Kiedy zacząłeś kwestionować to, co mówi się Amerykanom o metamfetaminie?

Previous Topic Next Topic
 
classic Klasyczny list Lista threaded Wątki
9 wiadomości Opcje
Odpowiedz | Wątki
Otwórz ten post w widoku wątku
|

Kiedy zacząłeś kwestionować to, co mówi się Amerykanom o metamfetaminie?

Lothar.
 Profesor Travis Linnemann: Byłem kuratorem w Kansas, gdy meta stała się gorącym tematem pod koniec lat 90. Konsekwentnie wbijano nam w głowy, że jest to rosnące niebezpieczeństwo, zagrożenie, z którym musimy walczyć ze wszystkich sił. Moja praca jako kuratora, pracującego głównie w małych miastach w północnym Kansas, niosła ze sobą wiele sytuacji, gdy musiałem nadzorować, często poddając testom na obecność narkotyków w organizmie, ludzi mających problemy z wymiarem sprawiedliwości.

Retoryka, którą serwowały mi władze stanowe i media nie pasowała jednak z moich doświadczeń. W pracy po prostu tego nie widziałem — nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek prowadził przypadek kryminalisty używającego mety. Gdy analizowano zebrane w ciągu sześciu lat wyniki testów na narkotyki, pochodzące ze stanowych baz danych i dotyczące sprawców przestępstw, wywodzących się ze społeczności stanowiących populacje najwyższego ryzyka, okazało się, że jedynie 2,7 procent wszystkich dodatnich wyników wskazywało metamfetaminę. Nawet najnowsze dane pokazują, że w 2014 roku w Kansas policja zamknęła jedynie 21 laboratoriów produkujących metę , przy czym w liczbie tej mieszczą się również konfiskaty dwulitrowych butli, w których substancję przygotowywano metodą "shake and bake".

W swojej książce poruszasz kwestię "Mety Urojonej". Co masz na myśli?

Sposób, w jaki ludzie wyobrażają sobie codzienne życie i relacje z innymi ludźmi tych, których spotykają na ulicy i na których patrzą przez pryzmat konkretnego narkotyku. Ktoś widzi na przykład osobę szczególnie zaniedbaną, która pasuje do stereotypu meth heada i automatycznie, zamiast okazać tej osobie nieco współczucia, pomyśleć: "Co się dzieje z jego życiem, że wygląda w taki sposób? ", wyobraża ją sobie i kategoryzuje jako po prostu kolejnego zdegradowanego ćpuna. To pozwala nam na ignorowanie problemów, takich jak ubóstwo, konflikty pokoleniowe, zła opieka zdrowotna i całej reszty, która odbija się codziennie na życiu ludzi. W ramach ustalonego wyobrażenia wszyscy oni stają się po prostu meth headami.

Nie chodzi mi o traktowanie faktycznego istnienia takich ludzi jako mitu, ponieważ naprawdę istnieją przecież tacy, którzy mają problemy z narkotykami. Rzecz jednak w tym, że budujemy sobie wyobrażenie wszystkiego, co dzieje się tam, w świecie biedy, przez pryzmat tego najgorszego, narkotykowego scenariusza. Ktoś z zepsutymi zębami, czy ktoś, kto włamał się do samochodu, automatycznie staje się metamfetaminowym ćpunem. Tymczasem ten ktoś może nie mieć dostępu do opieki zdrowotnej, może nie móc sobie pozwolić na odpowiednie odżywianie się, być może po prostu nie może znaleźć pracy i jest zdesperowany.

Tymczasem media wmawiają nam, że żyjemy w dobie epidemii metamfetaminy?

Za każdym razem, gdy ktoś zostaje aresztowany z powodu metamfetaminy, ma dużą szansę trafić do wiadomości. Pracując nad książką, spędziłem dużo czasu z policjantami, którzy zawsze wskazywali metę jako największy problem, szczególnie w Kansas i Kentucky — myślę, że jest tak dlatego, że legitymizuje to ich pracę. Ludzie często lekceważą policjantów z małych miasteczek, uważając, że nie zdarzają się tam prawdziwe przestępstwa. Kiedy zatem mamy teraz cały ten szum wokół epidemii metamfetaminy, w ich umysłach pojawia się myśl, że mają wreszcie okazję być prawdziwą policją zwalczającą prawdziwe przestępstwa.

W ciągu ostatnich kilku miesięcy mieliśmy okazję widzieć wiele wykonanych telefonami komórkowymi zdjęć, przedstawiających nieprzytomnych heroinistów, a wśród nich fotografię opublikowaną przez policję z Ohio we wrześniu. Czy nie przypomina to obrazów "metamfetaminowych zombie" i galerii z cyklu Faces of Meth, projektu stworzonego przez policjantów w Multnomah County w stanie Oregon, który miał na celu zniechęcić do używania mety przez zestawianie zdjęć przedstawiających twarze osób przed i po pewnym okresie przyjmowania tej substancji?

Tak, to jest to samo — pozwala ludziom diagnozować innych jako potwory. Obrazy z cyklu Faces of Meth budzą dreszcz, płynący z możliwości podglądania, gapienia się, oceniania... "Co za szumowiny!"; "Jak oni mogą to sobie robić, popatrzcie tylko na ich twarze!"

Być może sprawia to, że czujemy się lepiej?

Tak naprawdę obrazy te, z pomocą narkotykowej narracji, zasłaniają tylko przewlekłe problemy społeczne. Oto ludzie uchwyceni migawką aparatu w najgorszych okresach swego życia i wystawieni na widok publiczny, by inni mogli ich podsumowywać i oceniać. To logika poziomej przemocy, która pozwala spisać kogoś na straty tylko dlatego, że używa narkotyków. Historia czyjegoś życia, wszystko, czego doświadczył, wszystko to sprowadzone zostaje do jednego: narkotyków. To z kolei rodzi łatwość potępiania.

Faces of Meth wydaje się formą propagandy w tej wojnie, rodzajem nowoczesnego listu gończego, wspólczesnego plakatu z napisem WANTED.

Zgadzam się. Chodzi o to, by mieć się na baczności w obrębie własnej społeczności, do tego zmierzają wszystkie te wydawane przez różne służby ostrzeżenia przed lokalnymi laboratoriami metamfetaminowymi i informacje o potrzebnych prekursorach. To coś jak wojna a terroryzmem: widziałeś coś, powiedz o tym. To tylko utrwala podziały, nie przynosząc pożytku.

Co wyniosłeś z Breaking Bad?

To znów ta sama stara historia — wszyscy dilerzy są źli, a większość użytkowników to zombie, zdolne do wszystkiego, co najgorsze, byle tylko zdobyć narkotyk, to ciągle tylko odtwarzanie tych samych schematów. A jednak oglądanie tego jakoś nas satysfakcjonuje, prawda?

W ramach badań terenowych na potrzeby swojej książki spędziłeś wiele godzin z policjantami z Kansas. Jakie było ich podejście do metamfetaminy?

Policja robi w branży identyfikowania zagrożeń. Ogólnie rzecz biorąc postrzegają wszystkie dysfunkcje społeczne i przestępczość jako powodowane przez narkotyki. W szczególności w bardzo małych miejscowościach mają poczucie, że wszystko, z czym muszą się borykać, można przyczynowo wyprowadzić od metamfetaminy. Domów w ruinie nie postrzegają na przykład inaczej, niż jako oznaki obecność metamfetaminy, narkotyków i deprawacji.

Kiedy jednak przyjrzałem się statystykom, okazało się, że bynajmniej nie wspierają one takiej logiki. Ci policjanci mają do czynienia z bardzo niewielką ilością przestępstw narkotykowych i bardzo, bardzo rzadko z metą. Tej prawdy jednak nie biorą się pod uwagę. A jednym ze źródeł wojny z metamfetaminą jest właśnie codzienna praktyka policjantów, to oni są ważnymi kolporterami tej logiki – przez spotkania z ludźmi, antynarkotykowe pogadanki w szkołach, ciągle budują sieć skojarzeń, które jest bardzo ważna dla legitymizacji ich miejsce w społeczeństwie, przydając im powagi i władzy.

Wygląda na to, że uważasz, że policji i DEA przedstawiają fakty na temat metamfetaminowych laboratoriów tak, jak im wygodnie...

Cóż, to prawda, że w tych tajnych laboratoriach dochodzi czasem do wybychów, ale zdarza się to rzadko. Jestem skłonny zakwestionować prawdziwość statystyk DEA na temat liczby laboratoriów, które namierza policja. Jeśli tylko znajdą gdzieś jakieś podejrzane pozostałości lub dwulitrową butelkę z dziwną cieczą, liczą to jako "metamfetaminowe laboratorium", azgodzimy się chyba, że to niezupełnie to samo, co przedsięwzięcie Waltera White'a. To co robię, to po prostu wprowadzanie ludzi w błąd. Co gorsza: ludzie przyłapani z taką dwulitrową butelką do „shake and bake”są oskarżani o produkcję i trafiają za to do więzienia. Punkt, który osiągnęliśmy, to produkt wielu lat apokaliptycznego czarnowidztwa.

Dlaczego więc ci wszyscy policjanci wierzą, że to meta jest przyczyną podupadania wiejskich społeczności?

Podobnie jak wielu innych ludzi, nie mogą się zdobyć na spojrzenie w oczy prawdzie, że życie zawsze było trudne i prawdopodobnie nigdy się to nie zmieni. Miejsca pracy znikają wraz z rozwojem korporacyjnej agrokultury i konsolidacją rodzinnych farm, jako konsekwencja akumulacji. Łatwiej jest jednak zrzucić winę na miejscowego użytkownika narkotyków, nawet jeśli jest to ktoś, z kim dorastałeś, albo imigranta zatrudnionego w lokalnej przetwórni mięsa, przy którym znaleziono niewielką ilością mety. Łatwiej jest zogniskować wszystkie swoje lęki na tym jednym, łatwym do wskazania problemie, niż stanąć konfrontacji z własną historią i uznać, że twoje życie nigdy nie było proste i prawdopodobnie nigdy nie będzie.

Czy mieszkańcy niespokojnych części Kentucky i Kansas postrzegają swoje dzielnice jako podupadające strefy rządów mety?

Patrząc z zewnątrz, wiejski Środkowy Zachód i rejon Apallachów postrzegane są jako przysłowiowe "kraje przelotowe". [„flyover lands” - chodzi o lekceważące określenie obszarów, które nie są na ogół celem podróży, a jedynie tworzą krajobraz przesuwający się poniżej z perspektywy osób odbywających lot z jednego gęsto zaludnionego wybrzeża Stanów Zjednoczonych na drugie – przyp. tłum.] To terytorium spisane na straty. Określenie "White Trash", które rzecz jasna zasadniczo służy do piętnowania ludzi, dla niektórych jest jednak powodem do dumy, a identyfikacja z nim jest jednym ze sposobów celebracji swego rodzaju szlachetnego ubóstwa, wystawieniem środkowego palca w kierunku klas wyższych ze słowami: "Tak, jestem Białym Śmieciem, pierdol się".

Ale nawet ci, którzy tu mieszkają, poddają się retoryce piętnowania meth headów.

Czy istnieją jakieś paralele z toczoną w miastach Ameryki walką z crackiem?

Cóż, meta kojarzona jest z białymi ludźmi, ale w gruncie rzeczy jest to ta sama narracja o deprawacji i uzależnieniu, ta sama represyjna logika, jak ta, którą stosowano wobec cracku i tak zwanych miejskich czarnych z marginesu społecznego. Charles Keating, gubernator Oklahomy, zobrazował to jednoznacznie, mówiąc publicznie, że meta stała się narkotykiem białych śmieci tak, jak crack był narkotykiem czarnych śmieci i że powinniśmy wstydzić się za jednych i drugich. Policjanci nie mieli tutaj swojej wojny z narkotykami — teraz już mają. W ten sposób wojna z narkotykami staje się rodzajem rynku, który wciąż poszukuje nowych nisz, ponieważ w przeciwnym razie popadnie w stagnację i zapaść.

Jak wygląda wojna z metamfetaminą w porównaniu do tego, co dzieje się obecnie w Ameryce w kwestii uzależnienia od opioidów?

W tym kraju zawsze robimy w sprawie narkotyków to samo: wysyłamy przeciw ich użytkownikom policję i wsadzamy ich do więzień. Nie sądzę zatem, żeby aż tak bardzo się to różniło. Niemniej jednak o ile z crackiem istnieją oczywiste analogie, to problemem z opioidami ma nieco inny charakter, niż ten związany z metą. W Appalachach, wschodniej części Kentucky i w szczególności Wirginii Zachodniej, firmy farmaceutyczne rozpoznały rynek i pompują teraz w ten obszar dosłownie miliony tabletek, za pośrednictwem agresywnego marketingu skierowanego do pacjentów i lekarzy i z katastrofalnymi skutkami: efektem jest masowe uzależnienie od oksykodonu i w następstwie tego duży wzrost wskaźnika stosowania heroiny. O ile mi wiadomo, metamfetamina nie miała nigdy takiego korporacyjnego sponsoringu i jest znacznie mniej powszechna. Mimo to, w Appalachach i na całym Środkowym Zachodzie policja podchodzi do mety bardzo agresywnie, tak jak i zresztą, szczerze mówiąc, do wszystkich narkotyków.

Mamy tu chyba do czynienia z czymś w rodzaju pornografizacji upadku obszarów rolniczych.

Tak. Myślę, że w wielu aspektach mamy obsesję na temat malowniczej śmierci małych wiejskich społeczności. W swoim dziennikarskim dochodzeniu z roku 2004 na temat metamfetaminy w rolniczej Ameryce, New York Times cytował szeryfa w Nebraski, który powiedział, że każde brutalne przestępstwo ma związek z metamfetaminą i że meta była przyczyną wielu morderstw. Gdy sięgnąłem do statystyk nic nie wskazywało, by przestępczość wzrosła tak, jak twierdził. Co więcej, w Adams County zdarzyły się w ciągu czterech lat przed opublikowaniem artykułu zaledwie trzy morderstwa. Czytelnicy NYT chcą jednak historii o tym, jak metamfetamina niszczy rolnicze serce Ameryki, bo to jest o wiele bardziej sexy, niż analiza wpływu agrokultury korporacyjnej i działalności Monsanto na lokalne społeczności.

Powiedziałeś, że policjanci czerpią korzyści z tego swoistego hype. Jak to działa?

Kwestia metamfetaminy pozwoliła wojnie z narkotykami rozszerzyć się na nowe terytoria. Jest to retoryka uzasadniająca coraz większą ingerencję policji i stosowanie przez nią przemocy. To wołanie o zatrudnienie większej liczby policjantów, przekazanie na policję większych środków, uzasadnienie, że policjanci w małych miasteczkach też potrzebują kevlarowych hełmów i karabinów. Ze względu na stałą obecność Mety Urojonej, opinia publiczna uważa, że coś trzeba robić, toteż ludzie stają się mniej krytyczni wobec tego rodzaju roszczeń i zachowań policji, niż byliby w normalnych warunkach.

Kiedy przeniosłem się do środowiska akademickiego, zdałem sobie sprawę, ile cała ta historia z metamfetaminą odwzorowuje wszystko, co dotąd zrobiliśmy w tym kraju w odniesieniu do narkotyków, jak traktowaliśmy jedną substancję po drugiej. Wciąż wznosimy podobne konstrukcje, rozwijamy je i umacniamy, robiąc to tak naprawdę po to, by zrealizować inne ukryte cele polityczne: ktoś dostaje finansowanie, ktoś robi karierę polityczną. Władze mogą wykorzystywać lęk przed metamfetaminą, by poszerzać bazę środków, jakimi dysponują, zwiększając liczbę policjantów, wyposażając ich w nowy sprzęt i uprawnienia.

Sugerujesz zatem, że wojna z metą używana jest również do zwiększania kontroli nad społeczeństwem.

Meksykańskie kartele dostarczają metę w Ameryki od 20 lat, to nic nowego. Ostatnio jednak nastąpiło przesunięcie nacisku policji i polityków na kwestię produkcji mety w Meksyku i Chinach. Oferuje to bardzo dobre ramy wielu poważnym działaniom politycznym: chodzi o przekazywanie milionów dolarów na militaryzację granic czy uzbrajanie i szkolenie meksykańskiej policji, a także pomaganie im w budowaniu nowych aresztów i więzień oraz organizację profilaktyki antynarkotykowej dla meksykańskich dzieci w wieku szkolnym.

Ostatecznie jednak metamfetamina w oczywisty sposób jest dla wielu Amerykanów realnym problemem, co więc powinniśmy z tym zrobić?

Zachęcam do realistycznego podejścia do problemów społecznych, uczciwszego i poważnego traktowania tego, co dzieje się w naszych społecznościach i całym kraju. Jestem jednak nieco sceptyczny w kwestii tego, czy możemy to zrobić jako naród i jako jednostki, bo oznaczałoby to konieczność sprostania wielu kwestiom. To trudne, ale musimy zdobyć się na trochę ponurego realizmu.
Odpowiedz | Wątki
Otwórz ten post w widoku wątku
|

Re: Kiedy zacząłeś kwestionować to, co mówi się Amerykanom o metamfetaminie?

Lothar.

Rząd USA chce utworzyć w Polsce oddział DEA

Amerykański rząd chciałby utworzyć w Polsce oddział DEA - największej agencji antynarkotykowej świata, dowiedziało się "Życie Warszawy". Polacy, sondowani od pewnego czasu w tej sprawie przez przedstawicieli USA, są za.
20 Czerwiec, 2005 - 10:18
Anonim
Kategorie
złe, rząd i polityka, PAP, Życie Warszawy, USA, kraj, War on Drugs, policja
Źródło
Życie Warszawy
Odsłony
3803

Biura terenowe DEA działają już w kilku miastach Starego Kontynentu, w tym w Berlinie i Madrycie. Zadaniem polskiego oddziału byłoby zwalczanie narkotykowych operacji na terenie Europy Środkowo-Wschodniej. "Stajemy się znaczącym ośrodkiem na międzynarodowych szlakach. Polska amfetamina jest kupowana przez gangi z całego świata, nawet z Indii czy Australii" - mówi oficer CBŚ.

Dzięki utworzeniu w naszym kraju biura DEA Polacy korzystaliby z baz danych i informacji zbieranych przez agentów DEA. W konsekwencji oznaczałoby to znaczny spadek przestępczości narkotykowej w Polsce. Tym bardziej że Amerykanie dysponują ogromnymi pieniędzmi na walkę z narkobiznesem.

Według informacji "ŻW" pomysł otwarcia biura DEA w Polsce zrodził się przed kilkoma miesiącami. Amerykanie namierzyli przemytników kokainy, a rozpracowując sprawę, trafili na polskich handlarzy tabletkami ecstasy. Narkotyk zabił w USA kilkoro młodych ludzi. W czasie specjalnej akcji wpadli organizatorzy przemytu * gangsterzy związani z gangami pruszkowskim i mokotowskim.

Agenci DEA rozpracowali polską mafię tak dobrze, że dzięki ich informacjom krakowska prokuratura i policja mogły namierzyć w naszym kraju ukrywających się członków gangu. Amerykanie znali nie tylko strukturę gangu, ale i międzynarodowe powiązania mafiosów.
Odpowiedz | Wątki
Otwórz ten post w widoku wątku
|

Re: Kiedy zacząłeś kwestionować to, co mówi się Amerykanom o metamfetaminie?

Lothar.
W odpowiedzi na pojawiła się wiadomość opublikowana przez Lothar.
 Jack Cole poznał problemy walki z narkotykami z wielu perspektyw. Przeszedł na emer yturę w stopniu detektywa porucznika, po 26 latach służby w policji stanowej New Jersey. Dwanaście lat służby spędził pracując jako tajny funkcjonariusz do spraw narkotyków. Śledztwa prowadzone przez niego dotyczyły całego zakresu spraw związanych z narkotykami – od ścigania drobnych i średnich handlarzy narkotyków w New Jersey do wielkich międzynarodowych organizacji przemytniczych obracają cych miliardami dolarów. Cole zakończył swoją karierę mieszkając przez prawie dwa lat a w Nowym Jorku i Bostonie, gdzie odgrywał, jako tajny agent, rolę poszukiwanego za morderstwo ha ndlarz a narkotyków tropiąc członków organizacji terrorystycznej, odpowiedzialnej za napady na banki, ataki bombowe na budynki korporacyjne, sądy, posterunki policji i samoloty oraz winnej morderstwa funkcjonariusza policji stanowej New Jersey. Jednak po przejściu na emeryturę zaczął zmagać się z bagażem emocjonalnym , który wynikał z jego udziału w niesprawiedliwej wojnie z przestępczością narkotykową . Swoje wysiłki skoncentrował na działaniach zmierzających do zmiany obowiązującej polityki dotyczącej narkotyków. Zamieszkał w Bostonie by kontynuować swoją edukację. Jack Cole posiada tytuł licencjacki w zakresie Kryminalnego Systemu Sprawiedliwości i magisterski w zakresie Administracji Publicznej. Aktualnie pisze pracę doktorską w ramach Programu Doktoranckiego Administracji Publicznej na Uniwersytecie Massachusetts. Głównymi obszarami jego badań są dyskryminacja rasowa i dyskryminacja ze względu na płeć oraz brutalność i korupcja w walce z przestępczością. Jack jest przekonany, że rezygnacja z prohibicji będzie dużym krokiem w kierunku rozwiązania tych problemów. Jack Cole prowadzi szkolenia dla rekrutów i starszych funkcjonariuszy policji w zakresie etyki i uczciwości, podejmowania decyzji w zgodzie z moralnością oraz ujemnych skutków istnienia stereotypów rasowych. Jak o Dyrektor LEAP (Law Enforcement Against Prohibition – Stróże Prawa Przeciw Prohibicji) wygłasza referaty na międzynarodowych konferencjach. W Parlamencie Europejskim mówił o konieczności reformy polityki dotyczącej narkotyków. Setki razy spotykał się również ze studentami, wychowawcami, grupam i zawodowo związanymi z tematem, grupami obywatelskimi, dobroczynnymi i religijnymi w Australii, Kanadzie, Ameryce Środkowej, Europie, Nowej Zelandii i całych Stanach Zjednoczonych . Cole głęboko wierzy, że wojna z narkotykami jest skażona rasizmem, że niepotrzebnie niszczy życie wielu młodym ludziom i rodzi korupcję w policji. Jego w ykłady pozwoliły słuchaczom spojrzeć na amerykański system walki z narkotykami z innej perspektywy – perspektywy byłego uczestnika wojny, który w końcu zwrócił się przeciwko niej.

 

Jack A. Cole - Koniec z prohibicją
Jack idzie na wojnę

W 1964 roku wstąpiłem w szeregi Policji Stanowej stanu New Jersey, a 6 lat później zostałem członkiem biura do spraw narkotyków. Zacząłem pracę w tym zakresie na samym początku wojny z narkotykami. Decyzja o jej rozpoczęciu była jednym z najbardziej jednogłośnie popieranych rozwiązań prawnych w całej historii amerykańskiej polityki. Od czasów Nixona każdy prezydent, bez względu na polityczne afiliacje, doprowadzał do nasilenia tej wojny, a w efekcie również do eskalacji jej niezamierzonych skutków. Samo określenie „wojna z narkotykami” zostało stworzone przez Richarda Milhousa Nixona podczas kampanii prezydenckiej w roku 1968. Nixon wierzył, że polityka „twardej ręki” wobec przestępczości przysporzy mu głosów w wyborach, ale gdyby mógł stanąć na czele „wojennej kampanii” – to by dopiero było coś! Jak wszyscy wiemy udało się mu osiągnąć cel. Nixon został wybrany na Prezydenta Stanów Zjednoczonych w roku 1970 i przekonał Kongres do uchwalenia przepisów pozwalających na skierowanie olbrzymich funduszy do każdego departamentu policji, który wyraził chęć zatrudnienia funkcjonariuszy mających prowadzić „wojnę z narkotykami”. Aby uzmysłowić Państwu, jak wielkie były to środki posłużę się przykładem: policja stanowa w New Jersey liczyła 1.700 funkcjonariuszy, w tym siedmioosobowy oddział do spraw walki z narkotykami. Ta liczba osób zawsze wydawała się nam odpowiednia do realizacji zadań, jakie były do wykonania. Kiedy starałem się o przyjęcie do wydziału antynarkotykowego jego liczebność była wciąż taka sama. W październiku 1970 roku ten siedmioosobowy wydział przekształcił się nagle w biuro antynarkotykowe liczące siedemdziesięciu sześciu funkcjonariuszy – opłacanych oczywiście pieniędzmi z federalnych podatków. Program ten został powielony w wydziałach policji na terenie całego kraju. Kiedy rozmiar organizacji zwiększa sie jedenastokrotnie, rosną również oczekiwania wobec niej. Jeśli efektywność pracy policji była oceniana głównie na podstawie ilości dokonanych aresztowań, spodziewano się, że w nadchodzącym roku aresztujemy za przestępstwa związane z narkotykami co najmniej jedenaście razy więcej osób, niż w roku 1969. Jedna trzecia z siedemdziesięciu sześciu nowych detektywów została wyznaczona do roli „tajnych agentów”. Okazało się, że i ja trafiłem do tej grupy i tak spędziłem następne czternaście lat swojego życia. Po dwutygodniowym szkoleniu wyruszyliśmy na ulice, gdzie mieliśmy rozpocząć aresztowania handlarzy narkotyków. W 1970 roku, z kilku powodów nie było to łatwe zadanie.
Kreatywna statystyka

Po pierwsze, w 1970 roku właściwie nie mieliśmy wielkich problemów z narkotykami; jedyne jakie istniały dotyczyły miękkich narkotyków: marihuany, haszyszu, LSD, psylocybiny (grzybki halucynogenne) itp. O twardych narkotykach, jak metamfetamina, kokaina czy heroina praktycznie się nie słyszało – przynajmniej w porównaniu do skali, w jakiej występują dzisiaj. Narkotyki były traktowane bardziej jako niedogodność, niż prawdziwe zagrożenie dla społeczeństwa. Dla przykładu, w 1970 roku prawdopodobieństwo śmierci w wyniku używania narkotyków było mniejsze niż w wyniku upadku ze schodów we własnym domu lub zadławienia się jedzeniem przy własnym stole. Po drugie, w tamtych czasach zarówno my, jak i nasi szefowie, nie mieliśmy pojęcia jak prowadzić wojnę z narkotykami. Nasi szefowie wiedzieli jednak jedno: trzeba zatrzymać tę federalną „dojną krowę dolarową” na własnym podwórku. Aby to osiągnąć należało stworzyć wrażenie, że wojna z narkotykami jest absolutną koniecznością. Na początku zachęcano nas więc, abyśmy fałszowali większość danych statystycznych, a my to czyniliśmy.

Ponieważ nie było jeszcze dilerów na każdej ulicy i we wszystkich szkołach, jak ma to miejsce dziś, celem działań dla naszych tajnych agentów stały sie małe grupy towarzyskie młodzieży na uczelniach, w liceach lub w podobnym wieku eksperymentujące z narkotykami.
Eskalowane zagrożenie

Dokonywaliśmy więc aresztowań ludzi, którzy właściwie byli tylko użytkownikami narkotyków, stawiając im zarzuty handlu narkotykami. Wyolbrzymialiśmy ilości zarekwirowanych narkotyków przez dodawanie wagi jakichkolwiek innych substancji, które udało się nam znaleźć (laktoza, mannit, skrobia, sacharoza) do wagi nielegalnej substancji. Mogliśmy więc zarekwirować jedną uncję kokainy i cztery funty laktozy, ale gdzieś pomiędzy miejscem zarekwirowania a policyjnym laboratorium całość w magiczny sposób stawała się kokainą. Zawyżaliśmy również wartość skonfiskowanych narkotyków podając mediom ich „szacunkową wartość rynkową”, co znacznie podnosiło wagę całej sprawy. Na przykład w 1971 roku kupowałem pojedynczą uncję kokainy za 1500 dolarów, ale gdy podawaliśmy mediom szacunkową wartość rynkową uncji kokainy wynosiła ona już blisko 20 000 dolarów. Wystarczyło tylko „podnieść” wartość narkotyków, a walka z nimi wydawała się być kwestią absolutnie zasadniczą. Dzięki temu potok dolarów mógł nadal płynąć do naszych wydziałów a nasi szefowie mogli być zadowoleni. Kto mógł zakwestionować nasze szacunki? A jeśli już to czynił, to do kogo mógł się zwrócić ze swoimi wątpliwościami? Do nas. A my zawsze mogliśmy je jakoś uzasadnić.
Pożądana rzeczywistość

Jednakże gdy wojna z narkotykami zyskała ugruntowaną pozycję, nie musieliśmy już kłamać na temat pogarszającej się sytuacji. Z każdym upływającym rokiem trwania tej kampanii „problem narkotyków” stawał się coraz bardziej groźny. Był to niezamierzony efekt spowodowany przez nasze działania. Wojna spopularyzowała i uczyniła atrakcyjnym używanie oraz handel narkotykami, a także spowodowała wzrost zainteresowania nimi wśród dużej grupy młodych ludzi w naszym kraju. W wielu przypadkach kultura narkotykowa ukazywana w filmach i telewizji stworzyła wrażenie czegoś podniecającego i romantycznego dla amerykańskich nastolatków. Wielu biednych, młodych ludzi żyjących w dużych miastach postrzegało dilerów jako wzór do naśladowania, a handel narkotykami jako jedyną drogę ucieczki od ubóstwa i nędzy miejskiego getta. Handlarz narkotyków był jedyną osobą w ich otoczeniu posiadającą świetny samochód, otoczoną pięknymi kobietami, mającą „kasy jak lodu” i dość wolnego czasu by ją wydawać.
Diabelskie ziele

W początkowych latach większość aresztowań, jakich dokonywaliśmy, dotyczyła używania lub przewozu marihuany, narkotyku najłatwiejszego do wykrycia ze względu na spore rozmiary i fakt, że policjanci mogli wyczuć jej zapach, jeśli w bagażniku samochodu zatrzymanego na autostradzie przewożono dostatecznie dużą jej ilość. W tamtych czasach media stawiały znak równości pomiędzy marihuaną a kokainą czy heroiną. Dzięki temu, większość społeczeństwa właściwie nie dostrzegała różnicy pomiędzy poszczególnymi narkotykami. Przechwycenia marihuany były pierwszymi, które policja mogła liczyć w tysiącach funtów wagi – dla opinii publicznej narkotyk był narkotykiem, a tysiące funtów ilością przerażającą. Ta sytuacja spowodowała, że problem narkotyków jawił się jako dużo poważniejszy niż był naprawdę.
Twarde narkotyki wchodzą na rynek

Wojna z narkotykami miała wiele niezamierzonych skutków. Jednym z nich był fakt udanego przechwytywania przez policję wielkich ilości marihuany, który spowodował, że dotychczasowi dilerzy marihuany przerzucili się na twardsze narkotyki – trudniejsze do wykrycia i przy tej samej wadze, znacznie bardziej zyskowne. Tymi „twardszymi narkotykami” były heroina, kokaina i metamfetamina. Jeszcze gorszym efektem tej wojny było to, iż w ciągu kilku lat cena funta marihuany wzrosła ze 160 do prawie 4000 dolarów. To spowodowało, że jej użytkownicy zainteresowali się twardymi narkotykami, trudniejszymi do wykrycia, łatwo dostępnymi i tańszymi niż kiedykolwiek wcześniej. Wojna z narkotykami przyczyniła się w istocie do wzrostu poziomu ich użycia i zwiększyła prawdopodobieństwo, że dotychczasowi użytkownicy miękkich narkotyków wybiorą te twarde, takie jak heroina i kokaina.
Wojna z narkotykami a rasizm

W wielu przypadkach aresztowań dokonanych przez policję w sprawach związanych z narkotykami wyraźne i oczywiste były motywy polityczne. Spadkobiercy epoki dzieci-kwiatów z końca lat 60-tych zafascynowani hasłem „włącz się, dostrój się i odleć”, z których większość brała również czynny udział w protestach przeciwko udziałowi Stanów Zjednoczonych w wojnie wietnamskiej, stanowili jedną z pierwszych grup, na których skoncentrowaliśmy nasze działania. Szybko jednak dołączyły do nich grupy aktywistów związane z mniejszościami rasowymi i etnicznymi, jak np. Czarne Pantery. W końcu H.R Haldemann, szef sztabu Richarda Nixona, zapisał w swoim dzienniku, że prezydent podkreślał: „Musimy dostrzec fakt, że istotę problemu stanowią czarni. Kluczem jest opracowanie takiego systemu, który będzie uwzględniał to założenie, choć pozory będą świadczyć inaczej”. Systemem, który opracowali, była wojna z narkotykami a Nixon nie mógł nawet marzyć by osiągnąć więcej dla swoich celów. Wojna z narkotykami spowodowała powstanie najbardziej rasistowskich przepisów, jakie Stany Zjednoczone widziały od czasów niewolnictwa. Rzeczywiście, dziś w amerykańskich więzieniach siedzi więcej czarnych i innych kolorowych (1,300,020) niż wynosiła całkowita liczba niewolników zamieszkujących kraj w roku 1840 (1,244,384).
Narkotykowy biznes rozkręca się

Po trzech latach trwania wojny rzeczywiście dokonywaliśmy aresztowań prawdziwych handlarzy narkotyków „średniego szczebla”, jak np. członków motocyklowego gangu „The Breed” sprzedających metamfetaminę na peryferiach Filadelfii i na obszarze stanu Pennsylvania. W roku 1977 dokonałem nalotu na lokal w rejonie Corona w nowojorskiej dzielnicy Queens i zarekwirowałem narkotyki i około 350 tysięcy dolarów, co zostało okrzyknięte przez prasę „największym transportem meksykańskiej brązowej heroiny, kiedykolwiek przechwyconym w Stanach Zjednoczonych.” Przez ponad tydzień sprawa była obecna na łamach gazet – i choć wstyd dzisiaj o tym mówić, to waga skonfiskowanej heroiny wynosiła 19 funtów. Problem narkotyków stale się jednak pogłębiał i to do tego stopnia, że w roku 1978 zajmowałem się rozpracowywaniem międzynarodowych organizacji przestępczych, zajmujących się przemytem heroiny i kokainy o wartości miliardów dolarów. Później, w roku 1982 zostałem wyznaczony do przeprowadzenia ściśle tajnego dochodzenia. Przez dwa lata mieszkałem w Bostonie i Nowym Jorku odgrywając rolę ściganego za morderstwo handlarza narkotyków, tropiąc organizację terrorystyczną odpowiedzialną za napady na banki, zamachy bombowe na budynki korporacyjne, sądy, posterunki policji i samoloty oraz za morderstwo Detektywa Stanowego stanu New Jersey. Doprowadzenie tego śledztwa do końca zajęło mi dwa lata, a od powrotu do New Jersey w 1984 roku nigdy więcej nie prowadziłem spraw narkotykowych. Jestem z tego powodu bardzo zadowolony. A oto dlaczego.
Rosnąca jakość i cena heroiny

Rządowa Agencja do Walki z Narkotykami (DEA) stworzyła diagram zatytułowany „Heroina – Ceny i Czystość” i umieściła go na stronie internetowej, którą nazwano „DEA – Księga Informacyjna 2001”. Diagram ten przedstawia wysokość kosztów i stopień czystości heroiny dostępnej na rynku – rok po roku od 1980 do 1999. Koszty, o których mowa w diagramie to średnia cena porcji narkotyku, jaką jego użytkownik musiał zapłacić by być „na haju”. Czystość natomiast odnosi się do średniej czystości pojedynczej porcji narkotyku dystrybuowanego na ulicach. Zakres opracowania DEA obejmuje okres od roku 1980. Jak już wspomniałem, ja sam dokonywałem zakupów heroiny już w roku 1970, więc moja wiedza wyprzedza ten diagram o 10 lat. W roku 1970 kupowaliśmy heroinę w tak zwanych „tree-bags” (torebki z heroiną, nazwane tak ponieważ każda kosztowała 3 dolary). Zawsze kupowało się dwie takie torebki, bo żeby być „na haju” narkoman musiał zażyć dwie takie porcje. Dwie torebki po 3 dolary każda, co daje razem 6 dolarów – tyle trzeba było zapłacić w 1970 roku by się naćpać. W tamtych czasach czystość narkotyku wynosiła około 1,5 % (czystość oznaczała, ile z białego bądź brązowego proszku w opakowaniu było czystą heroiną). Po dziesięciu latach „wojny z narkotykami” czystość narkotyku wzrosła dwukrotnie, podczas gdy cena dawki spadła z 6 dolarów na 3.90. Po trzydziestu latach „wojny” cena, jaką trzeba zapłacić za jednorazową porcję zmalała do poziomu 80 centów (licząc wartość dolara w roku 1980) ponieważ czystość heroiny wzrosła 25--krotnie w stosunku do początku lat siedemdziesiątych. Narkotyk dostępny na ulicach osiągnął czystość rzędu 38%. Do roku 2000, w Newark czy w Filadelfii czystość heroiny osiągnęła poziom przekraczający 70%.

 
Odpowiedz | Wątki
Otwórz ten post w widoku wątku
|

Re: Kiedy zacząłeś kwestionować to, co mówi się Amerykanom o metamfetaminie?

Amigoland
W odpowiedzi na pojawiła się wiadomość opublikowana przez Lothar.
Lothar. napisał/a
Profesor Travis Linnemann: Byłem kuratorem w Kansas, gdy meta stała się gorącym tematem pod koniec lat 90. Konsekwentnie wbijano nam w głowy, że jest to rosnące niebezpieczeństwo, zagrożenie, z którym musimy walczyć ze wszystkich sił. Moja praca jako kuratora, pracującego głównie w małych miastach w północnym Kansas, niosła ze sobą wiele sytuacji, gdy musiałem nadzorować, często poddając testom na obecność narkotyków w organizmie, ludzi mających problemy z wymiarem sprawiedliwości.

Retoryka, którą serwowały mi władze stanowe i media nie pasowała jednak z moich doświadczeń. W pracy po prostu tego nie widziałem — nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek prowadził przypadek kryminalisty używającego mety. Gdy analizowano zebrane w ciągu sześciu lat wyniki testów na narkotyki, pochodzące ze stanowych baz danych i dotyczące sprawców przestępstw, wywodzących się ze społeczności stanowiących populacje najwyższego ryzyka, okazało się, że jedynie 2,7 procent wszystkich dodatnich wyników wskazywało metamfetaminę. Nawet najnowsze dane pokazują, że w 2014 roku w Kansas policja zamknęła jedynie 21 laboratoriów produkujących metę , przy czym w liczbie tej mieszczą się również konfiskaty dwulitrowych butli, w których substancję przygotowywano metodą "shake and bake".

W swojej książce poruszasz kwestię "Mety Urojonej". Co masz na myśli?

Sposób, w jaki ludzie wyobrażają sobie codzienne życie i relacje z innymi ludźmi tych, których spotykają na ulicy i na których patrzą przez pryzmat konkretnego narkotyku. Ktoś widzi na przykład osobę szczególnie zaniedbaną, która pasuje do stereotypu meth heada i automatycznie, zamiast okazać tej osobie nieco współczucia, pomyśleć: "Co się dzieje z jego życiem, że wygląda w taki sposób? ", wyobraża ją sobie i kategoryzuje jako po prostu kolejnego zdegradowanego ćpuna. To pozwala nam na ignorowanie problemów, takich jak ubóstwo, konflikty pokoleniowe, zła opieka zdrowotna i całej reszty, która odbija się codziennie na życiu ludzi. W ramach ustalonego wyobrażenia wszyscy oni stają się po prostu meth headami.

Nie chodzi mi o traktowanie faktycznego istnienia takich ludzi jako mitu, ponieważ naprawdę istnieją przecież tacy, którzy mają problemy z narkotykami. Rzecz jednak w tym, że budujemy sobie wyobrażenie wszystkiego, co dzieje się tam, w świecie biedy, przez pryzmat tego najgorszego, narkotykowego scenariusza. Ktoś z zepsutymi zębami, czy ktoś, kto włamał się do samochodu, automatycznie staje się metamfetaminowym ćpunem. Tymczasem ten ktoś może nie mieć dostępu do opieki zdrowotnej, może nie móc sobie pozwolić na odpowiednie odżywianie się, być może po prostu nie może znaleźć pracy i jest zdesperowany.

Tymczasem media wmawiają nam, że żyjemy w dobie epidemii metamfetaminy?

Za każdym razem, gdy ktoś zostaje aresztowany z powodu metamfetaminy, ma dużą szansę trafić do wiadomości. Pracując nad książką, spędziłem dużo czasu z policjantami, którzy zawsze wskazywali metę jako największy problem, szczególnie w Kansas i Kentucky — myślę, że jest tak dlatego, że legitymizuje to ich pracę. Ludzie często lekceważą policjantów z małych miasteczek, uważając, że nie zdarzają się tam prawdziwe przestępstwa. Kiedy zatem mamy teraz cały ten szum wokół epidemii metamfetaminy, w ich umysłach pojawia się myśl, że mają wreszcie okazję być prawdziwą policją zwalczającą prawdziwe przestępstwa.

W ciągu ostatnich kilku miesięcy mieliśmy okazję widzieć wiele wykonanych telefonami komórkowymi zdjęć, przedstawiających nieprzytomnych heroinistów, a wśród nich fotografię opublikowaną przez policję z Ohio we wrześniu. Czy nie przypomina to obrazów "metamfetaminowych zombie" i galerii z cyklu Faces of Meth, projektu stworzonego przez policjantów w Multnomah County w stanie Oregon, który miał na celu zniechęcić do używania mety przez zestawianie zdjęć przedstawiających twarze osób przed i po pewnym okresie przyjmowania tej substancji?

Tak, to jest to samo — pozwala ludziom diagnozować innych jako potwory. Obrazy z cyklu Faces of Meth budzą dreszcz, płynący z możliwości podglądania, gapienia się, oceniania... "Co za szumowiny!"; "Jak oni mogą to sobie robić, popatrzcie tylko na ich twarze!"

Być może sprawia to, że czujemy się lepiej?

Tak naprawdę obrazy te, z pomocą narkotykowej narracji, zasłaniają tylko przewlekłe problemy społeczne. Oto ludzie uchwyceni migawką aparatu w najgorszych okresach swego życia i wystawieni na widok publiczny, by inni mogli ich podsumowywać i oceniać. To logika poziomej przemocy, która pozwala spisać kogoś na straty tylko dlatego, że używa narkotyków. Historia czyjegoś życia, wszystko, czego doświadczył, wszystko to sprowadzone zostaje do jednego: narkotyków. To z kolei rodzi łatwość potępiania.

Faces of Meth wydaje się formą propagandy w tej wojnie, rodzajem nowoczesnego listu gończego, wspólczesnego plakatu z napisem WANTED.

Zgadzam się. Chodzi o to, by mieć się na baczności w obrębie własnej społeczności, do tego zmierzają wszystkie te wydawane przez różne służby ostrzeżenia przed lokalnymi laboratoriami metamfetaminowymi i informacje o potrzebnych prekursorach. To coś jak wojna a terroryzmem: widziałeś coś, powiedz o tym. To tylko utrwala podziały, nie przynosząc pożytku.

Co wyniosłeś z Breaking Bad?

To znów ta sama stara historia — wszyscy dilerzy są źli, a większość użytkowników to zombie, zdolne do wszystkiego, co najgorsze, byle tylko zdobyć narkotyk, to ciągle tylko odtwarzanie tych samych schematów. A jednak oglądanie tego jakoś nas satysfakcjonuje, prawda?

W ramach badań terenowych na potrzeby swojej książki spędziłeś wiele godzin z policjantami z Kansas. Jakie było ich podejście do metamfetaminy?

Policja robi w branży identyfikowania zagrożeń. Ogólnie rzecz biorąc postrzegają wszystkie dysfunkcje społeczne i przestępczość jako powodowane przez narkotyki. W szczególności w bardzo małych miejscowościach mają poczucie, że wszystko, z czym muszą się borykać, można przyczynowo wyprowadzić od metamfetaminy. Domów w ruinie nie postrzegają na przykład inaczej, niż jako oznaki obecność metamfetaminy, narkotyków i deprawacji.

Kiedy jednak przyjrzałem się statystykom, okazało się, że bynajmniej nie wspierają one takiej logiki. Ci policjanci mają do czynienia z bardzo niewielką ilością przestępstw narkotykowych i bardzo, bardzo rzadko z metą. Tej prawdy jednak nie biorą się pod uwagę. A jednym ze źródeł wojny z metamfetaminą jest właśnie codzienna praktyka policjantów, to oni są ważnymi kolporterami tej logiki – przez spotkania z ludźmi, antynarkotykowe pogadanki w szkołach, ciągle budują sieć skojarzeń, które jest bardzo ważna dla legitymizacji ich miejsce w społeczeństwie, przydając im powagi i władzy.

Wygląda na to, że uważasz, że policji i DEA przedstawiają fakty na temat metamfetaminowych laboratoriów tak, jak im wygodnie...

Cóż, to prawda, że w tych tajnych laboratoriach dochodzi czasem do wybychów, ale zdarza się to rzadko. Jestem skłonny zakwestionować prawdziwość statystyk DEA na temat liczby laboratoriów, które namierza policja. Jeśli tylko znajdą gdzieś jakieś podejrzane pozostałości lub dwulitrową butelkę z dziwną cieczą, liczą to jako "metamfetaminowe laboratorium", azgodzimy się chyba, że to niezupełnie to samo, co przedsięwzięcie Waltera White'a. To co robię, to po prostu wprowadzanie ludzi w błąd. Co gorsza: ludzie przyłapani z taką dwulitrową butelką do „shake and bake”są oskarżani o produkcję i trafiają za to do więzienia. Punkt, który osiągnęliśmy, to produkt wielu lat apokaliptycznego czarnowidztwa.

Dlaczego więc ci wszyscy policjanci wierzą, że to meta jest przyczyną podupadania wiejskich społeczności?

Podobnie jak wielu innych ludzi, nie mogą się zdobyć na spojrzenie w oczy prawdzie, że życie zawsze było trudne i prawdopodobnie nigdy się to nie zmieni. Miejsca pracy znikają wraz z rozwojem korporacyjnej agrokultury i konsolidacją rodzinnych farm, jako konsekwencja akumulacji. Łatwiej jest jednak zrzucić winę na miejscowego użytkownika narkotyków, nawet jeśli jest to ktoś, z kim dorastałeś, albo imigranta zatrudnionego w lokalnej przetwórni mięsa, przy którym znaleziono niewielką ilością mety. Łatwiej jest zogniskować wszystkie swoje lęki na tym jednym, łatwym do wskazania problemie, niż stanąć konfrontacji z własną historią i uznać, że twoje życie nigdy nie było proste i prawdopodobnie nigdy nie będzie.

Czy mieszkańcy niespokojnych części Kentucky i Kansas postrzegają swoje dzielnice jako podupadające strefy rządów mety?

Patrząc z zewnątrz, wiejski Środkowy Zachód i rejon Apallachów postrzegane są jako przysłowiowe "kraje przelotowe". [„flyover lands” - chodzi o lekceważące określenie obszarów, które nie są na ogół celem podróży, a jedynie tworzą krajobraz przesuwający się poniżej z perspektywy osób odbywających lot z jednego gęsto zaludnionego wybrzeża Stanów Zjednoczonych na drugie – przyp. tłum.] To terytorium spisane na straty. Określenie "White Trash", które rzecz jasna zasadniczo służy do piętnowania ludzi, dla niektórych jest jednak powodem do dumy, a identyfikacja z nim jest jednym ze sposobów celebracji swego rodzaju szlachetnego ubóstwa, wystawieniem środkowego palca w kierunku klas wyższych ze słowami: "Tak, jestem Białym Śmieciem, pierdol się".

Ale nawet ci, którzy tu mieszkają, poddają się retoryce piętnowania meth headów.

Czy istnieją jakieś paralele z toczoną w miastach Ameryki walką z crackiem?

Cóż, meta kojarzona jest z białymi ludźmi, ale w gruncie rzeczy jest to ta sama narracja o deprawacji i uzależnieniu, ta sama represyjna logika, jak ta, którą stosowano wobec cracku i tak zwanych miejskich czarnych z marginesu społecznego. Charles Keating, gubernator Oklahomy, zobrazował to jednoznacznie, mówiąc publicznie, że meta stała się narkotykiem białych śmieci tak, jak crack był narkotykiem czarnych śmieci i że powinniśmy wstydzić się za jednych i drugich. Policjanci nie mieli tutaj swojej wojny z narkotykami — teraz już mają. W ten sposób wojna z narkotykami staje się rodzajem rynku, który wciąż poszukuje nowych nisz, ponieważ w przeciwnym razie popadnie w stagnację i zapaść.

Jak wygląda wojna z metamfetaminą w porównaniu do tego, co dzieje się obecnie w Ameryce w kwestii uzależnienia od opioidów?

W tym kraju zawsze robimy w sprawie narkotyków to samo: wysyłamy przeciw ich użytkownikom policję i wsadzamy ich do więzień. Nie sądzę zatem, żeby aż tak bardzo się to różniło. Niemniej jednak o ile z crackiem istnieją oczywiste analogie, to problemem z opioidami ma nieco inny charakter, niż ten związany z metą. W Appalachach, wschodniej części Kentucky i w szczególności Wirginii Zachodniej, firmy farmaceutyczne rozpoznały rynek i pompują teraz w ten obszar dosłownie miliony tabletek, za pośrednictwem agresywnego marketingu skierowanego do pacjentów i lekarzy i z katastrofalnymi skutkami: efektem jest masowe uzależnienie od oksykodonu i w następstwie tego duży wzrost wskaźnika stosowania heroiny. O ile mi wiadomo, metamfetamina nie miała nigdy takiego korporacyjnego sponsoringu i jest znacznie mniej powszechna. Mimo to, w Appalachach i na całym Środkowym Zachodzie policja podchodzi do mety bardzo agresywnie, tak jak i zresztą, szczerze mówiąc, do wszystkich narkotyków.

Mamy tu chyba do czynienia z czymś w rodzaju pornografizacji upadku obszarów rolniczych.

Tak. Myślę, że w wielu aspektach mamy obsesję na temat malowniczej śmierci małych wiejskich społeczności. W swoim dziennikarskim dochodzeniu z roku 2004 na temat metamfetaminy w rolniczej Ameryce, New York Times cytował szeryfa w Nebraski, który powiedział, że każde brutalne przestępstwo ma związek z metamfetaminą i że meta była przyczyną wielu morderstw. Gdy sięgnąłem do statystyk nic nie wskazywało, by przestępczość wzrosła tak, jak twierdził. Co więcej, w Adams County zdarzyły się w ciągu czterech lat przed opublikowaniem artykułu zaledwie trzy morderstwa. Czytelnicy NYT chcą jednak historii o tym, jak metamfetamina niszczy rolnicze serce Ameryki, bo to jest o wiele bardziej sexy, niż analiza wpływu agrokultury korporacyjnej i działalności Monsanto na lokalne społeczności.

Powiedziałeś, że policjanci czerpią korzyści z tego swoistego hype. Jak to działa?

Kwestia metamfetaminy pozwoliła wojnie z narkotykami rozszerzyć się na nowe terytoria. Jest to retoryka uzasadniająca coraz większą ingerencję policji i stosowanie przez nią przemocy. To wołanie o zatrudnienie większej liczby policjantów, przekazanie na policję większych środków, uzasadnienie, że policjanci w małych miasteczkach też potrzebują kevlarowych hełmów i karabinów. Ze względu na stałą obecność Mety Urojonej, opinia publiczna uważa, że coś trzeba robić, toteż ludzie stają się mniej krytyczni wobec tego rodzaju roszczeń i zachowań policji, niż byliby w normalnych warunkach.

Kiedy przeniosłem się do środowiska akademickiego, zdałem sobie sprawę, ile cała ta historia z metamfetaminą odwzorowuje wszystko, co dotąd zrobiliśmy w tym kraju w odniesieniu do narkotyków, jak traktowaliśmy jedną substancję po drugiej. Wciąż wznosimy podobne konstrukcje, rozwijamy je i umacniamy, robiąc to tak naprawdę po to, by zrealizować inne ukryte cele polityczne: ktoś dostaje finansowanie, ktoś robi karierę polityczną. Władze mogą wykorzystywać lęk przed metamfetaminą, by poszerzać bazę środków, jakimi dysponują, zwiększając liczbę policjantów, wyposażając ich w nowy sprzęt i uprawnienia.

Sugerujesz zatem, że wojna z metą używana jest również do zwiększania kontroli nad społeczeństwem.

Meksykańskie kartele dostarczają metę w Ameryki od 20 lat, to nic nowego. Ostatnio jednak nastąpiło przesunięcie nacisku policji i polityków na kwestię produkcji mety w Meksyku i Chinach. Oferuje to bardzo dobre ramy wielu poważnym działaniom politycznym: chodzi o przekazywanie milionów dolarów na militaryzację granic czy uzbrajanie i szkolenie meksykańskiej policji, a także pomaganie im w budowaniu nowych aresztów i więzień oraz organizację profilaktyki antynarkotykowej dla meksykańskich dzieci w wieku szkolnym.

Ostatecznie jednak metamfetamina w oczywisty sposób jest dla wielu Amerykanów realnym problemem, co więc powinniśmy z tym zrobić?

Zachęcam do realistycznego podejścia do problemów społecznych, uczciwszego i poważnego traktowania tego, co dzieje się w naszych społecznościach i całym kraju. Jestem jednak nieco sceptyczny w kwestii tego, czy możemy to zrobić jako naród i jako jednostki, bo oznaczałoby to konieczność sprostania wielu kwestiom. To trudne, ale musimy zdobyć się na trochę ponurego realizmu.
Sądzę że to jeden ze sposobów depopulacji...
Druga tura bez Bonżura...
Odpowiedz | Wątki
Otwórz ten post w widoku wątku
|

Re: Kiedy zacząłeś kwestionować to, co mówi się Amerykanom o metamfetaminie?

Lothar.
To było dużo wcześniej, Andrzeju. Myślę że to forma przejęcia władzy nad społeczeństwem. Brutalna, niszcząca, ale skuteczna.
Odpowiedz | Wątki
Otwórz ten post w widoku wątku
|

Re: Kiedy zacząłeś kwestionować to, co mówi się Amerykanom o metamfetaminie?

Amigoland
Lothar. napisał/a
To było dużo wcześniej, Andrzeju. Myślę że to forma przejęcia władzy nad społeczeństwem. Brutalna, niszcząca, ale skuteczna.
To też może być...
Druga tura bez Bonżura...
Odpowiedz | Wątki
Otwórz ten post w widoku wątku
|

Re: Kiedy zacząłeś kwestionować to, co mówi się Amerykanom o metamfetaminie?

Lothar.
Nakręcono histerię jak z ketchupem, postraszono i stworzono prawo które miliony ludzi wsadziło do więzienia. To biznes kosztem społeczeństwa. Ktoś coś z tego, ma. W Polsce szlachta celowo rozpijała chłopów aby ich zniewolić i okraść to samo robiły władze w PRL. Produkcja litra spirytusu to 5zł a reszta to czysty zysk >;)

Tani ukraiński spirytus zalewa Polskę. Gorzelnie stoją, straty idą w setki tysięcy złotych

Zboże, drób, a teraz spirytus. Rolnicy alarmują: kolejny tani towar z Ukrainy zalewa polski rynek. Gorzelnie rolnicze bankrutują, produkcja jest nieopłacalna, a straty w skali miesiąca sięgają setek tysięcy złotych. Właściciele mówią o dziurawych przepisach i apelują do rządu o pilną interwencję.
Tani ukraiński spirytus zalewa Polskę. Gorzelnie stoją, straty idą w setki tysięcy złotych
Rolnicy alarmują, że tani ukraiński spirytus zalewa polski rynek (Adobe Stock)

Niekontrolowany import towarów z Ukrainy po raz kolejny zbiera żniwo na polskim rynku. Po alarmie wszczętym przez rolników w sprawie zboża i drobiu, tym razem coraz głośniej mówi się o krytycznej sytuacji właścicieli gorzelni rolniczych. Co istotne, kłopoty przedsiębiorców wynikające z zalewu rynku tanim spirytusem nie dotyczą wyłącznie ich samych. Sytuacja odbija się także na producentach rolnych dostarczających surowce do wytwarzania alkoholu oraz osobach przez nich zatrudnianych.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zobacz także: Awantura o ukraińskie zboże. Rolnik spod Kijowa o "dużym problemie"
00:16 / 02:04
Tani spirytus z Ukrainy zalewa polski rynek

- W naszym przypadku zbyt się urwał w lutym. W marcu nic się nie zmieniło. Dalej stoimy z produkcją - mówi nam pan Józef, rolnik z okolic Zamościa, który wraz z synem prowadzi gorzelnię rolniczą założoną ponad 35 lat temu.

- Zakłady proponują nam 3,20-3,30 zł za litr spirytusu, co obecnie stanowi koszt samego surowca, czyli kukurydzy. Granica opłacalności to około 5,5 zł za litr. Kukurydzę kupiliśmy jesienią ubiegłego roku od rolników stąd, z Lubelszczyzny, po 800-900 zł za tonę - tłumaczy Mateusz, syn pana Józefa. - W naszym magazynie zalega 5 tys. ton kukurydzy. Gdybyśmy chcieli zacząć ją przerabiać, to strata za 2023 r. wyniosłaby blisko 1 mln zł - dodaje.

Ojciec z synem zatrudniają 12 pracowników, a w codziennej pracy współpracują z sześcioma podmiotami. Jak przyznają, pieniądze na wypłaty na razie są, głównie dzięki dochodom z gospodarstwa, ale z miesiąca na miesiąc straty rosną. - Miesięcznie to około 200 tys. zł - słyszymy.
Nieopłacalna produkcja

Kiedy pojawiły się pierwsze zwiastuny problemu? Nasi rozmówcy wskazują na ubiegłoroczną zimę. - Ruchy cenowe na rynku były już w grudniu. Był też inny problem - z węglem. To był "szok energetyczny". Musieliśmy kupować węgiel z importu za 3 tysiące złotych, ponieważ polskie kopalnie odmówiły nam sprzedaży - wyjaśnia pan Mateusz.

Rolnicy mają żal do unijnych władz. Mówią o lekkomyślnym podejściu do kwestii udzielenia wsparcia ukraińskim producentom i o nieuczciwej konkurencji. - Mamy kolegów na stacjach przeładunkowych z Ukrainą. Mówią nam, że wagony pociągów i samochody z Ukrainy ze spirytusem szły całkowicie bez kontroli. Doszło do złamania podstawowych zasad konkurencji. Unia Europejska w 2022 r. miała wprowadzone cła i nagle je zdjęła bez uprzedzenia - zwraca uwagę pan Mateusz.

Producent dodaje, że według jego rozeznania w skali kraju istnieje około 30 zakładów takich jak jego i jego ojca, czyli takich, które przerabiają kukurydzę. Tylko kilka z nich jest wciąż aktywnych. - Produkcja stała się nieopłacalna - wskazują nasi rozmówcy i przekonują, że podjęte przez rząd działania naprawcze mogą okazać się nieskuteczne. Wszystko przez dziurawe przepisy.
"Polska Wódka" na ratunek

Oszustwami dotyczącymi handlu ukraińskim towarem objętym zakazem importu zajmują się już polskie służby. Media informują, że proceder kwitnie, mimo obowiązującego od połowy kwietnia embarga, uwzględniającego również alkohol etylowy. Jednak sami rolnicy przyznają, że zakaz jest omijany. - Całe życie było tak, że embargo było, ale kontrakty zawarte wcześniej musiały zostać zrealizowane. I Polacy i Ukraińcy są pod ścianą - mówi money.pl Wiesław Gryn ze stowarzyszenia Oszukana Wieś.

Jak rozwiązać problem gorzelników podpowiada Witold Włodarczyk, prezes Związku Pracodawców Polski Przemysł Spirytusowy. Jego zdaniem rozwiązaniem może być stała współpraca z producentami alkoholi, stosujących oznaczenie "Polska Wódka" na swoich produktach. To znak nadawany wódkom otrzymywanym z etanolu pochodzenia rolniczego, powstającym wyłącznie z tradycyjnych zbóż lub ziemniaków uprawianych na terytorium Polski.

    W tym przypadku proces produkcji - rozpoczynając od polskiego rolnika, który dostarcza surowiec, poprzez polską gorzelnię aż po producenta finalnego produktu - musi odbywać się na terenie naszego kraju. Mamy zatem pewność, że w procesie nie zostanie użyte zboże z jakiegokolwiek innego kraju poza Polską, a możliwość podpisania długoterminowych umów z renomowanymi producentami, daje gwarancję odpowiedniej ceny - zaznacza Włodarczyk.

Zobacz także:
Polacy coraz rzadziej piją czystą wódkę. "Za pięć lat za butelkę zapłacimy 50 zł"

Prezes ZPPPS dodaje, że jeszcze silniejszą gwarancję bezpieczeństwa polskim gorzelniom rolniczym dawałoby rozszerzenie definicji "Polskiej Wódki" o wyroby powstałe na bazie kukurydzy. - Surowiec ten jest wiodący wśród wykorzystywanych przez największych producentów wódki w Polsce. Tradycja wytwarzania spirytusu z kukurydzy wydaje się już wystarczająco długa a jakość tego surowca dla przemysłu spirytusowego, nie budzi wątpliwości - komentuje w rozmowie z money.pl Włodarczyk.
Apel do premiera

Właściciele gorzelni nie siedzą jednak z założonymi rękami. Pan Józef, za pośrednictwem Związku Gorzelni Polskich, wystosował pismo z apelem do premiera i ministra rolnictwa. Czytamy w nim m.in., że:

    gorzelnia rolnicza jest w stanie przerobić nietypowe surowce rolnicze w celu przerobienia na środki biobójcze jak miało to miejsce w niedalekiej przeszłości przy współpracy z agencją KOWR. Zamykanie takich instalacji jest gwarantowaną podwyżką cen dla konsumentów szeroko pojętej branży chemicznej, spożywczej i farmaceutycznej w związku z brakiem konkurencji na rynku.

"W związku z powyższym, prosimy o wyeliminowanie niekontrolowanego napływu alkoholu pod różnymi kodami CN a szczególności z krajów pozaunijnych. Wpłynie to pozytywnie na rozwój branży gorzelniczej, a także całego polskiego rolnictwa i zmniejszenie zapasów zbóż zalegających w magazynach polskich rolników i firm, co rozładowałoby napięcia społeczne wynikające z importu ukraińskiego" - pisze autor. Jak dowiedzieliśmy się nieoficjalnie, sporządzone 31 marca pismo wciąż nie dotarło zarówno na biurko premiera, jak i do gabinetu ministra rolnictwa.

O szczegółowe dane dotyczące sprowadzanego z Ukrainy spirytusu poprosiliśmy MRiRW. W odpowiedzi otrzymaliśmy zapewnienie, że resort monitoruje kwestie napływu alkoholu etylowego do Polski.

    Zwiększenie przywozu alkoholu etylowego do Polski rozpoczęło się od maja 2022 r. i osiągnęło najwyższy poziom w listopadzie 2022 r. (1,8 mln l czystego alkoholu) oraz lutym 2023 r. (1,45 mln l czystego alkoholu). Przywóz ten podlega znacznym wahaniom, w zależności od miesiąca. W 2022 r. do Polski przywieziono z Ukrainy łącznie 8,9 mln l czystego alkoholu. Wielkość ta stanowi ok. 2 proc. produkcji krajowej (496 mln l czystego alkoholu) - czytamy.

Nie otrzymaliśmy natomiast odpowiedzi wprost na pytanie o to, czy resort dostrzega problem nadmiaru ukraińskiego spirytusu na polskim rynku, skutkujący pogorszeniem się sytuacji polskich gorzelni rolniczych. Przypomnijmy, że w przypadku zboża rząd także długo i oficjalnie zapewniał, że problemu nie ma, a później, że jest opanowywany.

Odpowiedz | Wątki
Otwórz ten post w widoku wątku
|

Re: Kiedy zacząłeś kwestionować to, co mówi się Amerykanom o metamfetaminie?

Amigoland
"Nie otrzymaliśmy natomiast odpowiedzi wprost na pytanie o to, czy resort dostrzega problem nadmiaru ukraińskiego spirytusu na polskim rynku, skutkujący pogorszeniem się sytuacji polskich gorzelni rolniczych. Przypomnijmy, że w przypadku zboża rząd także długo i oficjalnie zapewniał, że problemu nie ma, a później, że jest opanowywany."
Mamy za dużo wiele więcej innych towarów z Ukrainy. Np. cukru...Jak oglądałem dzisiaj na ukraińskim, Polska tam też robi niezłą kasę sprzedając wiele towarów. Starali się to podpiąć pod blokadę transportu. Tylko to są całkiem inne dziedziny. Nie można poświęcać transportu, kosztem wysyłania np. Produktów mleczarskich
Druga tura bez Bonżura...
Odpowiedz | Wątki
Otwórz ten post w widoku wątku
|

Re: Kiedy zacząłeś kwestionować to, co mówi się Amerykanom o metamfetaminie?

Lothar.
Wczoraj rozmawiałem z kolegą od wykończeń i nie mają roboty, bo ukraińskie firmy mają dofinansowanie jako "uchodźcy" i ceny robocizny spadły o 50% bo oni nie mają kosztów a nasi muszą płacić te oszalałe podatki i zus i dużo firm idzie w szarą strefę, albo za granicę.