wykorzystania w trzech różnych operacjach. Wizytował też osobiście teren innego planowanego na ten sam dzień napadu (na niemiecką komorę celną w Hochlinden – obecnie dzielnica Rybnika, Stodoły). Prowokacja gliwicka była wykorzystana propagandowo w przemówieniu Adolfa Hitlera w Reichstagu 1 września 1939 roku. Adolf Hitler powiedział „Tej nocy po raz pierwszy polscy żołnierze regularnych sił zbrojnych otworzyli ogień na naszym terytorium. Od godziny 5:45 [sic] odpowiadamy ogniem.”[4] Rzekomy atak regularnych sił polskich miał uzasadniać użycie siły wobec Polski oraz zapobiec wykonaniu zobowiązań sojuszniczych Wielkiej Brytanii i Francji wobec Polski. Celem Hitlera była międzynarodowa izolacja II Rzeczypospolitej i ograniczona wojna polsko-niemiecka, bez przekształcenia jej w konflikt o szerszym zasięgu. Izolacji Polski miał służyć Pakt Ribbentrop-Mołotow, który w intencji miał również powstrzymać Francuzów i Brytyjczyków od wypowiedzenia wojny III Rzeszy w przypadku agresji Niemiec na Polskę. Celem Stalina było doprowadzenie do wojny światowej „państw imperialistycznych”, bez udziału ZSRR we wstępnym etapie i rozbiór Polski, co dało się bezpiecznie przeprowadzić tylko pod warunkiem neutralności lub bezczynności Anglii i Francji. Szereg incydentów granicznych na czele z prowokacją gliwicką zmierzał do obarczenia Polski winą za wszczęcie wojny i dostarczenie Francji i Wielkiej Brytanii pretekstu do bierności. Jak w roku 1951 wykazał Edmund Osmańczyk[5] – przygotowano ponad 200, a przeprowadzono kilkadziesiąt różnego rodzaju napadów na użytek propagandy. Miały być one „dowodami polskich prowokacji”. Tym działaniom (w większości wymierzonym w mniejszość niemiecką, zamieszkałą w Polsce) przysługiwałaby nazwa „prowokacji polskich”, gdyby rzeczywiście wykonali je Polacy. Niemcy poprzez te działania jednocześnie prowokowali Polskę do akcji policyjnych przeciw agenturze wśród mniejszości niemieckiej w Polsce, a Francję i Wielką Brytanię do zaniechania wykonania zobowiązań sojuszniczych wobec Polski wobec „oczywistego pogwałcenia praw mniejszości niemieckiej w Polsce”, analogicznie do założeń propagandowych dywersji Partii Sudeckoniemieckiej Konrada Henleina w Kraju Sudetów wymierzonych w rząd Czechosłowacji latem i jesienią 1938, jako przygotowaniem do aneksji Kraju Sudetów przez III Rzeszę przy akceptacji Wielkiej Brytanii i Francji na konferencji monachijskiej (wrzesień 1938). Napastnicy byli ubrani po cywilnemu. Udawali powstańców śląskich, a ci (w latach 1919, 1920 i 1921) walczyli w ubraniach roboczych. Zmagająca się z bolszewikami Polska dostarczała powstańcom różnorodnej pomocy, ale nie dawała im mundurów, bo to byłoby równoznaczne z wypowiedzeniem Niemcom wojny. Użycie polskich mundurów w Gliwicach 31 sierpnia 1939 było też niemożliwe choćby dlatego, że w mieście stacjonowały tysiące niemieckich żołnierzy, szykujących się do zaatakowania Polski następnego dnia. Z tego powodu np. opóźniono rozpoczęcie roku szkolnego, przypadające w Niemczech na 15 sierpnia, gdyż wszystkie większe szkoły zajmowało wojsko. Radiostacja była oddalona od granicy z Polską o ok. 10 kilometrów, więc w przedarcie się przez całe miasto oddziału polskiego nikt by nie uwierzył. Polskich mundurów użyto w innych operacjach, przeprowadzonych tego samego wieczora po niemieckiej stronie granicy: w Hochlinden (Stodoły, dziś dzielnica Rybnika) i w Pitschen (Byczyna k. Kluczborka, napad na leśniczówkę). O samych napastnikach wiemy niewiele. Prawdopodobnie w większości byli to esesmani znający język polski; na pewno jednak nie kryminaliści. Po akcji spokojnie wrócili do hotelu w centrum miasta. Żaden z nich wówczas nie zginął. Co najmniej trzech, w tym sam Naujocks, przeżyło wojnę, a ich zeznania odnotował m.in. prokurator Alfred Spieß (współautor wspomnianej wcześniej publikacji). W radiostacji zamordowano Franciszka Honioka. Był to mieszkaniec podgliwickiej wsi Łubie, obywatel niemiecki narodowości polskiej, uczestnik powstań śląskich. Zaaresztowano go dzień wcześniej, przywieziono odurzonego zastrzykiem, zastrzelono i pozostawiono jako dowód, że napastnikami byli polscy powstańcy. Honiok był ubrany po cywilnemu. Zadbano, żeby przy sobie miał prawdziwe dokumenty. Na miejscu prowokacji z 31 sierpnia 1939 organizatorzy prowokacji pozostawili również zwłoki zamordowanych niemieckich więźniów (tzw. „konserwy”) ubrane w polskie mundury, których zdjęcia przedstawiono zagranicznym korespondentom akredytowanym w III Rzeszy 1 września 1939 r.[potrzebny przypis] Tablica opamiętująca wydarzenie Kontrowersje Przebieg prowokacji gliwickiej został dość dokładnie poznany już w roku 1945 na procesie norymberskim. Ustalonej wówczas wersji trzymają się z grubsza dwa najważniejsze filmy o prowokacji gliwickiej: Der Fall Gleiwitz[6] i Operacja Himmler[7]. Natomiast do obiegu naukowego weszła inna, zupełnie dowolna narracja na ten temat. Do jej rozpropagowania przyczyniły się m.in. dzieła[8] Normana Daviesa, który – z braku źródłowych opracowań polskich – korzystał z publikacji anglojęzycznych. Historiografia PRL-owska ograniczała się w tej sprawie do propagandy i nie przeprowadziła najbardziej elementarnych dowodów. W obszernej bibliografii przedmiotu wyróżnia się praca niemieckich autorów Alfreda Spießa i Heinera Lichtensteina pod tytułem Unternehmen Tannenberg. Der Anlass zum Zweiten Weltkrieg[9]. Walorem książki Spießa i Lichtensteina jest wydobycie wielu cennych zeznań i dowodów, a także pokazanie przygotowań do trzech operacji (Gliwice, Stodoły, Byczyna) na tle stosunków panujących w najwyższych sferach nazistowskiego aparatu władzy. Autorzy jednak nie odwiedzili Gliwic i błędnie opisali sam przebieg napadu. Zobacz też Zobacz multimedia związane z tematem: Prowokacja gliwicka Zobacz kolekcję cytatów Prowokacja gliwicka w Wikicytatach Incydent w Mainila Incydent jabłonkowski Incydent mukdeński Zamach bombowy na dworcu kolejowym w Tarnowie Pakt Brianda-Kellogga Incydent w Jampolu (1925) |
W odpowiedzi na pojawiła się wiadomość opublikowana przez michalina
Michalino zabito ludzi w tej prowokacji. Ukraińcy strzelali do Polaków. Co będzie dalej? |
W odpowiedzi na pojawiła się wiadomość opublikowana przez Lothar.
Jeszcze nie wiadomo czy to prowokacja, śledztwo trwa...
Druga tura bez Bonżura...
|
W odpowiedzi na pojawiła się wiadomość opublikowana przez Lothar.
Takie hasła ..."Ukraińcy strzelają do Polaków" to mogą tylko stronnictwa ruskie i pruskie roznosić . Im to pasuje. Nic nie robią od początku tej wojny, tylko szczują...Ukraińcy ponoszą straty na wojnie. A te stronnictwa poniosły straty niepowetowane. Ich czas w Polsce po prostu się skończył! Hehehe. To już koniec! Kropka! Dziesiątki lat rycia, skończyły się fiaskiem! To boli! To bardzo niektórych boli! Szanse na koryto oddaliły się...Skończył się także jazgot Izraela. Czy nikt tego nie zauważył??? Cisza...Grobowa cisza. Dlaczego ucichli? Co takiego się stało???
Druga tura bez Bonżura...
|
Powinniśmy się zastanowić co dalej, jak stany idą na Pacyfik.
|
Pamiętasz jak stany się wycofały z Wietnamu i zostawili swoich pomocników, a komuniści ich wyłapali i rozstrzelali?
|
chodźcy
Podczas gdy obywatele amerykańscy byli generalnie zapewniani o prostym sposobie opuszczenia kraju przez samo stawienie się w miejscu ewakuacji, południowi Wietnamczycy, którzy chcieli opuścić Sajgon, zanim miasto upadnie, często uciekali się do działań nieformalnych. Łapówki wręczane w celu uzyskania paszportu i wizy wyjazdowej podrożały sześciokrotnie, a cena miejsca na statku morskim potroiła się[42]. Ci, którzy byli właścicielami nieruchomości w mieście, często decydowali się na ich sprzedaż ze znaczną stratą lub porzucenie bez żadnej rekompensaty; cena wywoławcza jednego szczególnie imponującego domu spadła o 75 proc. w ciągu dwóch tygodni[43]. Amerykańskie wizy miały ogromną wartość, a Wietnamczycy poszukujący amerykańskich sponsorów zamieszczali ogłoszenia w gazetach. Jedna z takich reklam brzmiała: „Poszukujemy rodziny zastępczej. Biedni, pilni uczniowie”, po których podawano imiona i nazwiska, daty urodzenia oraz numery dowodów osobistych[44]. Znaczny odsetek Wietnamczyków w fali emigracji z 1975 roku, którzy później osiągnęli status uchodźcy w Stanach Zjednoczonych, stanowili byli członkowie rządu i wojska Wietnamu Południowego. Chociaż większość z nich oczekiwała, że w Stanach Zjednoczonych odnajdzie wolność polityczną i osobistą ze względu na ich działalność antykomunistyczną, wielu z nich umieszczono w amerykańskich wojskowych ośrodkach filtracyjnych na kilka tygodni lub miesięcy[45]. Próby politycznego rozwiązania konfliktu W miarę, jak północni Wietnamczycy zapuszczali się coraz dalej na południe, narastała wewnętrzna opozycja wobec prezydenta Thiệu. Na początku kwietnia Senat jednogłośnie głosował za wyborem nowego prezydenta, a niektórzy czołowi dowódcy wojskowi domagali się zamachu stanu. W odpowiedzi na tę presję Thiệu dokonał pewnych zmian w swoim gabinecie, a premier Trần Thiện Khiêm złożył rezygnację[46]. Niewiele wpłynęło to na zmniejszenie sprzeciwu wobec głowy państwa. 8 kwietnia południowowietnamski pilot i komunista Nguyễn Thành Trung zbombardował Pałac Niepodległości, a następnie poleciał na lądowisko kontrolowane przez Ludową Armię Wietnamu; Thiệu nie odniósł żadnych obrażeń[47]. Opinie na temat tego, czy jakikolwiek rząd kierowany przez Thiệu mógłby dokonać politycznego rozwiązania konfliktu, były podzielone[48]. Minister spraw zagranicznych Tymczasowego Rządu Rewolucyjnego wskazał 2 kwietnia, że może negocjować z rządem w Sajgonie, jeśli nie będzie stał nad nim Thiệu. Dlatego nawet wśród zwolenników Thiệu rosła presja na jego obalenie[49]. Prezydent Thiệu podał się do dymisji 21 kwietnia. Jego uwagi w przemówieniu rezygnacyjnym były szczególnie surowe dla Amerykanów, po pierwsze za zmuszenie Wietnamu Południowego do przystąpienia do porozumień pokojowych w Paryżu, po drugie za późniejszy brak wsparcia dla Wietnamu Południowego, przy jednoczesnym proszeniu go o „zrobienie czegoś tak niemożliwego, jak napełnienie oceanów kamieniami”[50]. Fotel prezydencki został przekazany dotychczasowemu wiceprezydentowi Trầnowi Văn Hươngowi. Pogląd rządu północnowietnamskiego na te wydarzenia, przekazywany przez Radio Hanoi, był jednak taki, że nowy rząd to tylko „kolejny reżim marionetkowy”[51]. Upadek Wszystkie godziny podano wg czasu sajgońskiego (UTC+08:00)[a] Okrążenie Mapa pokazująca okrążenie Sajgonu przez Ludową Armię Wietnamu 27 kwietnia Sajgon został trafiony rakietami północnowietnamskimi, pierwszy raz od ponad 40 miesięcy[28]. Wskutek odrzucenia jego propozycji negocjacji z Północą, Trần Văn Hương zrezygnował ze stanowiska prezydenta 28 kwietnia, po zaledwie tygodniu rządów, a jego następcą (i ostatnim prezydentem Wietnamu Południowego) został gen. Dương Văn Minh. Minh przejął stery państwa, które znajdowało się już w stanie całkowitego rozkładu. Od dawna był związany z komunistami i miał nadzieję, że uda mu się wynegocjować zawieszenie broni; jednak Hanoi u progu swojego ostatecznego zwycięstwa już nie było zainteresowane żadnymi negocjacjami. 28 kwietnia siły północnowietnamskie przedarły się na obrzeża Sajgonu. Podchodząc do Mostu Newport (Cầu Tân Cảng), około 5 kilometrów od centrum miasta, oddział Wietkongu zajął dzielnicę Thảo Điền za jego wschodnim krańcem i próbował przejąć sam most, ale został odparty przez południowowietnamski 12. batalion powietrznodesantowy[52]. Gdy upadała dzielnica Biên Hòa, gen. Toan uciekł do centrum Sajgonu, informując rząd, że większość polowych dowódców południowowietnamskich praktycznie pogodziła się już z klęską[53]. 28 kwietnia o godz. 18:06, kiedy prezydent Minh zakończył przemówienie, trzy bombowce A-37 Dragonfly pilotowane przez byłych pilotów Sił Powietrznych Republiki Wietnamu (RVNAF), którzy zdezerterowali ze służby i przeszli wraz ze swoimi maszynami do Ludowych Wietnamskich Sił Powietrznych po upadku Đà Nẵng, zrzuciły sześć bomb Mark 81 na bazę lotniczą Tan Son Nhut (położoną obok lotniska cywilnego Tân Sơn Nhất), uszkadzając jeden samolot. Południowowietnamskie F-5s wystartowały do pościgu, ale nie były w stanie przechwycić A-37[54]. C-130s opuszczający Tan Son Nhut został ostrzelany ogniem przeciwlotniczym kal. 12,7 mm i 37 mm, podczas gdy w lotnisko i bazę lotniczą zaczęły uderzać również sporadycznie wystrzeliwane rakiety i były one celem ataków artyleryjskich[55]. Loty C-130 zostały tymczasowo przerwane, ale wznowiono je 28 kwietnia o godz. 20:00[56]. 29 kwietnia o godz. 3:58 samolot C-130E o numerze taktycznym 72-1297, obsługiwany przez załogę z 776 Eskadry Lotnictwa Taktycznego, został zniszczony przez rakietę 122 mm podczas kołowania w celu zabrania uchodźców po eksplozji BLU-82 w bazie. Załoga ewakuowała się z płonącego samolotu na drodze kołowania i opuściła lotnisko innym C-130, który wylądował wcześniej[57]. Był to ostatni samolot USAF, który opuścił Tân Sơn Nhất[58]. O świcie 29 kwietnia także południowi Wietnamczycy zaczęli opuszczać bazę lotniczą Tan Son Nhut, gdy A-37, F-5, C-7, C-119 i C-130 wyruszyły do Tajlandii, podczas gdy UH-1 wystartowały w poszukiwaniu okrętów Task Force 76[59]. Niektóre samoloty lotnictwa południowowietnamskiego pozostały na miejscu, aby kontynuować walkę z postępującymi wojskami północnowietnamskimi. Załoga jednego z samolotów bojowych Fairchild AC-119 spędziła noc z 28 na 29 kwietnia, zrzucając flary i strzelając do zbliżających się komunistów. O świcie 29 kwietnia dwa A-1 Skyraidery rozpoczęły patrolowanie okolic Tan Son Nhut na wysokości 760 m, dopóki jeden z nich nie został zestrzelony, przypuszczalnie przez pocisk SA-7. O godz. 7:00 jeden AC-119 strzelał do atakujących wojsk północnowietnamskich na wschód od Tan Son Nhut, aż on również został trafiony przez SA-7 i spadł w płomieniach na ziemię[60]. 29 kwietnia o godz. 6:00 gen. Dũng otrzymał rozkaz z Biura Politycznego, aby „uderzyć z największą determinacją prosto w ostateczną kryjówkę wroga”[61]. Po jednym dniu bombardowania i ofensywy na całej długości frontu siły północnowietnamskie były gotowe do ostatecznego wejścia do miasta. 29 kwietnia o godz. 8:00 gen. por. Trần Văn Minh, dowódca Sił Powietrznych Republiki Wietnamu i 30 członków jego sztabu przybyło do kompleksu DAO żądając ewakuacji, co oznaczało całkowity rozpad dowództwa i utratę kontroli nad południowowietnamskim lotnictwem[62]. Operacja Frequent Wind Uchodźcy z południowego Wietnamu przybywają na statek US Navy podczas operacji Frequent Wind Główny artykuł: Operacja Frequent Wind. Ciągły ostrzał rakietowy i szczątki samolotów zalegające na pasach startowych w Tan Son Nhut skłoniły gen. Homera D. Smitha, attaché wojskowego USA w Sajgonie, do poinformowania ambasadora Martina, że lotnisko nie nadaje się do użytku i że ewakuacja Sajgonu będzie musiała zostać zakończona przy użyciu helikopterów[63]. Pierwotnie ambasador Martin zamierzał przeprowadzić ewakuację z bazy samolotami stałopłatowymi. Plan ten został zmieniony w krytycznym momencie, kiedy południowowietnamski pilot zdecydował się na przejście na stronę wroga i wystrzelił wszystkie swoje rakiety wzdłuż jedynych nadal używanych pasów startowych (które nie zostały jeszcze zniszczone przez ostrzał). Raporty napływały z przedmieść miasta, informujące o zbliżaniu się PAVN[64]. O godz. 10:48 Martin przekazał Kissingerowi, że chce uruchomić operację Frequent Wind – ewakuację śmigłowcową amerykańskiego personelu i zagrożonych Wietnamczyków. 29 kwietnia o godz. 10:51 CINCPAC wydał rozkaz rozpoczęcia tej operacji[65]. Amerykańska stacja radiowa rozpoczęła regularne odtwarzanie utworu White Christmas Irvinga Berlina, sygnału dla amerykańskiego personelu, który oznaczał, że mają natychmiast przejść do punktów ewakuacyjnych[66][67]. Zgodnie z tym planem helikoptery CH-53 i CH-46 zostały wykorzystane do ewakuacji Amerykanów i zaprzyjaźnionych Wietnamczyków na statki, w tym 7 Floty, operujące na Morzu Południowochińskim. Głównym punktem ewakuacji był kompleks DAO w Tân Sơn Nhất. Autobusy poruszały się po mieście, zabierając pasażerów i wywożąc ich na lotnisko; pierwsze z nich przyjechały do Tân Sơn Nhất wkrótce po południu. Pierwszy CH-53 wylądował w kompleksie DAO po południu, a wieczorem ewakuowano 395 Amerykanów i ponad 4000 Wietnamczyków. Do 23:00 amerykańska piechota morska, która zapewniała ochronę lądowiska, wycofała się i przystąpiła do niszczenia biura DAO, amerykańskiego sprzętu, akt oraz gotówki, które nie mogły wpaść w ręce wroga. W ewakuacji uczestniczyły również samoloty UH-1 należące do linii lotniczych Air America[68]. Pierwotne plany ewakuacji nie przewidywały operacji śmigłowcowej na dużą skalę spod ambasady Stanów Zjednoczonych w Sajgonie. Helikoptery i autobusy miały przewozić ludzi z ambasady do kompleksu DAO. Jednak w trakcie ewakuacji okazało się, że w ambasadzie utknęło kilka tysięcy osób, w tym wielu Wietnamczyków. Kolejni wietnamscy cywile zebrali się przed ambasadą i wspięli się po murach, mając nadzieję na uzyskanie statusu uchodźcy. Burze jeszcze bardziej zwiększyły trudność operacji śmigłowcowej. Niemniej ewakuacja z ambasady trwała prawie nieprzerwanie przez cały wieczór i noc. O godz. 3:45 nad ranem 30 kwietnia Kissinger i Ford nakazali ambasadorowi Martinowi ewakuowanie od tego momentu tylko Amerykanów. Martin niechętnie ogłosił, że wylatują tylko Amerykanie, ze względu na obawy, że północni Wietnamczycy wkrótce zajmą miasto oraz chęć administracji Forda do ogłoszenia zakończenia amerykańskiej ewakuacji[69]. Prezydent Ford polecił Martinowi wejście na pokład helikoptera ewakuacyjnego. Sygnał wywoławczy jego helikoptera brzmiał „Lady Ace 09”, a pilot wykonywał bezpośrednie rozkazy prezydenta Forda, będąc zobowiązany do upewnienia się, że na pokładzie znajdzie się ambasador Martin. Pilot, Gerry Berry, miał rozkazy wypisane smarem na nakolannikach. Żona ambasadora Martina, Dorothy, została już ewakuowana podczas poprzednich lotów i pozostawiła na miejscu walizkę, aby jedna Wietnamka mogła wejść z nią na pokład[70]. „Lady Ace 09” z eskadry HMM-165 pilotowany przez Berry'ego wystartował o 4:58 – gdyby Martin odmówił odlotu, marines mieli rozkaz aresztowania go i zabrania siłą w celu zapewnienia mu bezpieczeństwa[71]. Podczas ewakuacji ambasady wyleciało 978 Amerykanów i około 1100 Wietnamczyków. Marines, którzy zabezpieczali ambasadę, ruszyli za nimi o świcie, a ostatni samolot odleciał o 7:53. Na terenie opuszczonej ambasady pozostało 420 Wietnamczyków, a jeszcze większy tłum zebrał się poza murami. Amerykańskie i południowowietnamskie maszyny na ogół opuszczały miasto bez oporu ze strony wroga. Piloci helikopterów zmierzających do Tân Sơn Nhất byli świadomi, że namierzają ich północnowietnamskie działa przeciwlotnicze, ale ich strzelcy powstrzymali się od otwarcia ognia. Hanoi, licząc na to, że zakończenie ewakuacji zmniejszy ryzyko kolejnej amerykańskiej interwencji, poinstruowało gen. Dũnga, aby nie atakował samego mostu powietrznego[72]. Tymczasem funkcjonariuszom policji w Sajgonie obiecano ewakuację w zamian za ochronę amerykańskich autobusów ewakuacyjnych i kontrolę nad tłumami w mieście podczas ewakuacji[73]. Chociaż był to koniec amerykańskiej operacji wojskowej, Wietnamczycy nadal opuszczali kraj łodziami i, w miarę możliwości, samolotami. Piloci południowowietnamscy, którzy mieli dostęp do helikopterów, przelecieli nimi nad morze w kierunku floty amerykańskiej, gdzie mogli wylądować. Wiele helikopterów Sił Powietrznych Republiki Wietnamu zostało zrzuconych z pokładów okrętów do oceanu, aby zrobić miejsce na pokładach dla kolejnych lądujących[73]. Myśliwce i inne samoloty południowowietnamskie szukały również schronienia w Tajlandii, a dwa O-1 wylądowały na pokładzie USS „Midway”[74]. Ambasador Martin poleciał na USS „Blue Ridge”, gdzie błagał o powrót helikopterów do ambasady, aby zabrać jeszcze kilkaset pozostałych na miejscu cywilów czekających na ewakuację. Wielu ewakuowanych obywateli Wietnamu Południowego otrzymało pozwolenie na wjazd do Stanów Zjednoczonych na mocy Indochina Migration and Refugee Assistance Act. Kilkadziesiąt lat później, kiedy rząd USA przywrócił stosunki dyplomatyczne z Wietnamem, budynek dawnej ambasady wrócił w posiadanie amerykańskiej dyplomacji. Historyczne schody, które prowadziły na lądowisko dla helikopterów na dachu pobliskiego budynku mieszkalnego używanego przez CIA i innych pracowników rządu amerykańskiego, zostały uratowane i są elementem stałej ekspozycji w Gerald R. Ford Presidential Museum w Grand Rapids w stanie Michigan[75]. Ostateczny szturm i kapitulacja Wczesnym rankiem 30 kwietnia gen. Dũng otrzymał rozkaz ataku z Biura Politycznego. Następnie nakazał swoim dowódcom polowym przejść bezpośrednio do kluczowych obiektów i strategicznych punktów miasta[76]. Pierwszą jednostką północnowietnamską, która wkroczyła do Sajgonu, była 324 Dywizja[77]. O świcie stało się oczywiste, że pozycje resztek Armii Republiki Wietnamu są nie do utrzymania. Rankiem 30 kwietnia saperzy Ludowej Armii Wietnamu usiłowali przejąć Most Newport, ale zostali odparci przez południowowietnamskich spadochroniarzy. O godz. 9:00 kolumna komunistycznych czołgów zbliżyła się do mostu i znalazła się pod ostrzałem czołgów, które obezwładniły prowadzący T-54, zabijając dowódcę północnowietnamskiego batalionu pancernego. 81 Grupa Rangersów Armii Republiki Wietnamu, dowodzona przez mjr. Pham Chau Tai, broniła Tan Son Nhut, gdzie dołączyły do nich resztki jednostki Loi Ho. 30 kwietnia o godz. 7:15 24 Pułk Ludowej Armii Wietnamu zbliżył się do skrzyżowania Bay Hien (10°47′34,8″N 106°39′10,8″E) 1,5 km od głównej bramy bazy lotniczej Tan Son Nhut. Prowadzący T-54 został trafiony pociskiem z działa bezodrzutowego M67, a następnie kolejny T-54 przyjął trafienie pociskiem z czołgu M48 Patton. Północnowietnamska piechota ruszyła naprzód i walczyła z południowymi Wietnamczykami o każdy budynek, zmuszając ich do wycofania się do bazy przed 8:45. Ludowa Armia Wietnamu wysłała następnie trzy czołgi i batalion piechoty do ataku na główną bramę, gdzie napotkała intensywny ogień przeciwpancerny, który obezwładnił trzy czołgi. Od ognia karabinu maszynowego zginęło co najmniej 20 żołnierzy północnowietnamskich. Komuniści próbowali rozstawić działo przeciwlotnicze kal. 85 mm, ale południowi Wietnamczycy zniszczyli je, zanim zaczęło ono strzelać. 10 Dywizja Ludowej Armii Wietnamu skierowała do ataku osiem kolejnych czołgów i następny batalion piechoty, ale gdy siły te zbliżyły się do skrzyżowania w Bay Hien, zostały ostrzelane z odrzutowców Sił Powietrznych Republiki Wietnamu wciąż operujących z bazy lotniczej Binh Thuy, które obezwładniły dwa T-54. Sześć ocalałych czołgów dotarło do głównej bramy o godz. 10:00 i rozpoczęło atak, przy czym dwa zostały unieruchomione przez ogień przeciwpancerny przed bramą, a jeszcze jeden trafiony podczas próby manewru flankującego[78]. O 10:24 Minh ogłosił bezwarunkową kapitulację. Nakazał wszystkim żołnierzom Armii Republiki Wietnamu „zaprzestać działań wojennych i pozostać tam, gdzie są”, jednocześnie zapraszając Tymczasowy Rząd Rewolucyjny do wzięcia udziału w „ceremonii uporządkowanego przekazania władzy, aby uniknąć niepotrzebnego rozlewu krwi wśród ludności cywilnej”[79]. Około 10:30 mjr Pham w bazie lotniczej Tan Son Nhut usłyszał transmisję prezydenta Minha w sprawie kapitulacji i udał się do Połączonego Sztabu Generalnego Armii Republiki Wietnamu w celu uzyskania dalszych instrukcji. Zadzwonił stamtąd do gen. Minha, który kazał mu przygotować się do kapitulacji. Pham podobno odpowiedział Minhowi: „Jeśli czołgi Wietkongu wjadą do Pałacu Niepodległości, dotrzemy tam, aby was uratować”. Minh odrzucił jednak sugestię Phama, a następnie Pham rozkazał swoim ludziom, aby wycofali się spod bram bazy. O 11:30 komuniści wkroczyli na jej teren[80]. Na Moście Newport obydwie armie kontynuowały wymianę ognia prowadzoną przez czołgi i artylerię, dopóki dowódca południowowietnamski nie otrzymał przez radio rozkazu kapitulacji od prezydenta Minha. Pomimo że most był zaminowany przy użyciu około 1800 kg ładunków burzących, wskutek rozkazu kapitulacji nie odpalono ładunków i o 10:30 kolumna północnowietnamska przeszła na drugą stronę[81]. Komunistyczne czołgi T-54/55 pod dowództwem płk. Bùi Tína przedarły się przez bramy Pałacu Niepodległości około południa. Znaleźli tam Minha i 30 jego doradców siedzących na krzesłach na schodach pałacu i czekających na nich. Kiedy zbliżał się płk Tín, Minh powiedział: „Rewolucja jest tutaj. Ty jesteś tutaj”[79]. Dodał: „Czekaliśmy na ciebie, abyśmy mogli przekazać władzę”. Tín odpowiedział krótko: „Nie ma mowy o przekazaniu władzy. Twoja władza się rozpadła. Nie możesz zrezygnować z czegoś, czego nie masz”[82]. Później tego samego popołudnia Minh po raz ostatni włączył radio i oznajmił: „Oświadczam, [że] rząd sajgoński został całkowicie rozwiązany na wszystkich szczeblach”[79]. Wojna w Wietnamie dobiegła końca. Następstwa Przemianowanie Sajgonu Komuniści zmienili nazwę miasta na Ho Chi Minh, pochodzącą od nazwiska Hồ Chí Minha, zmarłego prezydenta Wietnamu Północnego, chociaż nazwa ta nie była początkowo używana poza oficjalnymi dokumentami[83]. Powoli przywracano porządek, chociaż opuszczoną ambasadę Stanów Zjednoczonych splądrowano, podobnie jak wiele innych miejsc zajętych wcześniej przez Amerykanów. Komunikacja pomiędzy Sajgonem a światem zewnętrznym została przerwana. Struktury Wietkongu w Wietnamie Południowym zostały znacznie osłabione, częściowo z powodu programu Phoenix, dlatego to głównie Ludowa Armia Wietnamu była odpowiedzialna za utrzymywanie porządku, a gen. Trần Văn Trà, zastępca administracyjny Dũnga, został umieszczony na czele władz miasta[77]. Nowe władze zorganizowały paradę zwycięstwa 7 maja[84]. Jednym z celów Komunistycznej Partii Wietnamu była redukcja populacji Sajgonu, który w czasie wojny uległ przeludnieniu wskutek napływu uchodźców i borykał się przez to z wysokim bezrobociem. W czasie „zajęć reedukacyjnych” dla byłych żołnierzy południowowietnamskich nauczano, że aby odzyskać pełną pozycję społeczną, muszą oni wyprowadzić się z miasta i zająć się rolnictwem. Przydziały ryżu dla najuboższych związano ze zobowiązaniami do opuszczenia Sajgonu i przeniesieniem się na wieś. Według wietnamskiego rządu, w ciągu dwóch lat od zdobycia miasta milion ludzi opuścił Sajgon, a zamiarem władz było skłonienie kolejnych 500 tys. osób do wyjazdu[83]. Po zakończeniu wojny, według oficjalnych i nieoficjalnych szacunków, od 200 tys. do 300 tys. Wietnamczyków zostało wysłanych do obozów reedukacyjnych, gdzie wielu cierpiało tortury, głód i choroby, a także byli zmuszani do ciężkiej pracy[85][86][87]. Exodus Po zakończeniu wojny żywo dyskutowano o tym, czy ewakuacja się powiodła. Gen. Văn Tiến Dũng w swoich wspomnieniach nazwał operację Frequent Wind „imponującym osiągnięciem”, a „The New York Times” opisał ją jako przeprowadzoną z „wydajnością i odwagą”[88]. Z drugiej strony krytykowano transport powietrzny jako zbyt powolny i niezdecydowany, a także niewystarczający do ewakuowania wszystkich wietnamskich cywilów, którzy byli związani z amerykańską obecnością w tym kraju. Departament Stanu Stanów Zjednoczonych oszacował, że wietnamscy pracownicy amerykańskiej ambasady w Sajgonie wraz z rodzinami liczyli ok. 90 tys. osób. W swoim zeznaniu przed Kongresem ambasador Martin zapewnił, że 22 294 z nich zostało ewakuowanych do końca kwietnia[89]. W 1977 roku „National Review” wytoczyło zarzut, że około 30 tys. Wietnamczyków zostało zamordowanych przez służby komunistycznego Wietnamu na podstawie listy informatorów CIA pozostawionej przez ambasadę amerykańską[90]. |
W odpowiedzi na pojawiła się wiadomość opublikowana przez Lothar.
Tja. Idą i dojść nie mogą. Oni dobrze wiedzą, że nie prowadzi się wojny na dwóch frontach. Jak na razie wydano wspólne amerykańsko-chińskie upomnienie...Ruskim! Hehehe. Żeby się nie ważyli użyć broni atomowej. No i co ty na na to?
Druga tura bez Bonżura...
|
W odpowiedzi na pojawiła się wiadomość opublikowana przez Lothar.
Nie wszystkich zostawili. A skąd wiesz czy Wietnamczycy przy okazji nie wykończyli niewygodnych ludzi? Czy to trudno komunistom komuś zarzucić kolaborację?
Druga tura bez Bonżura...
|
W odpowiedzi na pojawiła się wiadomość opublikowana przez Amigoland
Ja się zastanawiam co dalej. Francuzi i niemcy chcą się wyzwolić od stanów, ruskim w to graj, a my mamy kłopot. |
W odpowiedzi na pojawiła się wiadomość opublikowana przez Amigoland
Doczytaj do końca, administracja nie zniszczyła dokumentacji, komuniści dostali prezent, coś jak u nas przejęcie archiwum na fortach.
Kulisy największej klęski polskiego wywiadu. Niemcy przechwycili archiwa, szyfry i agentów Nasze archiwa, szyfry i nasi agenci znaleźli się w rękach wroga z winy oficerów Oddziału II Sztabu Głównego. Za błąd polskiego wywiadu najwyższą cenę zapłacili Polacy i Niemcy zbierający i przekazujący informacje o III Rzeszy dla II RP - zostali skazani na śmierć. Wielu z nich ścięto głowy gilotyną. Kulisy największej klęski polskiego wywiadu. Niemcy przechwycili archiwa, szyfry i agentów Źródło: Jerzy Sosnowski (z prawej), jego agentka Benita von Falkenhayn i brat Janusz, fot: Eastnews Zagrożenie dla istnienia niepodległego, suwerennego państwa polskiego niosło w 1939 r. ze sobą także szczególne zadania dla wszystkich organizacji, które prowadziły działalność tajną i ściśle tajną. Oczywiście w pierwszej kolejności chodziło o Oddział II Sztabu Głównego, a więc o wywiad wojskowy. Każda z organizacji, obojętnie czy działająca w kraju czy za granicą, tworząca niejawną dokumentację i mająca dostęp do takowej, winna była zawczasu przygotować system awaryjnego zniszczenia wszystkich papierów posiadających gryfy tajności. Postępując w ten odpowiedzialny sposób, instytucje państwowe zapobiegłyby przechwyceniu danych o polskiej agenturze działającej na kierunku niemieckim. Stało się inaczej. Tragicznie. Fliegende Trupps W planowaniu przechwycenia zarówno tajnej dokumentacji, jak i oficerów oraz agentów polskiego wywiadu ważną rolę odgrywała Abwehra. Major Heinz Schmalschläger, późniejszy szef ośrodka wywiadowczego Abwehry pod kryptonimem Walli w Sulejówku pod Warszawą, kierował podobną, chociaż dzięki odpowiedzialnej postawie kierownictwa wywiadu Czechosłowacji całkowicie nieudaną operacją w czasie zajmowania tego państwa w marcu 1939 r. Ze swych błędów Niemcy wyciągnęli wnioski. Tym razem natychmiast po zajęciu przez ich wojska liniowe kolejnych polskich miast-siedzib struktur prowadzących działalność wywiadowczą lub kontrwywiadowczą, wkraczały na ich teren liczące co najmniej 15 oficerów i podoficerów oddziały Abwehry, wspomagane przez oficerów rezerwy tej organizacji specjalnie zmobilizowanych do realizacji wyznaczonego celu, znane jako Fliegende Trupps, a więc grupy lotne. W poszukiwaniu dokumentów przeczesywano budynki, w których mieściły się biura polskiego wywiadu. Jednocześnie rozpoczęto intensywne poszukiwania wszystkich osób, które były z nimi związane. Działając w ten sposób, jednostki Abwehry przejęły, najczęściej w stanie nienaruszonym, archiwa Straży Granicznej, Oddziału II Sztabu Generalnego/Głównego oraz archiwum Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Wśród pierwszych zdobyczy znajdowała się dokumentacja zgromadzona w przygranicznych komisariatach polskiej Straży Granicznej w Śmiłowie, Wolsztynie, Rybniku, Sypniewie, Lesznie oraz Międzychodzie. Liczba i jakość przejętych materiałów zaskoczyła Niemców. Działali sprawnie i w sposób systematyczny. Dokumentację natychmiast tłumaczono, a w ślad za tym dokonywano pierwszych aresztowań. Największy sukces Fliegende Trupps odniosły w Warszawie. Z siedziby Ministerstwa Spraw Zagranicznych zabrano całą, niezniszczoną dokumentację. Została natychmiast przewieziona do Urzędu Spraw Zagranicznych w Berlinie, gdzie wykorzystano ją w przygotowaniu i wydrukowaniu publikacji zatytułowanej "Polnische Dokumente zur Vorgeschichte des Krieges", znanej pod potoczną nazwą Biała Księga. Zespołem pracującym nad tą publikacją osobiście kierował Hans von Moltke, do czasu wybuchu wojny ambasador Niemiec w Warszawie. Przejęcie CAW Największą zdobyczą, co oczywiste, było przejęcie przez Abwehrę ogromnego zbioru dokumentacji Oddziału II SG. Natrafiono na ten "skarb" w Forcie Legionów, do 1921 r. znanym jako Fort Włodzimierza, na przedpolu Cytadeli Warszawskiej. Fort Legionów był trzykondygnacyjną wieżą artyleryjską wzniesioną w latach 1852-1854. Zanim został przejęty przez polskie Archiwum Wojskowe, służył jako składnica dokumentów byłego rosyjskiego Sztabu Wojennego Okręgu Warszawskiego. W roku 1915 Rosjanie ewakuujący się w ogromnym pośpiechu z Warszawy pozostawili całą tę dokumentację na łaskę losu. W bałaganie towarzyszącym toczącej się wielkiej wojnie Fort Legionów i zgromadzony w nim zbiór dokumentacji były niepilnowane. Korzystając z tego przygodne osoby wchodziły do środka celem przeglądania, zabierania, a niekiedy i niszczenia fragmentów tego zbioru. Kres temu położyły władze odrodzonej Polski, ale stało się to dopiero 28 kwietnia 1919 r. Z rozkazu wydanego osobiście przez Kazimierza Sosnkowskiego z tym dniem postawiona została w Forcie Włodzimierza/Legionów wojskowa warta. Krótko potem Fort stał się magazynem numer 1 Centralnego Archiwum Wojskowego kierowanego w latach 1933-1939 przez mjr. Bolesława Waligórę. Notabene imieniem Waligóry, który zginął w 1940 r. podczas nalotu bombowego na Londyn, uznawanego za pioniera polskiej archiwistyki wojskowej, ochrzczono dzisiejsze CAW. Czy słusznie? Czy jego rola w nieodpowiedzialnym porzuceniu tajnych zbiorów archiwalnych zawierających dane polskiej agentury została należycie i do końca wyjaśniona? Co Niemcy znaleźli w Forcie Legionów? Wiemy na pewno, że wśród przejętej dokumentacji znajdowały się starannie uporządkowane teczki spraw prowadzonych na kierunku niemieckim przez centralę polskiego wywiadu, której siedziba mieściła się w budynku Sztabu Głównego przy placu Piłsudskiego w Warszawie. Przed rozkazem o ewakuacji personelu dokumentację Oddziału II, w tym dane o agenturze, przewieziono właśnie do Fortu Legionów. Niemcy znaleźli tam też tak pilnie poszukiwaną w Bydgoszczy przez szefa grupy operacyjnej Policji Bezpieczeństwa w tym mieście Helmuta Bischoffa dokumentację ekspozytury kierowanej przez ich "największego wroga", mjr. Jana Żychonia. Zgodnie z rozkazem centrali wywiadu w Warszawie mjr Żychoń przesłał kompletną dokumentację ekspozytury do Centralnego Archiwum w Warszawie. Z rozkazu gen. Keitela, dowódcy Oberkommando der Wehrmacht, utworzono Heeresarchiv Zweigstelle Gdańsk-Oliwa, a więc Oddział Archiwum Sił Zbrojnych w Gdańsku-Oliwie. Tam też przewieziono zdobyte w Warszawie i wielu innych miastach tajne dokumenty polskiego wywiadu oraz kontrwywiadu. Dokonano najpierw wstępnej segregacji według gradacji ważności spraw, a następnie przystąpiono do tłumaczeń. Dla zebranej dokumentacji, która w sposób wyraźny nie precyzowała osób zaangażowanych w jej gromadzenie lub nie dawała odpowiedzi na pytanie o źródło wycieku tajemnic, stworzono specjalny formularz, którego nazwa brzmiała jak następuje: "Zdradzony materiał - pochodzenie nieznane". Wpisywano do niego dane takie jak rodzaj materiału (sprawozdanie, zdjęcia itd.), miejsce i data pochodzenia, zwięzła informacja o treści, informacja, komu materiał został przekazany, oraz pierwsze wskazówki w kwestii podejrzewanych zdrajców. Wypełnione formularze wraz z polskimi dokumentami przesyłano do centrali w Berlinie celem przeprowadzenia dalszych dochodzeń zmierzających do wykrycia zdrajców. Współpracownicy Sosnowskiego W sprawach, w których nie było wątpliwości co do personaliów, bezzwłocznie rozpoczęto aresztowania. Szybko w aresztach śledczych znaleźli się bliscy współpracownicy i agenci wybitnego polskiego oficera wywiadu mjr. Jerzego Sosnowskiego. W Warszawie w mieszkaniu przy ulicy Fabrycznej 32 aresztowana została kurierka majora, a jednocześnie jego kuzynka Maria Runge, której teczkę pracy w stanie nienaruszonym oficerowie Abwehry znaleźli w Forcie Legionów. W Berlinie gestapo uwięziło najważniejszego agenta pracującego dla mjr. Sosnowskiego, porucznika w stanie spoczynku Günthera Rudloffa oraz innego agenta, syna byłego szefa niemieckiego Sztabu Generalnego i byłego męża agentki majora Benity von Falkenhayn, podpułkownika w stanie spoczynku Richarda von Falkenhayna. W Warszawie przy ulicy Mickiewicza 6a, w mieszkaniu pod numerem 17, odnaleziono związanego z Oddziałem II i sprawą Sosnowskiego rtm. Tadeusza Likiernika, którego po wstępnych przesłuchaniach umieszczono w oflagu VIIIB w Silberberg. Maria Runge nie wytrzymała trudów śledztwa w berlińskim więzieniu Moabit i zgodziła się na współpracę z gestapo. Zdradziła między innymi rolę odgrywaną w sprawie Sosnowskiego przez oficera Oddziału II rtm. Tadeusza Mroczkowskiego. Był on głównym kontaktem majora w strukturze polskiej ambasady w Berlinie, a także tym, który sfotografował znaczną część materiałów uzyskanych przez majora od por. Rudloffa, ppłk. von Falkenhayna i innych agentów. Dzięki uruchomionej natychmiast kontroli korespondencji prowadzonej przez żonę rtm. Tadeusza Mroczkowskiego gestapo wpadło na jego trop w obozie jenieckim w Itzehoe, w niedalekiej odległości od Hamburga. Rudloff był już raz, w roku 1934, aresztowany w tej sprawie, ale dzięki szlachetnej postawie mjr. Sosnowskiego i Benity von Falkenhayn nie zdołano udowodnić mu zarzucanej zbrodni zdrady. Tym razem nie było wątpliwości. W Forcie Legionów znaleziono kompletne teczki jego pracy jako agenta Oddziału II. Takie samo dossier znaleziono w sprawie ppłk. Richarda von Falkenhayna. Kret w Kriegsmarine Kolejny dramat rozegrał się w przypadku Wiktora Katlewskiego, zatrudnionego w Urzędzie Uzbrojenia niemieckiej Marynarki Wojennej na stanowisku księgowego. Jego rodzice byli Polakami, którzy wyemigrowali do Niemiec. Wiktor urodził się w roku 1910 w Berlinie jako syn prostego windziarza. Mimo zdolności, z braku funduszy musiał zrezygnować ze studiów. W roku 1935 poznał kobietę o imieniu Käthy, która pracowała we wspomnianym wyżej urzędzie. Starała się pomóc Wiktorowi znaleźć tam zatrudnienie. Na przeszkodzie stał brak odbycia przez niego służby wojskowej. Aby temu zaradzić, skierowany został do 1. Pułku Artylerii w Prusach Wschodnich. W roku 1937 w wyniku odniesionych ran w wypadku został zwolniony jako niezdolny do dalszej służby. Dowódca jednostki pomógł mu znaleźć pracę w Akademii Wojennej w Berlinie. Po 10 tygodniach został wreszcie pracownikiem Urzędu Uzbrojenia Marynarki Wojennej. Odpowiadał za weryfikację rachunków i przygotowywanie przelewów. Dzięki temu znał wszystkie sekrety rozbudowy Kriegsmarine. Do pracy w polskim wywiadzie Katlewski został przekonany przez swojego kuzyna Konrada Smoczyńskiego, na stałe mieszkającego w Grudziądzu. Warunki współpracy uzgodniono z oficerami Oddziału II na spotkaniu w Gdyni, a pierwsze materiały przekazał w trakcie kolejnych wyjazdów do Gdańska. Potem spotkania, które odbywały się w odstępach sześcio-ośmiotygodniowych, przeniesiono do Berlina. Katlewski przekazał kilka tysięcy dokumentów. Wpadł po przejęciu materiałów w Forcie Legionów. Według informacji zawartych w akcie oskarżenia sporządzonym przez prokuraturę oraz w wyroku Sądu Wojennego Rzeszy Wiktor Katlewski przekazał informacje o planach budowy wielu baterii nadmorskich oraz przeciwlotniczych, a także dane o systemach ostrzegawczych. Dla przykładu Polacy weszli w posiadanie precyzyjnych danych dotyczących rejonu Pilawy, które obejmowały między innymi liczbę i rodzaj baterii przeciwlotniczych, dane o dalekosiężnych działach kalibru 170 mm i kątach namiaru tych dział. Dalej agent przekazał informacje o planach stanowisk artyleryjskich w Kołobrzegu, Słupsku i Darłowie, podał bardzo szczegółowe informacje o poligonie w Darłowie, o lokalizacji baterii dział kalibru 280 mm w Göben. Był też pierwszą osobą, która przekazała Polakom informacje na temat Peenemünde i działającego tam poligonu doświadczalnego, na którym testowano nowego typu broń [chodziło o V-1 i V-2]. Przekazał też szczegółowe dane o instalacjach wojskowych na wyspach Sylt oraz Helgoland, opisał instalacje wojskowe w rejonach Kilonii, Cuxhaven, Bremerhaven oraz Wilhelmshaven, a także na Wyspach Fryzyjskich, Borkum i Norderney. Po aresztowaniu 23 stycznia 1940 r. Katlewskiego i poślubionej przez niego w międzyczasie Käthy w trakcie szczegółowej rewizji w ich mieszkaniu gestapo znalazło przemyślnie zbudowaną skrytkę, a w niej zaświadczenie o przyznaniu mu obywatelstwa polskiego, 4480 marek niemieckich oraz dobrej marki aparat fotograficzny. Niemiecka policja zlokalizowała również kuzyna Katlewskiego Konrada Smoczyńskiego. Rozprawa przed Sądem Wojennym Rzeszy odbyła się 9 lipca 1940 r. Wiktor Katlewski oraz jego kuzyn zostali skazani na karę śmierci. Żonę uniewinniono. Potrafiła przekonać skład orzekający, że nie miała pojęcia o tajnej działalności swojego męża. Wyroki wykonano 19 sierpnia w berlińskim więzieniu w Lichtenberg. Agenci z Wybrzeża i Śląska Kolejna bolesna strata polskiego wywiadu to aresztowanie Pauliny Tyszewskiej-Müchlen. Urodzona 13 kwietnia 1899 r. w rodzinie ogrodnika, po ukończeniu gimnazjum wyjechała do Kilonii. Tam poślubiła kupca Müchlena. Po rozwodzie powróciła do Wolnego Miasta Gdańska. Zamieszkała w Sopocie. Po pewnym czasie spotkała na swojej życiowej drodze wysokiego oficera Abwehrstelle w Gdańsku Reinholda Kohtza. Miała z nim nieślubne dziecko. Zwerbowana do współpracy z polskim wywiadem przekazywała ważne informacje z wnętrza Abwehry. Jej kurierami było małżeństwo, Franciszka (rodzona siostra Pauliny) i Brunon Boruccy. W śledztwie przyznała się do przekazania polskiemu wywiadowi 16 nazwisk agentów niemieckich działających na terenie Polski. Po odnalezieniu w Forcie Legionów jej teczki pracy została 12 grudnia 1939 r. aresztowana w Sopocie przez gestapo. Ten sam los spotkał małżeństwo Boruckich oraz Reinholda Kohtza. W dniu 10 stycznia Tyszewska oraz małżeństwo Boruckich skazani zostali na karę śmierci. Cała trójka zginęła pod gilotyną 21 marca 1941 r. w Berlinie. Reinholdowi Kohtzowi wymierzono karę pięciu lat więzienia. Po zdobyciu polskich archiwów Niemcy rozpoczęli systematyczne rozliczanie się z kolejnymi osobami. I tak w dniu 10 czerwca 1943 r. zginął pod gilotyną Herman Schlafke z Katowic. Mimo że miał za sobą wpadkę na terenie Niemiec i odbyty w całości wyrok sześciu lat więzienia, brał udział w zwerbowaniu Georga Frocha - zatrudnionego w zakładzie obróbki stali specjalnych Huldschinsky-Werke (później znanej jako Stadtwerke) w Gliwicach. Zakład ten większość swoich zamówień otrzymywał z Wehrmachtu. Pośrednio, bo poprzez męża Karla Ottona Pajonka vel Pająka (skazanego w sprawie Frocha na karę dożywotniego więzienia), związana była ze sprawą Schlafkego i Frocha także Anna Pająk. Pomimo że miała w swoim życiu krótki epizod współpracy ze służbami niemieckim, po zdobyciu polskich archiwów została aresztowana, a następnie skazana wyrokiem sądu na śmierć. Zginęła pod gilotyną 4 marca 1943 r. Lista kolejnych straceń Paweł Śmigoń, skazany za werbunki obywateli niemieckich do pracy na rzecz polskiego wywiadu, dostarczenie próbek prochu strzelniczego oraz pełnienie funkcji kuriera przewożącego z Niemiec do Polski dokumenty odebrane od agentury. Zginął pod gilotyną 21 listopada 1940 r. Jan Ratajczak, z zawodu ślusarz, dostarczył oficerom Oddziału II istotne, tajne informacje militarne; wyrok został wykonany 30 lipca 1941 r. Jan Zymela, zginął pod gilotyną w dniu 22 września 1942 r. Jan Wales, stracony 12 czerwca 1942 r. Jan Musielak, zgilotynowany 29 kwietnia 1942 r. za działalność wywiadowczą na rzecz placówki polskiego wywiadu w Lesznie. Jan Kubis, zgilotynowany 17 lipca 1942 r., oskarżony był o ujawnienie polskiemu wywiadowi nazwiska niemieckiego agenta. Józef Krella, zgilotynowany 3 marca 1942 r., skazany za ujawnienie wywiadowi polskiemu nazwisk dwóch agentów niemieckich. Franciszek Przeczewski, zgilotynowany 9 września 1943 r., skazany za pracę w latach 1928-1939 na rzecz wywiadu polskiego. Wielką tragedią było aresztowanie 24 czerwca 1940 r. bardzo wydajnego agenta polskiego wywiadu Marcina Starosty. Od 28 listopada 1933 r. współpracował z ekspozyturą w Katowicach. W trakcie swojej pracy odbył 48 podróży do Niemiec, podczas których rozpracowywał między innymi fortyfikacje niemieckie wzdłuż biegu rzeki Odry, zbierał dane o jednostkach wojskowych stacjonujących w tych rejonach, a także wykonywał bardzo wiele zdjęć obiektów wojskowych. Podróże odbywał pod nazwiskami legalizacyjnymi, takimi jak Johann Kramer, Antoni Hades czy Johann Jansen. Po pewnym czasie pełnił funkcję łącznika obywateli niemieckich pracujących na terenie Rzeszy, będących agentami wywiadu polskiego. Odbierał tajne materiały od Hermanna Freimera oraz Paula Walda. Po czterech latach wydajnej pracy Marcin Starosta zakończył swoją działalność wywiadowczą. Podjął pracę na kolei. Dzięki zdobyczom z Fortu Legionów stanął przed sądem wojennym i 12 października 1942 r. został skazany na karę śmierci. To jest tylko fragment wielkiej listy Polaków i Niemców, którzy za pracę wywiadowczą na rzecz Polski zapłacili cenę najwyższą - oddali swoje życie. Bezpośrednimi sprawcami ich tragedii byli oficerowie polskiego wywiadu, którzy w sposób karygodny odeszli od podstawowych zasad obowiązujących w tego typu pracy, to jest od zachowania konspiracji i ochrony, za wszelką cenę, źródeł osobowych. U polskich oficerów zabrakło profesjonalizmu, prywata wzięła górę nad świętym obowiązkiem. Jeżeli dodamy do tego, że nawet w tak "świętym" miejscu dla polskiego przedwojennego wywiadu, jakim były budynki w Pyrach, grupy poszukiwawcze złożone z oficerów Abwehry znalazły książki szyfrowe jednego z rodzajów wojsk, a w tym książkę szyfrową służącą do łączności z Oddziałem II SG, to cóż można myśleć o profesjonalizmie polskich oficerów. Zresztą długo przed wrześniem 1939 r. Niemcy złamali szyfry polskiego MSZ do łączności z placówkami dyplomatycznymi rozmieszczonymi w różnych punktach świata. Chodzi o szyfr do komunikacji zarówno w języku polskim, jak i w języku przedwojennej dyplomacji, a więc francuskim. Zebrałem ogromny materiał dokumentacyjny na ten temat i zamierzam w ciągu kilku miesięcy opublikować wyniki moich żmudnych poszukiwań. Mogę opublikować również wierne kopie polskich ksiąg szyfrowych znalezionych przez niemieckie jednostki wojskowe w Pyrach. |
W odpowiedzi na pojawiła się wiadomość opublikowana przez Lothar.
Sądzę że USA ustawi Niemców do pionu. A Francuzi sami się poddadzą ![]()
Druga tura bez Bonżura...
|
Zapominasz że mają własne skomplikowane interesy i sprzedadzą nas znów jak będzie okazja >;))
|
Dlatego Polska kupuje nawet sprzęt wojskowy z Korei Płd. To logo, że musimy liczyć tylko na siebie...
Druga tura bez Bonżura...
|
Free forum by Nabble | Edit this page |