Dlaczego zatem nie wykre
ślimy raz na zawsze tego bardzo umownego prawa z na szej obyczajowości? Myślę, ze istnieje wiele przyczyn, jedna z nich jest najbardziej fundamentalna. Aby żyć wśród ludzi, musi my kierować się jakimiś wskazówkami, które pozwolą nam przetrwać i w miarę harmonijnie budować relacje z inny mi. Zastanawiałem się niedawno, co powoduje, że decy dujemy się na zawarcie znajomości, przyjaźni, na ich utrzy- mywanie z innym człowiekiem. Jakie są podstawy takich decyzji? Czy bierzemy pod uwagę inteligencję? Wygląd zewnętrzny? Koneksje tej osoby? Jakieś inne cechy psy chiczne? Z pewnością, ale są to wszystko cechy drugo-, 12 Wstęp jeśli nie trzeciorzędne. Istotniejszym jest pewnie pytanie o to, czego możemy od tego człowieka oczekiwać w ra mach szeroko rozumianej wymiany między ludźmi. Ale najbardziej podstawowe pytanie, na które sobie odpowia damy w takich sytuacjach, brzmi: na ile mogę ufać tej osobie? A co oznacza zaufanie? Oznacza ono ni mniej, ni więcej, tyko nabycie przekonania o tym, że osoba ta nie zagrozi mi w przyszłości swoim zachowaniem, że mnie nie skrzywdzi, a więc będzie dla mnie po prostu dobra. W codziennym życiu potrzebujemy więc narzędzi, aby odróżniać dobro od zła. Jednym z nich będzie z pewnością umiejętność rozróżniania prawdy i kłamstwa. Nie istnie je porządek społeczny bez zaufania, a zaufanie bez praw dy lub przynajmniej ogólnie akceptowanych zasad docho dzenia do niej. Podstawy, na których opiera się życie spo łeczne — takie jak wzajemny szacunek, gotowość do za wierania umów, przestrzeganie prawa, podporządkowa nie interesów jednostki interesom zbiorowości - muszą być w sposób przekonywujący uzasadnione. I to moim zdaniem jest podstawowa przyczyna utrzymywania w mocy zakazu kłamstwa. Zadania, jakie postawiłem sobie, pisząc tę książkę, będą zatem podporządkowane tej ogólnej myśli. Chciałbym za tem w pierwszej części książki przyjrzeć się historii kłam stwa, jego dziejom, znaleźć jego miejsce w naszych syste mach moralnych, podjąć próbę dookreślenia zjawiska i odpowiedzieć na pytanie, co czyni kłamstwo tak trudnym. Czytelnikom niecierpliwym i mocno skoncentrowanym na aspektach praktycznych raczej niż zainteresowanych re fleksją proponuję przejście od razu do rozdziału drugiego, który został w całości poświęcony motywom, jakie popy chają kłamców do czynu. Rozdział trzeci jest szkicem do portretu psychologicznego kłamcy. Analizuję w nim cechy osobowości sprzyjające kłamstwu i opisuję zjawiska mniej codzienne, takie jak patologiczne kłamstwo czy psycho patię. W kolejnym rozdziale podejmuję wyzwanie opisa nia strategii kłamania, sposobów wyprowadzania na ma nowce naszych bliźnich. Rzecz tyleż trudna, co frapująca. Tytuł kolejnego rozdziału - Jak bywamy okłamywani? Wstęp 13 sugeruje, że dotyczyć on będzie odkrywania warsztatu profesjonalistów, których zadaniem jest kłamać, najczę ściej w imieniu jakichś organizacji, instytucji. Rzeczywi ście, w tym rozdziale przyjrzymy się metodom manipulo wania informacją, językiem, na jakie jesteśmy narażeni niemal bez przerwy. Nie jest to z pewnością kompletny opis wszystkich metod. Swoją uwagę poświęciłem kilku, moim zdaniem, ciekawszym. Należą do nich: retoryka, erystyka i metamodel językowy. Ostatni rozdział jest pró bą opisania metod wykrywania kłamstwa. Spotkamy się tutaj zarówno z naturalnymi metodami, z obserwacją, jak i z zaawansowaną techniką zaprzęgniętą do wykrywania kłamstw. Przyjrzymy się problematyce pomiaru uczciwości w doborze personelu, ale również w dochodzeniu do prawdy na sali sądowej. Wreszcie, zastanowimy się nad możliwo ściami człowieka w zakresie wykrywania kłamstwa. Zapraszając czytelnika do lektury, chciałbym poprosić go o potraktowanie większości moich sądów, sformuło wań, twierdzeń jako propozycji rozumienia zjawisk, a nie jako prawd objawionych. W najmniejszej mierze nie ży czyłbym sobie, aby książka ta stała się podręcznikiem czy tez poradnikiem. Myślę, że tylko mocno refleksyjne po dejście, szczególnie do tematu tak krnąbrnego jak kłam stwo, może przynieść pożytek zarówno czytelnikowi, jak i autorowi. Niechaj więc lektura książki będzie zaczynem do poszukiwań, przemyśleń i dyskusji z autorem, z sa mym sobą, z prawdami uznanymi lub objawionymi, a może wreszcie i z kłamstwami, które zagościły na dobre w na szym życiu, w naszej kulturze, wokół nas. ROZDZIAŁ I O KŁAMSTWIE Gdyby kłamstwo, podobnie jak prawda, miało tylko jedną twarz, łatwiej dalibyśmy sobie z nim rady; przyjęlibyśmy po prostu za pewnik przeciwieństwo tego, co mówi kłamca, ale odwrotna strona prawdy ma sto tysięcy postaci i nieograniczone pole. Michel de Montaigne Dzieje kłamstwa Kiedy stajemy przed złożonym problemem do rozwa żenia, dobrze jest zasięgnąć opinii ze źródeł innych niż tylko dziedzina, którą sami reprezentujemy. Jednym z takich źródeł może być wiedza historyczna. Uzasadnienie znaczenia wiedzy historycznej jest dość oczywiste i z pew nością nie jest spowodowane manierą rozpoczynania wy powiedzi odwiecznym ,już starożytni...”. Kiepska jest cy wilizacja, kultura, która nie potrafi korzystać z doświad czenia poprzednich pokoleń. Budowanie wiedzy w izola cji, bez zważania na zgromadzony dorobek, to nie tylko wyważanie otwartych drzwi, to również stagnacja rozwo ju myśli. W tej książce nie raz okaże się, że wielu ludzi poświęciło energię i zapał na odkrywanie rzeczy znanych, a może tylko nieco zapomnianych czy zaniedbanych. Ten błąd jest dość często powtarzany, szczególnie przez przed stawicieli młodych gałęzi nauki, a do takich z pewnością można zaliczyć psychologię. Innym cennym, chociaż w do bie mody na socjobiologię dość kontrowersyjnym, źródłem są obserwacje zwierząt prowadzone przez etologów. Kłamstwo to temat powszedni, niezmiennie związany z moralnością, który traktuje się jak zwykłą umiejętność, ale i sztukę; jednak czasami staje się problemem praw nym, zaś innym razem filozoficznym. Jego złożoność upo ważnia do skorzystania z przedstawionej na wstępie me todologii i zasięgnięcia opinii z obu istotnych źródeł. Cóż zatem sądzą na temat kłamstwa starożytni? Ku mojemu zdziwieniu (i zadowoleniu) okazało się, że nie mieli oni z kłamstwem specjalnych problemów, nie miotały nimi sprzeczności i wyrzuty sumienia w obliczu zjawiska, któ 18 Rozdział I re my nazywamy kłamstwem. Dlaczego? - Z tej prostej przyczyny, że nie znali oni takiego pojęcia jak kłamstwo! Ba, starożytni Grecy nie znali również pojęcia grzechu, co, kto wie, czy nie było przyczyną tak wielkiego rozkwitu ich cywilizacji (przekorni stwierdzą pewnie, że jej upadku). Ale jeśli nie znali pojęcia kłamstwa, to przecież musiały istnieć jakieś określenia na akty, które my nazywamy kłamstwem? Tak było w istocie, z tym że pojęcie takie nie tylko miało pozytywny wydźwięk, ale ponadto łączyło się głównie z pod stawowymi zadaniami poetów. Greckie słowo yeudox ozna czało przede wszystkim czynność tworzenia fikcji. Nie ist niało rozróżnienie pomiędzy fikcją, świadomym wprowadza niem w błąd, fałszem. Takie rozumienie zjawiska nie wiąza ło się z żadnymi moralnymi konotacjami! Czy zatem Grecy kłamali? Czy nie byli przypadkiem w tej uprzywilejowanej pozycji, że nieświadomi tego, co skłonni bylibyśmy nazwać grzechem, zwyczajnie nie mogli kłamać? Pojęcie, o którym mowa, istniało już w czasach Hezjoda, czyli co najmniej od VIII w. p.n.e. Ale przecież w stuleciu poprzedzającym czasy Hezjoda opisana została przez Ho mera postać Odyseusza — mistrza fortelu, wprowadzania w błąd i kłamstwa, gdyby chcieć użyć współczesnego nam ję zyka. Jak zatem traktowano jego umiejętności? Należy przy puszczać, że kunszt, którego nie brakowało Odyseuszowi, traktowano jak umiejętności bardzo pożyteczne w życiu i zdaje się, że wówczas nie zadawano sobie trudu, aby oce niać je z moralnego punktu widzenia. Nie ma w tym nic dziwnego, jeśli spojrzymy na historię naszego gatunku dale ko, daleko wstecz. Nietrudno będzie odnaleźć kłamstwo i uznać je za jedno z naczelnych praw natury. Bo to nie czło wiek, lecz natura, a ściślej rzecz biorąc, ewolucja „wynala zła” zachowania, które my nazywamy kłamstwem bądź oszu stwem. Zostawmy na chwilę starożytnych Greków i spójrz my na przykłady ilustrujące wymyślność kłamstw natury. Odnosi się to w szczególności do pewnych południowoame rykańskich gąsienic - bezbronnych stworzeń, których jedy ną obroną jest mimikra. (...) Wielkie, zielone, żyjące na drze wach gąsienice z Gujany Brytyjskiej trwają zazwyczaj w bez- O kłamstwie 19 ruchu, podobne do gałązki winorośli. Lecz gdy tylko wstrzą snąć gałęzią, podnoszą przednią część ciała i ustawiają ją poziomo, a równocześnie wyginając się rozszerzają bulwia sto przedni segment z wielką, groźną, czarną plamą podob ną do oka, otoczoną żółtym pierścieniem. W tym stanie gą sienica pozostaje przez kilka minut i bardzo przypomina jadowitego węża drzewnego żyjącego wśród zielonych liści. Gąsienice takie są też pospolite w Brazylii. Najlepszym przy kładem jest Leucorhampha triptolemus, normalnie zwisają ca z łodyg roślin. Zaniepokojona, wygina się i wówczas przód jej ciała uderzająco przypomina głowę i grzbiet węża. Przez kilka sekund kołysze się na boki i to, co dopiero wydawało się niewinną gałązką, nagle przekształca się w węża z otwar tą paszczą, czerwonymi szczękami i okrutnymi oczyma.1 W sztuce oszustwa szczególnie wyspecjalizowały się pasożyty - organizmy, dla których oszukać skomplikowa ny układ odpornościowy żywiciela, znaczy przetrwać: Wyrafinowane metody zmagań z układem odpornościowymi pro wadzą do zmylenia go lub unieczynnienia. Wiele robaków (...) po przyłączeniu przeciwciał do powierzchniowych antygenów pasożyta, ale przed dalszymi, komórkowymi etapami reakcji przeciwpasożytniczej, zrzuca antygeny powierzchniowe wraz z przeciwciałami. Te krążą we krwi i odkładają się w różnych miejscach organizmu, wywołując stany zapalne tam, gdzie wcale nie ma pasożyta! (...) Za szczególnie podstępne uznać możemy te pasożyty, które, przebywając w żywicielu, zmieniają swoje antygeny powierzchniowe tak, że z wysiłkiem zmontowana od powiedź układu odpornościowego okazuje się niewarta nawet przysłowiowego funta kłaków. Postępują tak na przykład ni cienie, których kolejne stadia larwalne mają coraz to inne „prze branie”. Do perfekcji doszły jednak świdrowce. Otóż te przeby wające we krwi pierwotniaki systematycznie zmieniają czą steczki glikoprotein (są to związki białkowo-cukrowe) pokry wające powierzchnię komórki. Gdy tylko organizm żywiciela zaczyna rozpoznawać dany typ cząsteczki, pierwotniaki te zmie 1 T. R. Henry, Paradoksy natury. Wiedza Powszechna, Warszawa 1967. 20 Rozdział I niają powierzchniową glikoproteinę na nową, której żywiciel rozpoznawać jeszcze nie potrafi. Uzyskują czasową przewagę, a co za tym idzie, szybko się mnożą. Świdrowce mogą wypro dukować ponad 120 odmian powierzchniowej glikoproteiny.2 Oto oszustwa, przy których pomysły Odyseusza są nie winnymi igraszkami. Podejrzewam zresztą, że czytelnicy znają tysiące podobnych przykładów, zwierzęta udające ka wałki roślin, rośliny udające podłoże. Wystarczy pójść na łąkę, do lasu, doświadczyć podczas grzybobrania trudności w odróżnianiu kapeluszy podgrzybków od brązowych liści, których pełno wokół, aby bardzo szybko dojść do przekona nia, że jednym z podstawowych celów zachowania się orga nizmów żywych jest wprowadzanie w błąd innych organi zmów. A robią to dlatego, żeby nie dać się zjeść, zdobyć pożywienie (wiele zwierząt drapieżnych przypomina otoczenie po to, aby nie spłoszyć ofiary) bądź umożliwić rozmnażanie (np. kwiaty, które upodabniają się do samic owadów, aby swym wyglądem zwabić samce, które przeniosą dalej ich pyłek). Fot. 1. Mimikra - kłamać aby móc pożreć... 2 W. Kofta, Oszustwo za ceni; życia. „W iedza i Życie”, nr 11, 1998. O kłamstwie 21 Oczywiście, mimikra czy homochromia to zachowania zaprogramowane genetycznie lub sterowane instynktem i można ich występowanie oddzielić od naszego pojmowa nia kłamstwa, które nasuwa od razu myśl o intencjonal nym wykorzystaniu oszustwa. Współczesna biologia do starcza jednak faktów, które możemy interpretować jako kontrolowane, „świadome” bądź „egoistyczne”.3 A jakie to fakty? Chociażby aktywne ukrywanie się, zachowania od wracające uwagę (np. odciąganie od gniazda) czy kontro lowane wprowadzanie w błąd podczas walki i obrony. Oto przykład takiego podstępnego i jak się wydaje w pełni kontrolowanego zachowania: Jedną z oznak inteligencji jest zdolność do użycia podstępu. Żyjący w Kalifornii wąż heterodon płaskonosy (hognose - przedmiot studiów Harry’ego Greene’a i Gordona Burghard- ta) jest w tej dziedzinie mistrzem. W sytuacji zagrożenia rozdyma kark jak kobra i pozoruje kąsanie (choć sam jest całkiem niejadowity). Jeśli to nie odstrasza napastnika, sy muluje gwałtowny atak śmiertelnej choroby, dostaje drga wek, wije się, wypróżnia (zapewne z zamiarem zmniejszenia swej apetyczności), po czym wywala język, przewraca się na grzbiet i udaje trupa. Dr Burghardt - który przyznaje zresz tą, że prowadząc swe obserwacje zawsze próbuje sobie wy obrazić, jak sam czułby się będąc wężem — twierdzi, że całe to przedstawienie trudno wyjaśnić jako mechaniczne ode granie instynktownie opanowanej roli, wąż bowiem cały czas bacznie obserwuje poczynania przeciwnika i dostosowuje do nich swą taktykę.4 Tajcie zachowania stają się jeszcze bardziej wyrafino wane u wyższych ssaków, w szczególności u naczelnych, a umiejętność ich stosowania decyduje bardzo często o suk 3 W tym miejscu można wywołać niekończącą się dyskusję na te mat świadomości u zwierząt. Żeby umknąć mielizn jałowej polemiki, proponuję czytelnikom, których szczególnie drażni termin „świadome”, aby go w swoim egzemplarzu książki wykreślili i skoncentrowali się na dalszym ciągu mojego wywodu. 1 K. Szymborski, Ludzie i bestie. „W iedza i Życie”, nr 4, 1997. 22 Rozdział I cesie rozrodczym i o przeżyciu, chociaż niektórzy etolodzy mają w tym miejscu wątpliwości. Należy do nich Konrad Lorenz. W swojej pracy zatytułowanej Regres człowieczeń stwa stawia tezę, iż opisywane formy kłamstwa i oszu stwa są dozwolone jedynie w stosunku do osobników in nych gatunków. Uważa on, iż okłamywanie osobników tego samego gatunku byłoby ewolucyjnie nieprzystosowawcze. Szczególnie w przypadku sygnałów miarodajnych dla doboru płciowego musi istnieć pewna rękojmia, że sygnał jest skorelo wany z cechą, jaką wysyłający rzeczywiście posiada. Na tym właśnie polega duża uniformizacja i standaryzacja cech miaro dajnych dla seksualnego doboru. Podobnie jak w przypadku współzawodnictwa sportowego warunki kwalifikacyjne muszą być bardzo dokładnie ujednolicone, aby ujawnić różnice jako ściowe, tak - na przykład - stroje weselne wszystkich samców kaczki krzyżówki i sposoby zachowania wszystkich gęsi gęga- wych podczas zalotów są ściśle znormalizowane. Właśnie dzię ki temu uważny obserwator, a niewątpliwie także współple- mieniec, dostrzega drobne różnice występujące między poszcze gólnymi osobnikami. (...) Innymi słowy: leży to w interesie danego gatunku zwierząt, aby zdobycz i wróg-pożeracz — ale nie współplemieńey - byli fałszywie informowani.5 Wydaje się to dość przekonywujące, szczególnie, że dobór musi uwzględniać nie tylko wybranie odpowiednich cech, ale również zabezpieczyć przed kazirodztwem, które nie sprzyja rozwojowi gatunku. Ale czy już sam fakt grożenia sobie nawzajem z wykorzystaniem wszelkich dostępnych metod powiększania sylwetki ciała, podkreślania swojej war tości bojowej nie jest oszustwem? Sam Lorenz nie jest zresz tą do końca przekonany o bezwzględnej uczciwości wzglę dem osobników tego samego gatunku. Ogranicza zachowa nia uczciwe do genetycznie zaprogramowanej wymiany sy gnałów i przytacza przykłady występowania kłamstw w in dywidualnym wyuczonym i - jak zaznacza - być może ro zumnym zachowaniu zwierząt. r’ K. Lorenz, Regres człowieczeństwa. PIW, Warszawa 1986. O kłamstwie 23 Georg Riipell opowiadał mi o samicy pieśca („lisa polarne go”), która za pomocą pewnego wybiegu uwalniała się od obecności swoich młodych, kiedy jej zanadto dokuczały: wy dawała krzyk ostrzegawczy, po którym jej dzieci uciekały na łeb na szyję do nory, podczas gdy ona sama nie wykazywała dalszych objawów niepokoju.6 Jednak bardziej dramatyczna jest pewna historia, która przydarzyła się w ogrodzie zoologicznym w Amsterdamie, a przy pomocy której Lorenz stara się zasugerować istnienie genetycznego programu negatywnej oceny kłamstwa. Rzecz zdarzyła się podczas dość lekkomyślnego czyszczenia klatki: (...) orangutan nagle opuścił się na podłogę klatki i zanim zdo łano zamknąć rozsuwane drzwi złapał obiema rękami za brzeg drzwi i futrynę. Podczas gdy strażnik i na szczęście obecny przy tym dyrektor, A. F. J. Portielje, rozpaczliwie, z całej siły starali się zamknąć drzwi, potężne ramiona małpy ciągle po szerzały otwór w drzwiach. Wówczas Portieljemu wpadła do głowy zbawcza myśl, która wobec napiętej sytuacji była wręcz genialna: z okrzykiem przerażenia puścił drzwi, odskoczył, z otwartymi ustami wbił wzrok w miejsce bezpośrednio za pleca mi małpy, tak, jak gdyby tam ujrzał coś w najwyższym stopniu groźnego. Orangutan dał się oszukać, odwrócił się, drzwi się zatrzasnęły. Ale najważniejsze w całej historii jest to, co nastą piło potem! Mianowicie orangutana ogarnął szał wściekłości, takiej, jakiej Portielje nigdy jeszcze u żadnego zwierzęcia tego gatunku nie widział. Portjelje powiedział mi, że jest absolutnie przekonany, iż orangutan w pełni zrozumiał wszystkie powią zania i złościł się na to, że uwierzył kłamstwu. Czy teraz kłamstwo i oszustwo, chociaż z pewnymi wąt pliwościami, nie jawi się jako bardziej neutralny mecha nizm? Jeśli nie, pozostawmy na razie z boku rozwój filoge netyczny, wróćmy do ludzi i przyjrzyjmy się ontogenezie. Kiedy człowiek zaczyna kłamać, oszukiwać, wprowadzać w błąd? Kiedy po kryjomu zje ciastko? Kiedy zbroi coś i stara 6 Tamże. 24 Rozdział I się ten fakt ukryć? Chyba jednak dużo, dużo wcześniej. Ci czytelnicy, którzy wychowywali własne dzieci z pewnością przeżyli sytuację, kiedy półroczne dziecko drze się wniebo głosy, aby zamilknąć, gdy pojawi się matka lub znany mu opiekun. Oczywiście, dziecko bardzo szybko nauczyło się, że jego rozpacz przywołuje rodziców. Emitowane przez nie dźwięki rozpaczy są często kłamstwem obliczonym na uzy skanie zamierzonego efektu. Jest to dość niebezpieczny mo ment w wychowywaniu dzieci, bowiem taki sposób reago wania może się utrwalić i czasami przenosi się nawet do dorosłego życia. Czy jednak to wyjące maleństwo jest nie moralne? Czy jego kłamstwo jest złe? Czyż nie służy tylko i wyłącznie optymalizacji warunków przetrwania? Pewnie w tej chwili ktoś zarzuci mi, że oszustwo to nie jest wynikiem świadomego wprowadzania w błąd, lecz jedynie efektem pro cesu uczenia się. Początkowo bodźce bólowe wywołują reak cję płaczu, która z kolei przywołuje opiekuna (wzmocnienie reakcji). Sytuacja powtarza się wielokrotnie i następuje utrwalenie się reakcji rozpaczy. Zgoda, ale gdzie świado mość, której chętnie odmówilibyśmy zwierzętom? Jeśli od mówimy jej półrocznemu dziecku, czy będziemy utrzymy wać, że jest ona nieobecna u rocznego, półrocznego i starsze go dziecka? A jeśli pojawia się w pewnym magicznym momen cie uświadomienie skutków własnego działania, czy to upoważ nia nas od razu do moralnej oceny takiego oszustwa? Zgromadzone fakty doprowadzają nas do przekonania, że umiejętność oszukiwania i kłamstwa jest niczym in nym, jak umiejętnością i trudno byłoby nadać jej wymiar moralny. Coś jednak sprawia, że oburzamy się wewnętrznie na samo słowo „kłamstwo”, bronimy się przed podejrzeniami o kłamstwo, myślimy źle o kimś, o kim wie my, że kłamie. Jeśli wrócimy po tej długiej dygresji do staro żytnej Grecji, do postaci Odyseusza, być może uda nam się prześledzić dzieje kłamstwa, które doprowadziły je do tak fatalnej kondycji, jaką ma ono obecnie w naszej kulturze. Odyseusz, ceniony i podziwiany przez jemu współcze snych, wykorzystując kłamstwo, nie miał specjalnych opo rów moralnych. Według Sofoklesa na pytanie, czy kłamstwo jest godne pogardy, odpowiedział: „Nie, jeśli kłamstwo może O kłamstwie 25 nas ocalić”7. Był to V wiek p.n.e., a więc o ile pojawiały się wątpliwości co do istoty kłamstwa, były one bardzo słabe i łatwo można było kłamstwo uzasadnić. Pamiętajmy rów nież, że bliskość kłamstwa i bardzo wysoko cenionej umie jętności tworzenia fikcji, opowiadania pięknych, choć zmy ślonych, historii zabarwiała cieplejszymi odcieniami wszel kie oceny kłamstwa i doprowadziła do stworzenia i rozkwi tu m. in. pięknej sztuki retoryki. Jak drastycznie ocena kłam stwa i jego uzasadnień uległy transformacji, świadczyć naj lepiej może fakt, że Dante umieścił Odyseusza w ósmym oddziale ósmego kręgu piekła! A przecież już w Księdze Ro dzaju Abraham dopuszcza się ewidentnego oszustwa pole gającego na tym, że swoją żonę podaje za siostrę i nie wzbra nia się oddać jej na dwór faraona. Ale Abraham był wybra nym przez Pana, więc karę za ten postępek ponosi ofiara oszustwa! Gniew Boga spada na faraona.8 Czy takie „zała twienie” sprawy oszustwa Abrahama nie legitymizowało kłamstwa? A przynajmniej kłamstwa popełnianego po to, aby się uchronić od nieprzyjemności. Jeszcze bardziej oczy wiste usankcjonowanie kłamstwa znajdujemy w życiu izra elskiego króla Achaba. Jego bezbożne postępowanie pobudziło Pana do gniewu bardziej niż postępowanie któregokolwiek z poprzednich królów. Zanim udał się, żeby walczyć z wojskami syryjskimi, prorok Pański Micheasz ostrzegł go przed śmiercią, opisując mu wydarzenie, które wydarzyło się w niebie: Ujrzałem Pana siedzącego na swym tronie, a stały przy Nim po Jego prawej i po lewej stronie wszystkie zastępy niebie skie. Wówczas Pan rzekł: „Kto zwiedzie Achaba, aby poszedł i poległ w Ramot w Gileadzie?” Gdy zaś jeden rzekł tak, a drugi mówił inaczej, wystąpił pewien duch i stanąwszy przed Panem, powiedział: „Ja go zwiodę”. Wtedy Pan rzekł do nie go: „Jak?” On zaś odrzekł: „Wyjdę i stanę się duchem kłam stwa w ustach wszystkich jego proroków”. Wówczas rzekł: „Możesz zwieść, to ci się uda. Idź i tak uczyń!”.9 7 Sofokles, Filoktet. PIW, Warszawa 1975. 8 Biblia Tysiąclecia. Rdz 12,11-20. Wyd. III, Pallotinum, Poznań-War- szawa 1980. 3 Biblia Tysiąclecia. 1 Kri 22,19-22, wyd. cyt. 26 Rozdział I I rzeczywiście, wszyscy prorocy z wyjątkiem Micheasza przepowiadali zwycięstwo. Jako puentę zdarzenia trzeba dodać, że w wyniku skutecznego oszustwa Achab zginął. I w tym przypadku oszustwo było środkiem do realizacji celu - zniszczenia grzesznika, ale jego autorem był sam Bóg. To jeszcze jedna legitymizacja kłamstwa. W którym momencie historii nastąpiła taka gwałtowna zmiana w oce nie kłamstwa, że dzisiaj uważamy je za przejaw czystego zła, jeśli nawet jeszcze Arystoteles w swojej Etyce nikoma- chejskiej umieszczał je pośrodku, pomiędzy złem a dobrem? Całą winę możemy przypisać Augustynowi Aureliu szowi i nie będzie tu żadnej przesady. Tym samym zna leźliśmy się już na przełomie IV i V w. n.e. Po raz pierw szy kłamstwo określone zostało jako bezwarunkowe zło. Dwa dzieła Augustyna Aureliusza, De mendacio (O kłam stwie) i Contra mendacium (Przeciw kłamstwu), wpłynę ły na sposób rozumienia kłamstwa. Ich podstawową tezą jest stwierdzenie, iż fałsz, nieprawda odwodzi człowieka od poznania Boga i już samo to jest wystarczającym po wodem, dla którego zasługuje na miano zła. Ponadto jed nak Augustyn oddzielił kłamstwo od pojęcia trafności, błę du i na zawsze powiązał je z zamiarem wprowadzenia w błąd. Temu zamiarowi najczęściej towarzyszy również ja kiś motyw, oczywiście najczęściej zbrodniczy, jaki chowa w sercu oszust. Co prawda dopuszczał on stosowanie fał szu w żartach, gdzie jawny jest zamiar wprowadzania w błąd, w treściach komedii i tym podobnych sytuacjach, ale już wszelkie inne kłamstwa, łącznie z tzw. k ł a m stwem służebnym (popełnionym w interesie zacho wania wiary), uznał za zło. Nie dopuszczał stosowania ich nawet w stosunku do innowierców. Jego zakazy były bezwarunkowe i zbudowane w oparciu o autorytet Biblii, chociaż czasami dość mozolnie, bowiem ta święta księga zawiera aż nazbyt wiele opisów oszustw i podstępów po zostawionych bez komentarza i, co najważniejsze, bez kary bożej. Augustyn uczynił szatana ojcem kłamstwa, bowiem wszystko co zwodnicze, pozorne, urojone jest domeną dia bła. Zdolność do rozmijania się z prawdą jest przyrodzo ną ułomnością człowieka, świadectwem upadku w grzech. O kłamstwie 27 Czy dla Augustyna walka z kłamstwem była jedynie walką o znaczeniu filozoficznym? Nie, realizowała ona rów nież cele polityczne. W czasach jemu współczesnych chrze ścijaństwo pozostawało w pewnym utajeniu, czasami funk cjonowało nielegalnie. Można by nawet określić ten stan mianem sekciarstwa. Sytuacja taka możliwa była dzię ki... kłamstwu! Prezentowanie postawy akceptowalnej społecznie wymagało pewnego zakłamania w stosunku do prawdy, w którą wierzyli wcześni chrześcijanie. Gło śne głoszenie prawdy miało być sposobem wyprowadze nia ukrytych gmin chrześcijańskich na światło dzienne i umocnienia wiary. Natychmiast stworzyło szansę dla po wstania nowego rodzaju świętych — męczenników praw dy. Jawne głoszenie prawd wyznawanej wiary narażało na prześladowania. Pierwsze ofiary umacniały przekona nie o głoszonej prawdzie. Tym samym chrześcijaństwo powoli zaczęło wychodzić z podziemia i na dobre utrwala ło się wśród ówczesnych społeczeństw. Męczeństwo miało zresztą również walor misyjny - siało ono wątpliwości w sercach innowierców i powoli obracało ich myśli w kie runku prawd głoszonych przez chrześcijan. Tym samym należałoby się zastanowić, czy przypadkiem Augustyn Aureliusz nie był pierwszym, nieświadomym odkrywcą dysonansu poznawczego - niezwykle silnego mechanizmu psychologicznego, który został opisany przez Leona Fe- stingera w 1956 roku.10 A jeśli nawet odmówimy mu mia na odkrywcy, był z pewnością praktykiem, który na taką skalę mechanizm ów wykorzystał.11 Chyba od tego czasu zaczyna się era totalnego zakła mania w sprawach kłamstwa. O ile głoszenie prawdy i męczeństwo w jej obronie mogą być godne podziwu, o tyle trudno odnaleźć niezwykle cienką granicę, gdzie kończy się męczeństwo, a zaczyna walka o prawdę z innymi. Ta granica jest bowiem granicą zła. W tym miejscu kłam 10 L. Festinger, H. W. Riecken, S. Schachter, When prophecy fails. University of Minnesota Press, Minneapolis 1956. 11 Więcej na temat dysonansu znajdzie czytelnik w: E. Aronson, T. D. Wilson, R. M. Akert, Psychologia społeczna. Serce i umysł. Wy dawnictwo Zysk i LS-ka, Poznań 1997. 28 Rozdział I stwo przestaje być złem, a złem zaczyna być prawda. Oczy wiście, o tym już Augustyn nie pomyślał, nie pomyśleli twórcy Inkwizycji, nie zawracali sobie tym głowy funda mentaliści wszelkiej maści, Hitler, Stalin i wielu, wielu innych dyktatorów moralnych, dla których ich prawda i walka o nią była podstawą działania. Kiedy chrześcijaństwo umocniło się, bardzo szybko na stąpiło wprowadzanie prawdy i aktywna walka z „zakła maniem”. Inkwizycja, ustanowiona w 1215 r. przez IV Sobór Laterański do wykrywania i tępienia herezji, to najdłużej w historii ludzkości funkcjonująca organizacja powołana do walki o prawdę. Działała w większości kra jów europejskich, ściśle współpracowała z sądami świec kimi, wypracowując tysiące najprzemyślniejszych sposo bów dochodzenia do „prawdy”. Jej plon to największe w dziejach naszej cywilizacji ludobójstwo dokonane bez wy korzystania technicznych środków masowej zagłady. Sa mych osób (głównie kobiet) oskarżonych o czary zgładzo no przynajmniej kilkaset tysięcy (udokumentowane przy padki), a najwyższe szacunki, o jakich słyszałem, mówią nawet o dziewięciu milionach. Zresztą liczby, które tu przy taczam, nie odzwierciedlają jednostkowych cierpień. Nie zwykle wymyślne tortury powodowały, że większość z tych ofiar umierała wielokrotnie przywracana do cierpienia przez sprawnego kata. Inkwizycję zniesiono dopiero w po łowie XIX w. Przeszło 600 lat walki o „prawdę”! Herezja, z którą walczyła Inkwizycja, jest w swym pier wotnym znaczeniu zakwestionowaniem podstawowych do gmatów wiary, a więc głoszonej powszechnie prawdy. W trzynastym wieku wszystko jest herezją, wkrótce zaczy nają się pakty z diabłem... W czternastym wieku wszyst ko jest już magią. O dziwo! Inkwizytorzy zaczynają rozu mieć kłamstwo niemal tak szeroko jak starożytni, huma nistycznie nastawieni, Grecy: Zauważcie, że pod straszną etykietę czarów podciąga się stop niowo wszystkie drobne przesądy, dawną poezję ogniska do mowego i pól, chochlika, elfa, wróżkę. Którąż kobietę uznają za niewinną? Najpobożniejsza wierzyła w to wszystko. Kła O kłamstwie 29 dąc się spać, zanim pomodliła się do Najświętszej Dziewicy, stawiała mleko dla swego chochlika. Dzieweczka i zacna nie wiasta ofiarowywały wieczorem wróżkom małe radosne świa tełko, a w dzień - bukiet świętej. I dlatego tylko trzeba uznać ją za czarownicę? Oto staje przed człowiekiem w czer ni. On zadaje pytania.12 A jak można było wówczas obronić własną małą praw dę? W najbardziej cywilizowany sposób, poprzez samo dzielne odwołanie się do Sądu Bożego: Ordalia, wywodzące się z Saksonii, orzekały na podstawie próby „żywiołów” o niewinności lub winie oskarżonego. W próbie ognia oskarżony po trzech dniach postu i wysłucha niu mszy musiał wziąć do ręki żelazny drążek rozpalony do czerwoności i zanieść go do wyznaczonego miejsca. (...) Na stępnie wkładano rękę do woreczka, który wiązano i opatry wano pieczęcią, a po trzech dniach zdejmowano. Ręka zdro wa świadczyła o niewinności oskarżonego, oparzona o winie. Istniały różne odmiany próby ognia: zmuszano oskarżonego do włożenia żelaznej rozgrzanej do czerwoności rękawicy bądź do przejścia po wyznaczonej liczbie rozpalonych drążków. Do próby wody używano wody gorącej lub zimnej. W pierw szej należało uchwycić obręcz zanurzoną głębiej lub płyciej w kadzi z wrzątkiem. Próba zimnej wody była zastrzeżona dla pospólstwa. Wiązano oskarżonemu prawą rękę z lewą stopą i lewą rękę ze stopą prawą i wrzucano do rzeki lub stawu. Jeśli wypłynął, był uznany za przestępcę, jeśli po szedł na dno — za niewinnego (sic!).13 Zdradą prawdy wiary w Hiszpanii czasów Tomasza de Torąuemady były nawet takie rzeczy, jak: ...użycie odzieży niewłaściwej Hiszpanom, używanie imie nia ojca, powstrzymywanie się od picia wina, farbowanie 12 J. Michelet, Czarownica. Puls Publications Ltd, Londyn 1993. 13 P. Barret, J. N. Gurgand, I my pójdziemy na kraniec świata. Wydawnictwo Literackie, Kraków 1988. 30 Rozdział I paznokci henną, kąpiele ciała, mycie rąk przed posiłkiem, trzymanie noża ostrzem od siebie podczas krojenia chleba14 i szereg innych równie niewinnych czynności. |
Sądzę że każde kłamstwo ma swój wymiar. Nie można każdego kłamstwa mierzyć jednakowo. Chociaż kłamstwo to zawsze kłamstwo. Ale inny wymiar ma kłamstwo osób publicznych, a inny wśród zwykłych. Najlepszy mamy przykład z ostatnich 2 lat. Kłamstwo pandemiczne było przyczyną zgonu wielu osób, którym odwołano zabiegi onkologiczne...
Cześć Wojtek.
Druga tura bez Bonżura...
|
W odpowiedzi na pojawiła się wiadomość opublikowana przez Lothar.
Chyba największym paradoksem czasów Inkwizycji
było to, że kierowała swoje ostrze przeciwko ludziom, któ rzy nie negując prawd wiary, umiłowali poznanie. Myślę o gnozie i o formach poszukiwania prawdy zapoczątkowa nych w obrębie starożytnego manicheizmu (z którym no men omen sympatyzował w młodości Augustyn), jego średniowiecznej odmianie, którą reprezentowali katarzy. Głę boko ludzka pasja poznania sensu istnienia człowieka, zro zumienia źródeł zła spotkały się z obrońcami prawowiemo- ści, którzy przy pomocy ognia przywrócili „prawdę” światu. Nie wiem, czy pojawiło się na świecie kłamstwo, które spowodowało taką ilość cierpienia jak chroniona przez Inkwizycję „prawda”. Chyba, że uznamy za gigantyczne kłamstwo bolszewizm lub nazizm. Ale czy ludzie, którzy walczyli o „prawdy” tych dwóch zbrodniczych systemów, nie byli przekonani, że walczą o prawdę? I czy to nie kolejny przykład moralnego dyktatu spowodowanego przy jęciem raz uznanej prawdy? Oczywiście, cały ten wywód można obalić, twierdząc, że „prawda” inkwizytorów była w rzeczywistości kłamstwem. Kto jednak jest uprawnio ny do orzekania o prawdzie? A może sama tendencja do moralnych ocen wygłaszanych prawd (bądź kłamstw) jest zła? Może akt oceny jest zły, a nie jedna z wielu prawd? Wszak obrona prawdy nie zakończyła się z chwilą roz wiązania Inkwizycji. Dzisiaj można znaleźć setki wypo wiedzi broniących i uzasadniających działania tej insty tucji. Wiele z nich jest przynajmniej równie demagogicz nych jak sama Inkwizycja: W rzeczywistości trudno byłoby znaleźć instytucję bardziej zasłużoną dla cywilizacji zachodniej, niźli inkwizycja.15 Zaiste! Jeśli szuka się w historii prawdy, nie amunicji do kampanii propagandowych, trzeba zwrócić uwagę na fakt, że Inkwizy 15 A. Wielomski, Pochwala Torąuemady. http://www.kzm.capital.pl/ 014.html 32 Rozdział I cja w większości wypadków działała w atmosferze antykato lickiego terroru, wojny, broniąc tradycyjnego porządku przed ewidentnie zbrodniczymi rewolucjami. Nie od rzeczy jest pa miętać, że wielu inkwizytorów poniosło męczeńską śmierć, niektórzy z rąk heretyckich powstańców, inni z polecenia władców, dla których ci nieprzekupni i niezależni sędziowie byli często przeszkodą.16 Czy lektura takich interpretacji nie nasuwa skojarzeń z „historykami”, którzy starali się udowodnić, że komory gazowe Oświęcimia służyły jedynie do dezynfekcji brud nych Żydów? Intrygujące jest jednak to, że chociaż wielu światłych katolików potępia zarówno Inkwizycję, bezsen sowność wojen krzyżowych, czy wreszcie absurdy wojen religijnych, to wielkie autorytety moralne również stara ją się zachować dystans. Na zakończenie międzynarodo wej konferencji poświęconej Inkwizycji, która odbyła się 31 października 1998 roku w Watykanie, papież Jan Pa weł II powiedział między innymi: Konferencja na temat Inkwizycji odbywa się w kilka dni po publikacji encykliki Fides et ratio, w której pragnąłem przy pomnieć ludziom naszych czasów, skłaniającym się ku scep tycyzmowi i relatywizmowi, o pierwotnej godności rozumu i jego wrodzonej zdolności odkrywania prawdy. Kościół, któ rego misja polega na głoszeniu słowa zbawienia, otrzymane go dzięki Bożemu Objawieniu, uznaje, że dążenie do pozna nia prawdy jest nieusuwalnym przywilejem człowieka, stwo rzonego na obraz Boży. Kościół wie, że wzajemna przyjaźń łączy ze sobą poznanie przez wiarę i poznanie naturalne, z których każde ma swój szczególny przedmiot i rządzi się własnymi prawami. (...) Szanowni państwo! Problem Inkwizycji związany jest z burz liwym okresem w dziejach Kościoła, nad którym chrześcija nie powinni się zastanowić w szczerości serca. (...) Problem ten, związany z sytuacją kulturową i koncepcjami politycz 16 R. A. Ziemkiewicz, Stosy kłamstw o Inkwizycji. „Gazeta Polska”, 26 września 1996. O kłamstwie 33 nymi tamtej epoki, to w swej istocie zagadnienie wybitnie teologiczne, nakazujące spojrzeć z wiarą na istotę Kościoła i na wymogi Ewangelii, które kierują jego życiem. Magiste rium Kościoła nie może przecież podjąć decyzji o dokonaniu aktu natury etycznej, jakim jest prośba o przebaczenie, za nim nie zasięgnie dokładnych informacji o sytuacji panują cej w tamtym okresie. Nie może też opierać się na wyobra żeniach o przeszłości, jakimi posługuje się opinia publiczna, często bowiem są one nadmiernie obciążone emocjami i na miętnościami, które utrudniają spokojną i obiektywną dia gnozę. Gdyby Magisterium nie wzięło tego pod uwagę, sprze niewierzyłoby się podstawowemu nakazowi szacunku dla prawdy. Oto dlaczego pierwszym krokiem jest konsultacja z historykami, którzy nie mają formułować ocen natury etycz nej, to bowiem wykraczałoby poza zakres ich kompetencji, ale dopomóc w możliwie jak najdokładniejszym odtworzeniu wydarzeń, obyczajów i mentalności tamtego okresu w świe tle historycznego kontekstu epoki. Czy nie jest to kolejna próba utrzymania „prawdy”? Czy tę prawdę mamy dopiero poznać? Czy prace history ków prowadzone dotychczas nic nie znaczą? A jeśli zgod nie ze słowami papieża do Inkwizycji należy podejść z punktu widzenia epoki, w której działała, a nie potępiać jej z punktu widzenia współczesnych standardów praw człowieka i tolerancji, to czy istnieje ta jedna „praw da”? Czy to nie jest właśnie potępiony przed chwilą relatywizm? A jak potraktować odebranie historykom prawa do ocen natury etycznej? Czy to nie dalekie echo dawnej Inkwizycji, która sama dla siebie stanowiła ka nony „prawdy”? Okrężną drogą wrócę raz jeszcze do mojej wątpliwości. Jeśli do dzisiaj nie możemy danych historycznych okre ślić jako prawdziwe bądź fałszywe (nie mówiąc już o trud nościach w ocenie moralnej!), to czy jesteśmy w ogóle upo ważnieni do orzekania o prawdzie lub kłamstwie? Czy możemy dokonywać oceny aktu kłamstwa? Wiem, te ar gumenty mogą nie być jeszcze wystarczająco przekony wujące. Pójdźmy zatem krok dalej... 34 Rozdział I W 1828 roku w uciśnionym kraju, będącym od ponad pół wieku w obcym władaniu, Adam Mickiewicz pisze po wieść historyczną wierszem pt. Konrad Wallenrod. Jej tytułowy bohater symbolizuje jedną wielką intrygę, wiel kie historyczne kłamstwo, które rozbudzało nadzieje w sercach Polaków. Młody Litwin porwany przez Krzyża ków i wychowywany w zakonie, dostał się pod wpływy starego wajdeloty litewskiego: Wolnym rycerzom — powiadał — wolno wybierać oręże I na polu otwartym bić się równymi siłami; Tyś niewolnik, jedyna broń niewolników - podstępy.17 I faktycznie, Konrad całe swoje życie poświęcił na okła manie Prusaków. Dostał się do zakonu, żyjąc w obłudzie przez wiele lat, by w odpowiednim momencie wywieść ich wojska na pewną zgubę. Ta wielka alegoria roz grzeszała wszelkie kłamstwa czynione po to, aby zadać cios zaborcom. W ten sposób zaczęło się pojawiać kłam stwo nazywane obecnie k ł a m s t w e m k o n i e c z nym. Oczywiście, byłoby dużym nietaktem twierdzić, że to Mickiewicz wprowadził ten rodzaj kłamstwa do polityki, myślę jednak, że to on właśnie rozgrzeszył Po laków z podobnych postępków czynionych w imię wol ności i niepodległości. Samo pojęcie kłamstwo konieczne zawiera w sobie pewną presupozycję, że oto istnieją akty, które na zywamy kłamstwem, a które „muszą zaistnieć”. Ten im peratyw istnienia niejako sam przez się usprawiedliwia kłamstwo. A usprawiedliwienie to najwcześniej dostrze gli politycy. I w tym miejscu historii zaczyna się przełom, który umożliwił niezwykłą, schizofreniczną karierę kłam stwa. Chronologicznie możemy początek tej kariery odno tować na początku oświecenia, powołując się na moralne przewartościowanie kłamstwa, którego dokonał Voltaire: „Kłamstwo jest grzechem, jeśli wyrządza zło, jest wielką cnotą, jeśli czyni dobro. «Bądźcie więc bardziej cnotliwi 17 A. Mickiewicz, Powieści poetyckie. Czytelnik, Warszawa 1982. O kłamstwie 35 niż kiedykolwiek»”18. Niedługo potem, bo w 1780 roku Kla sa Filozoficzna Akademii Nauk w Prusach ogłasza kon kurs na rozprawę inspirowaną pytaniem: Est-il utile de tromper le peuple? Czyli: „czy rząd mógłby być uprawnio ny, a nawet zobowiązany do oszukiwania narodu dla jego (narodu!) własnego dobra”.19 Publiczne postawienie tego pytania wręcz sugerowało odpowiedź, chociaż ku zasko czeniu komisji oceniającej 42 rozprawy, większość z nich zdecydowanie negowała możliwości manipulowania praw dą przez polityków. Tym niemniej, rozpoczęła się batalia o uznanie kłamstwa. Batalia ta doprowadziła nas do wspo mnianego wcześniej schizofrenicznego pojmowania kłam stwa. Dlaczego? Otóż dopuszczenie możliwości kłamstwa politycznego było obwarowane purytańskim zakazem kłamstwa prywatnego! Taki stan rzeczy utrzymuje się zresztą do dzisiaj. Wśród wielu wypowiedzi przeważają takie, jak ta, którą wygłosił pewien felietonista: Nie chciałbym słyszeć samych prawdomównych polityków, bo byłoby nudno i smutno. Darujmy więc kłamstwa polity kom i lekarzom, dopóki komuś nie szkodzą. Gry w podwójne komunikaty nie należy jednak stosować wobec dzieci i bli skich. Im mogą one wyłącznie zaszkodzić, kiedy wyczuwają podświadomie, jaka jest prawda.20 I rzeczywiście, jak zobaczymy dalej, nasze wewnętrz ne nakazy moralne powstrzymujące nas od kłamstwa pry watnego, daje się doskonale zawiesić na kołku w wielu sytuacjach publicznych czy zawodowych, ale o tym nieco później... Prawdziwą karierę kł amstwo konieczne zrobi ło podczas I wojny światowej. Miało to prawdopodobnie związek z rozwojem technicznych środków przekazywa 18 Voltaire do A.M. Thieriot, z 21 października 1736, cyt. za: S. Dietzsch, Krótka historia kłamstwa. Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA S.A., Warszawa 2000. 18 Tamże. 2(1 K. Sienkiewicz, W obronie kłamstwa publicznego. „Charaktery”, nr 1, 2001. 36 Rozdział I nia informacji, ale nie tylko. Wydawać by się mogło, że podstęp, oszustwo zawsze towarzyszyły działaniom wo jennym. Być może, ale stopień ich wyrafinowania był tak mierny, że poza wyczynami Odyseusza i pismami Sun Tzu sprzed 25 wieków (które do niedawna były podsta wowymi tekstami w programach szkół wojskowych bloku sowieckiego) następne pisemne opracowania oszustw wo jennych pojawiły się dopiero w XX wieku! Bardzo skąpa jest literatura opisująca podstępy wojenne w wiekach śred nich i późniejszych. A ileż na to miejsce znajdziemy opi sów szlachetności rycerzy! Czy to nie zasługa (wina) Au gustyna? Prawdopodobnie do rozwoju kłamstwa, propa gandy i ich udziału w wojnie przyczyniły się takie fakty, jak pojawienie się pojęcia kłamstwa p o l i t y c z n e go, kł amstwa koniecznego i coraz powszechniej roztrząsane wątpliwości nad kategorycznym, augustiań skim pojmowaniem kłamstwa. Wszak nawet Kant wydo stał się na moment ze sztywnego, moralnego gorsetu, aby zliberalizować swoje oceny: „Kłamstwem bowiem ma się nazywać to, co narusza czyjeś prawo, a nie każde wpro wadzenie w błąd”. Nie można też nie docenić w tym wzglę dzie zasług Nietzschego, który stwierdził, że kłamstwo jest nieuchronną formą kontaktu z samym sobą, a cóż dopiero w kontaktach z innymi, gdzie stawiał kłamstwo na równi z prawdą. Wróćmy jednak do okresu I wojny światowej. Analiza przeprowadzona przez Charlesa E. Montugue wkrótce po jej zakończeniu pokazała, że kłamstwo w postaci propa gandy i prasy było jedną z sił decydujących o przebiegu wojny. Kłamano wszędzie. Okłamywano własne oddziały, aby utrzymać w nich ducha walki, okłamywano przeciw nika, aby tego ducha zabić. Kłamstwo stało się nieodzow nym działaniem dyplomatycznym. Używano kłamstwa na poziomie taktycznym i strategicznym. Powoli powstawa ła nowa gałąź nauki, której celem było jak najefektyw niejsze wykorzystanie kłamstwa. Rozwijała się ona bar dzo szybko i osiągnęła perfekcję podczas drugiej wojny światowej, a ugruntowała się w czasie trwania „zimnej wojny”. Nie byłoby jednak w tym niczego dziwnego, wszak O kłamstwie 37 podczas wojny „zawiesza się” ważniejsze nakazy moral ne, a jednak ten tryumf kłamstwa wojennego otworzył mu drogę do szerokiego zaistnienia w naszym codzien nym, cywilnym życiu. Walka o wolność zamieniła się w walkę o pokój, o sukces ekonomiczny, o obecność na ryn ku, o wpływy. Powszechne kłamstwo przestaje dziwić, a nawet oburzać, staje się normą. Nikt już nie zarzuca ha słom reklamowym rozmijania się z prawdą, kłamstwa po lityków to w gruncie rzeczy gra pomiędzy nimi i może jeszcze dziennikarzami, którzy w tropieniu prawdy nie zawahają się rozminąć z nią od czasu do czasu. Kłam stwa wobec urzędu skarbowego są tylko niewinną „grą z fiskusem”. W pogoni za karierą kłamią naukowcy, fałszu jąc wyniki badań, sprzedawcy zachwalający swój produkt, lekarze, prawnicy... Można by rzec, że kłamstwo uzyska ło z powrotem status taki, jak ma w biologii - umiejęt ność jego wykorzystania jest równoznaczna z efektywniej szym przystosowaniem się. A jednak nadał powszechnie piętnujemy kłamstwo jako zło. Dlaczego? Skąd ten ciągły dualizm w pojmowaniu kłamstwa? Dlaczego twórca reklamy, która po spożyciu określonej margaryny gwarantuje szczęście rodzinne, ma jednocześnie opory przed tym, aby okłamać swoich bli skich? Dlaczego jednak brzydzimy się kłamstwem? My ślę, że w ciągu tysięcy lat rozwoju myśli zaszła wielka historyczna pomyłka w skodyfikowaniu naturalnych na kazów moralnych. Pomyłka, której owocem są ciągłe roz terki moralne, niepokój, poczucie grzechu. Aby móc dalej mówić o kłamstwie, niezbędne jest prawidłowe usytuowa nie pojęcia w kategoriach moralnych. Kłamstwo a moralność Człowiek chyba od zawsze poszukiwał fundamentów, na których mógłby budować moralne oceny poczynań wła snych i swoich bliźnich. Zrozumiałe jest, że poszukiwał ich tam, gdzie miał nadzieję na odnalezienie prawdy - kierował swoje oczy ku Bogu. Ale Bóg nie lubi rozmawiać z ludźmi, może kiedyś, kiedy był bliżej nich (albo oni bli 38 Rozdział I żej niego), zdarzało mu się to częściej. Słowa Boga zawsze były skąpe, dlatego też ludzie starali się zrozumieć ich sens, poszukiwali w nich prawdy. Bardzo różne były losy tych poszukiwań. Bo oto pojawiali się ludzie, którzy za czynali wierzyć w swoje własne interpretacje, tak jakby to były Jego słowa. I tutaj najczęściej zaczyna się pokręt- ność historii człowieczej. Proste słowa: „Nie będziesz mówił przeciw bliźniemu twemu jako świadek kłamstwa”21 zostały zinterpretowane jako: nie będziesz kłamał nigdy i pod żad nym pozorem. I rozpoczęła się walka... O tamte słowa? Czy o ich interpretację? Ale co one rzeczywiście oznaczają? Dzisiejszy człowiek, poza wznoszeniem wzroku do Boga, przygląda się również naturze. Być może w naturalnym porządku rzeczy zdoła odnaleźć jakieś fundamenty mo ralności? Z pewnością, i to wiele. Natywiści, przekonani, że ludzka moralność wyrasta z dyspozycji emocjonalnych przypisanych genetycznie naszemu rodzajowi, odkryli nie które podstawy moralności. Do niedawna jeszcze badania etologów, socjologów, psychologów zdecydowanie dowodziły, iż ludzie, jako gatunek, dzielą kilka norm, którym przez to należy się miano norm moralnych. Były to: Tabu zabijania - zakaz zabijania innych ludzi (nie obejmuje tzw. obrony koniecznej); oznacza to ni mniej, ni więcej tylko imperatyw działający przeciwko odbieraniu in nym życia, o ile nie zagraża ono w istotny sposób jakości własnego. Uzewnętrznia się on w powszechnym w świecie zwierząt instynkcie hamowania agresji oraz charakterystycz nej dla człowieka zdolności do odczuwania empatii i zacho wań altruistycznych. Ten pierwszy biologiczny fundament naszej moralności dość skutecznie powstrzymywał nas przed łamaniem zakazu zabijania bliźnich. Napisałem o tym w czasie przeszłym, bo wraz z rozwojem środków technicz nych służących zabijaniu, jak również psychologicznych me tod deprecjacji okazał się on niewystarczający dla powstrzy mania nas przed zabijaniem siebie nawzajem.22 Ponadto 21 Biblia Tysiąclecia. Wj 20,16, wyd. cyt. 22 O mechanizmie hamowania agresji pisałem szczegółowo w: T. Wit kowski, Psychomanipulacje. Oficyna Wydawnicza UNUS, Wałbrzych 2000. O kłamstwie 39 szereg ostatnich odkryć etologów pokazuje, iż dość po wszechne są przykłady choćby dzieciobójstwa w obrębie własnego gatunku, co poważnie podważa powszechność zakazu zabijania w naturze.23 Tabu kazirodztwa - czyli zakaz prokreacji wewnątrz relacji najbliższych krewnych, ze szczególnym uwzględ nieniem relacji syn - matka. Ten nakaz jest zachowany w niemal wszystkich znanych systemach religijnych i w spo sób naturalny występuje także u ludzi izolowanych od większych społeczności. Jego uzasadnieniem jest koniecz ność prawidłowej wymiany materiału genetycznego dla zapewnienia doskonalenia gatunku. Lecz i tutaj można znaleźć w świecie zwierząt wyjątki od tej reguły. Wyjątki wręcz przerażające. U norników i niektórych myszy ka zirodztwo doprowadzone jest do takiego wynaturzenia, że ojcowie zapładniają niemowlęta! Natura jednak w pewien sposób „karze” łamanie tabu kazirodztwa, bo wiem populacja norników, w której dochodzi do takich zdarzeń, z czasem traci zdolność do rozmnażania i w rezultacie wymiera.24 Zasada wzajemności - czyli odwzajemniania czyjejś życzliwości, uwagi, zainteresowania, pomocy. Owa reguła jest czymś, co zdaniem wielu uczonych stanowi podstawę, na której opiera się społeczna konstrukcja wszelkich ludz kich cywilizacji. A z całą pewnością jej warstwa etyczna.25 Reguła wzajemności jest powszechna we wszystkich kul turach. Nawet archeologowie doceniają jej znaczenie dla rozwoju cywilizacji. Sądzą oni, że właśnie reguła wzajem ności pozwoliła naszym przodkom dzielić się żywnością, umożliwiła podział pracy, wymianę dóbr i usług, a w kon sekwencji rozwój cywilizacji. Zasada wzajemności nie jest obca także w świecie zwierząt. 23 Wyczerpujący przegląd badań i obserwacji dotyczących zjawiska kanibalizmu, syrenizmu i innych przykładów agresji wewnątrzgatunko- wej możemy znaleźć w: V. B. Dróscher, Rodzinne gniazdo. Jak zwierzęta rozwiązują swoje problemy rodzinne. Wiedza Powszechna, Warszawa 1988. 24 Tamże. 25 A. Gouldner, The norm of reciprocity: A preliminary statement. ..American Sociological Review”, 25, 1960, s. 161-178. 40 Rozdział I Jak wspomniałem wcześniej, Konrad Lorenz starał się również odnaleźć w zachowaniu zwierząt szereg innych nakazów moralnych. Ściślej rzecz biorąc, przyjął Dekalog jako podstawę funkcjonowania zwierząt. Ten niezwykle uważny obserwator natury tym razem postąpił odwrotnie od głoszonych przez siebie postulatów metodologicznych. Przyjął założenie, a następnie jął poszukiwać dowodów w zachowaniu zwierząt. Postąpił tak, jak wielokrotnie prze strzegał przed tym innych. Stąd też jego dowody na istnie nie biologicznych podstaw wszystkich praw Dekalogu wy glądają dość anemicznie, chociaż niektóre rozważania są ciekawe i zasługują na rozważenie. Wspominałem już o jego poglądach na temat kłamstwa. Inne ciekawe uzasadnienie znajduje Lorenz dla zakazu kradzieży i przywłaszczania so bie własności innych. Pierwszych objawów respektowania tej normy poszukuje u zwierząt polujących. Zwierzę zdobyczne stanowi własność tego, kto je zdobył. (...) Wyższe rangą szympansy z całą pokorą żebrzą nawet u ni sko zaszeregowanego w hierarchii współplemieńca, który zabił młodego pawiana czy antylopę, ten zaś wspaniałomyśl nie rozdziela kawałki zdobyczy między wszystkich członków hordy, zresztą wcale nie postępuje przy tym „sprawiedliwie”, lecz wyraźnie uprzywilejowuje swoich przyjaciół.26 Rozwoju tej normy można również poszukiwać, opie rając się o naturalne zasady obrony terytorium. Łatwo też sobie wyobrazić, jakiego znaczenia nabrała ona wraz z przejściem ludzi z koczowniczego na osiadły tryb życia. Niezwykle istotne dla zrozumienia prawa naturalne go, a przezeń samej natury moralnej człowieka, jest do strzeżenie faktu, że wymienione wcześniej zasady są wspólne w obrębie gromady Ssaków, a już w pełni wśród rzędu Naczelnych. Innymi słowy, nasze prawo naturalne nie rożni się niczym od takiego prawa u zwierząt niższych; by rzec prawdę, stosują się one do niego nawet ściślej niż ludzie! Tylko zwierzę zwane homo sapiens popełnia na ska- 26 K. Lorenz, Regres człowieczeństwa. Wyd. cyt. O kłamstwie 41 lę masową czyn sprzeczny z tabu zabijania, czyli ludobój stwo i tylko on nie waha się wykorzystywać i łamać zasadę wzajemności po to, aby realizować własne, egoistyczne cele. Do biblijnych nakazów miłości bliźniego nakłania nas również dość naturalna, choć nie zawsze uwzględniana przez natywistów zdolność odczuwania empatii — rozu mienia stanów emocjonalnych drugiej osoby i współod- czuwania. Hoffman, Colwyn Trevarthen i Nancy Eisen- berg odkryli, że dzieci są zdolne do empatii już od chwili, gdy spostrzegają obecność innych ludzi, a więc niekiedy już od pierwszego tygodnia życia. Koncepcja empatii- - al tr ui zmu stworzona przez Daniela C. Batsona dość dobrze wyjaśnia zachowania, o których moglibyśmy po wiedzieć, że u ich podstaw tkwią zasady moralne. Zgod nie z tą koncepcją zachowania altruistyczne możemy po dzielić na dwa rodzaje — uwarunkowane empatią i spowo dowane innymi czynnikami (instynkt pomocy osobnikowi tego samego gatunku, zasada wzajemności, oczekiwaniem jakichś bliżej nieokreślonych zysków jak np. podziw oto czenia, normy wyuczone). Najlepiej będzie prześledzić to na przykładzie. Czy zdarzyło wam się spotkać w drzwiach do windy, w wejściu do budynku lub pociągu kogoś obła dowanego torbami, nieporadnie usiłującego przejść przez drzwi? Prawdopodobnie wówczas przytrzymaliście drzwi, przepuściliście tę osobę przodem albo wręcz zapropono waliście pomoc. Takie zachowanie mogło być spowodowa na empatią, a więc zdolnością do wyobrażenia siebie w analogicznej sytuacji. Poczuliście zatem jak niewygodnie jest temu człowiekowi, być może wcześniej również zda rzył wam się podobny przypadek. Jeśli tak, wasze zacho wanie było spowodowane empatią - umiejętnością wczu cia się w sytuację innej, obcej osoby. Mogło się jednak zdarzyć i tak, że wcale nie odczuwaliście współczucia i nic was nie obeszło śmieszne zachowanie człowieka z to bołkami, jednak znajdowaliście się w gronie przyjaciół, którzy niezbyt dobrze pomyśleliby o was, gdybyście w tej sytuacji nie pomogli przypadkowo spotkanemu człowie kowi. W tym wypadku wasze zachowanie miało przyczy ny egoistyczne — spowodowane było analizą zysków i strat 42 Rozdział I z całej sytuacji. Koncepcja Batsona została potwierdzona wieloma badaniami. Należy zatem przypuszczać, że jest to dość naturalne wyjaśnienie części zachowań altruistycz- nych. Wyjaśnienie to zresztą nie jest niczym nowym, już w IV wieku p.n.e. Mencjusz sformułował to w postaci na stępujących myśli: „Właściwością wszystkich ludzi jest niemożność zniesienia widoku cudzego cierpienia (...). To uczucie niepokoju, którego wtedy doświadczamy, jest pierwszą oznaką człowieczeństwa”. A co z kłamstwem, oszustwem? Czy znajdziemy jaką kolwiek wskazówkę w naturze ludzi, która wskazywała by na jego wagę moralną? Niestety, fakty wskazują na coś przeciwnego. Pomijając ogrom przykładów z życia zwie rząt, dość charakterystyczne jest tutaj zachowanie czło wieka. W klasycznym już studium badawczym przeprowa dzonym przez Hugha Hartshome’a i Marka Maya w latach dwudziestych okazało się, że dzieci, którym stworzono oka zję do oszukiwania, kierują się w swoim zachowaniu głów nie tym, czy zostaną przyłapane na oszustwie. Przewidywa nia zachowań dokonane na podstawie stopnia znajomości dziesięciorga przykazań, regulaminu skautowskiego, czy też zachowań w podobnych sytuacjach nie dały żadnych rezul tatów. Mało tego, w późniejszych badaniach tych samych autorów okazało się, że młodsze dzieci oszukiwały na ogół częściej niż starsze. Te badania dały asumpt zwolennikom teorii, wedle której o rozwoju moralnym decydują głównie procesy uczenia się, do sformułowania (błędnego moim zda niem) twierdzenia, jakoby zachowania moralne zależały cał kowicie od kontekstu, w którym występują. Ich zdaniem zachowania takie będą podlegały modyfikacjom niemal zu pełnie niezależnym od deklarowanych przekonań. Dlaczego twierdzę, że ich wnioski były błędne? Otóż głównie dlatego, że badacze ci biorą gotowy produkt, ja kim jest nasz kulturowo wypracowany system moralny, a który jest wynikiem oddziaływania wielu różnych czynni ków, takich jak: biologia, wychowanie, rozwój intelektual ny, społeczne wpływy środowiska itp., badają jego frag ment i wyrokują o całości naszych zachowań moralnych. Proces badawczy powinien przebiegać zgoła inaczej. Badacz O kłamstwie 43 powinien postawić pytanie o to, co stanowi pierwotne, wro dzone korzenie moralności, a które zachowania są kierowa ne zewnętrznie narzuconymi, niezintemalizowanymi nor mami, a nie wyrokować o wszelkich zachowaniach moral nych na podstawie obserwacji małego ich wycinka. Normy takie posiadają moc korygującą zachowanie, ale oczywiste jest, że ustanie ona w chwili, kiedy nie będzie zewnętrznej kontroli! Na swoje nieszczęście i ku pożytkowi naszych roz ważań, badacze wybrali zachowania, od których człowiek nie jest w ogóle lub jest słabo powstrzymywany w sposób naturalny - kłamstwo i oszustwo. Jeśli eksperymentalnie wywoływanymi zachowaniami miałoby być sprawianie cier pienia innym, wyniki byłyby zgoła odmienne! A gdyby pójść dalej i „pogdybać” nieco, to można by się zastanowić, jaki byłby wynik tych badań, gdyby dzieci oszukując i kłamiąc, czyniły krzywdę innym dzieciom i musiałyby tę krzywdę obserwować? Nie znam co prawda eksperymentów, które potwierdziłyby moje przypuszcze nia, ale jestem przekonany, że powstrzymywałyby się przed kłamstwem i oszustwem o wiele częściej, niż w po przedniej sytuacji, gdzie nikt nie ponosił żadnej widocz nej i doświadczanej krzywdy. Czyż zachowanie dzieci w takich badaniach nie było naturalną interpretacją biblij nego zakazu: „Nie będziesz mówił p rzeci w bliźniemu twemu jako świadek kłamstwa”? A może zapytać wprost dzieci? Antoine de Saint-Exu- pery w Małym Księciu bardzo ładnie pokazuje, że tam, gdzie dorośli dostrzegają zwykły kapelusz, dzieci są w stanie dojrzeć rzeczywistą, czasami przerażającą naturę rzeczy - węża boa, który połknął słonia. Sięgnąłem więc i do tego źródła wiedzy i zapytałem dzieci, co sądzą o kłam stwie. Na pytanie czym jest kłamstwo, 5-latki z dużą dozą wątpliwości pytały raczej niż odpowiadały: „Grzech?” Star sze dzieci proszone o wyobrażenie sobie świata bez kłam stwa, w żaden sposób nie były w stanie wyobrazić sobie takiej sytuacji. „Kłamstwo po prostu musi być! Bez tego nie dałoby się żyć! To niemożliwe!” - to przykładowe stwierdze nia. Czy miałem do czynienia z dziećmi z gruntu złymi lub pozbawionymi wyobraźni? Nie sądzę. Myślę jednak, że kłam- 44 Rozdział I stwo jest dla nich czymś bardzo naturalnym, podczas gdy norma zakazująca takich zachowań nadal dość obca. Całe zamieszanie w rozumieniu zachowań moralnych bierze się zapewne m. in. z niezwykle uproszczonego ob razu, jaki został na temat moralności wypracowany przez psychologów. Przede wszystkim należy zwrócić uwagę na fakt, jak skromne miejsce psychologia zarezerwowała dla tego pojęcia. W niedawno wydanym i bardzo wyczerpują cym podręczniku psychologii akademickiej zawierającym prawie 2,5 tys. stron, moralności poświęcono niecałe dwie i pół strony!27 Łatwo policzyć - 0,1%. Czy taki jest wpływ moralności na nasze zachowanie? Czytelnik z pewnością sam sobie odpowie na to pytanie. Wyliczona liczba od zwierciedla jednak poziom zainteresowania psychologów tą, mówiąc żargonem metodologicznym, zmienną. Inny, też stosunkowo niedawno wydany, podręcznik o całkowi tej zawartości 683 stron, również poświęca tej tematyce dwie i pół strony.28 I w jednym i w drugim przypadku o moralności mówi się przy okazji rozwoju człowieka - i tylko tam. Podręczniki te nie są jednak żadnym ewene mentem, podobnie jest w innych dziełach poświęconych psychologii. Być może jednak wiedza zgromadzona na tych dwóch i pół stronach jest na tyle odkrywcza i wyczerpują ca, że wyjaśnia tajniki naszych dylematów moralnych? Obawiam się, że wprost przeciwnie. Z podręczników, w których dominują opisy dwu podobnych koncepcji J. Pia- geta i L. Kohłberga, możemy się dowiedzieć, że rozwój moralny ma charakter sekwencyjny. Według Piageta naj wcześniejszy okres w życiu człowieka do ok. 2 roku życia nazwany został a n o m i ą m o r a l n ą . Dziecko nie kie ruje się w tym czasie żadnymi regułami moralnymi wy znaczającymi jego działanie. Pierwszy okres rozwoju mo ralnego nazwał on r e a l i z m e m m o r a l n y m . Cha rakteryzuje go e g o c e n t r y z m , gdzie zachowaniem kie ruje dążność do uzyskania własnych celów i unikania kary. 27 J. Strelau (red.), Psychologia. Podręcznik akademicki. Tom I-III, Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne, Gdańsk 2000. 2S N. R. Carlson, W. Buskist, Psychology. The science of behaoior Allyn and Bacon, Boston 1997. O kłamstwie 45 Kolejna faza została nazwana m o r a l n o ś c i ą k o o p e r a c y j n ą . Charakterystyczne dla tej fazy jest pojawie nie się empatii i ocena zachowania pod kątem tego, jaki wywiera efekt na innych. Koncepcję Kohlberga najlepiej będzie prześledzić, ana lizując tabelę 1. ■ Poziom i etap ' Podstawowe molYwy zachowań . M oralność przedkonwencjonalna ETAP 1: Moralność kary i po słuszeństwa ETAP 2: Moralność naiwnego i n.stru men ta In ego h i ■don izm u Unikanie kary Perspektywa egocentryczna, ocena potencjalnego ryzyka i spodzieu anych korzyści Moralność konwencjonalna ETAP 3: Moralność utrzymy wania dobrych relacji ETAP -J: Moralność utrzymy wania porządku społecznego Aprobata ze strony innych lu dzi | Normy i zasady definiują mo ralność Moralność pokonwencjonalna ETAP 5: Moralność kontraktu społecznego Stosowanie się do norm spo łecznych dla wspólnego dobra, chociaż prawa jednostki cza sami przeważają nad prawem ETAP K: Moralność uniwersał-: nycłi zasad etycznych Społeczne prawa i /a»ady opar te nu wartościach etycznych ETAP 7: Moralność, zoriento wana uniwersału i <; [ . ' . i Zim orna lizowanio wartości transcendentnych w stosunku ^do norm społecznych Tab. 1. Poziomy i etapy rozwoju moralnego wg teorii Kohlberga. 46 Rozdział I Badania prowadzone w paradygmacie tych teorii nie mogą przynieść szokujących odkryć. Głównie dlatego, że większość eksperymentów prowadzonych jest z wykorzy staniem norm drugo-, jeśli nawet nie trzecio- lub czwar- torzędnych. Natomiast wnioski wyciągane na podstawie przestrzegania tych norm są generalizowane na cały sys tem moralny. W ten sposób prowadzone badania nie są w stanie sfalsyfikować założeń teorii, a można ją jedynie uzupełniać o kolejne opisy zachowań w różnych sytuacjach, w powiązaniu z różnymi zmiennymi. Natura wyposażyła człowieka najprawdopodobniej w kilka dość podstawowych norm moralnych. I normy te są obecne przez wszystkie okresy rozwoju, choć rzeczywiście trudno się je bada. Miały one zabezpieczać go przed dale ko posuniętymi skutkami wewnątrzgatunkowej agresji, zapewniać pomoc wzajemną dla poszkodowanych osobni ków tego samego gatunku i usprawniać jego rozwój. Zo stały one zresztą ujęte w prostym przesłaniu: „Będziesz miłował bliźniego jak siebie samego”.29 Na tym mocnym fundamencie moralnym opiera się prządek społeczny, sta nowi ono prawo nadrzędne i na nim zresztą budował swoją naukę Chrystus: Gdy faryzeusze dowiedzieli się, że zamknął usta sadyce- uszom, zebrali się razem, a jeden z nich, uczony w Prawie, zapytał, wystawiając go na próbę: „Nauczycielu, które przy kazanie w Prawie jest największe?” On mu odpowiedział: Jiędziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem. To jest najwięk sze i pierwsze przykazanie. Drugie podobne jest do niego: Będziesz miłował swego błiźniego jak siebie samego. Na tych dwóch przykazaniach opiera się całe Prawo i Prorocy.”30 Tak sformułowany nakaz moralny wystarczyłby za wszelkie katalogi, dekalogi i kodeksy, ale jednak w więk szości kultur, religii pojawiały się szczegółowe wytyczne 29 Biblia Tysiąclecia. Kpł 19,18, wyd. cyt. Biblia Tysiąclecia. Mt 22,34-40, wyd. cyt. O kłamstwie 47 czyli instrukcje, ja k kochać bliźniego, jakich krzywd nie należy mu wyrządzać. Nie kradnij, nie cudzołóż i tym podobne przykazania, to przykłady takich „instruk cji szczegółowych” miłowania bliźniego. Nie byłoby jesz cze w tym nic złego, gdyby nie to, że moralność, zbiór norm traktuje się niehierarchicznie, podczas gdy ich funkcja regulująca nasze zachowanie jest najprawdo podobniej ukonstytuowana hierarchicznie. Zakaz zabi jania jest z pewnością bardziej nadrzędny od zakazu kradzieży, a zakaz kłamstwa jest pewnie podrzędny tym obu i kilku jeszcze innym. Mało tego, nawet respekto wanie jednego tylko prawa wymaga hierachii opartej o proste kryteria ilościowe. Nieźle ilustruje to znany dy lemat etyczny: Rozpędzony tramwaj stacza się ze wzgórza i wpadnie na grupę pięciu osób stojących na torze, jeśli nie przełożysz dźwigni, którą masz pod ręka, i nie skierujesz w ten sposób tramwaju na inny tor, na którym stoi tylko jedna osoba. Oczywiście musisz przerzucić dźwignię, a racja jest nastę pująca: jeden zabity, pięciu ocalonych. To, że cenimy życie, dyktuje nam w tym wypadku zgoła odmienną normę: „ogra niczaj szkody”.31 Brak hierarchii w Dekalogu i innych kodeksach mo ralnych jest zresztą przyczyną wielu rozterek moralnych, którym podlega człowiek w każdej sytuacji, kiedy musi decydować o tym, która z norm jest ważniejsza. A takich wyborów doświadcza w swoim życiu mnóstwo. Czy to nie żart ze strony bogów, że objawiając ludziom drogowskazy moralne, nie wskazali, w którym pójść kierunku, kiedy dwa z nich pokazują zupełnie różne kierunki? Przyczyną wyprodukowania tak wielkiej ilości opisy wanych „szczegółowych instrukcji” był z pewnością gwał towny rozwój cywilizacji pozwalający na łamanie podsta wowego nakazu, bez odczuwalnych dla siebie konsekwen cji. Oddajmy jeszcze raz głos biologom... 11 J. Griffin, Sąd wartościujący. Fundacja Aletbeia, Warszawa 2000. 48 Rozdział I Warunkiem skuteczności zjednujących gestów pokory jest, aby napadnięty miał dość czasu na nadanie sygnałów pod dania, a przeciwnik - do ich spostrzeżenia. Warunki te prze ważnie nie są spełniane, kiedy ludzie napadają na siebie w z a j e m z bronią w ręku. Już z chwilą wynalezienia tłuka pięściowego człowiek był w stanie jednym uderzeniem wyłą czyć przeciwnika z walki, a tym samym odebrać mu jakąkol wiek możliwość poddania się. Nie jest więc na pewno przy padkiem, że jednocześnie z pojawieniem się pierwszej broni zaczęły występować rozbite ludzkie czaszki: czaszki małpo ludów z podrodziny australopiteków wykopane w płd. Afry ce przez Darta wykazywały w większości ślady gwałtownych działań. Nasze wrodzone zahamowania napastliwości wy znaczone są przez wyposażenie biologiczne. Kiedy dwaj lu dzie biją się gołymi rękami, w końcu jeden może się poddać wzbudzając współczucie u przeciwnika. Z chwilą wynale zienia pierwszej broni zmieniło się to jednak skokowo, i można przyjąć, że człowiek znalazł się wówczas w podob nie krytycznej sytuacji, w jakiej znajduje się dzisiaj, w e p o c e b r o n i jądrowej. Przodkom naszym udawało się dostosować do sytuacji, niemniej jednak każda nowa broń stawiała ich w obliczu problemu znalezienia nowych, kul turowych kontroli agresji. Zawsze wszakże wynajdywanie rycerskich reguł zachowania się pozostawało w tyle za techniką zbrojeniową.32 Wynajdywanie tych reguł, przykazań, zasad... To wła śnie nazywam „instrukcjami szczegółowymi”. Ale nie tyl ko wynalazki techniczne sprzyjały mnożeniu się zaleceń moralnych. Być może gorszy jeszcze był rozwój świado mości człowieka. Niektórzy antropologowie uważają wręcz, że zdolność człowieka do deprecjonowania, a nawet de monizowania przeciwnika była w rozwoju form agresji u człowieka ważniejsza od wynalezienia broni. Dzięki swemu wysokiemu intelektowi człowiek potrafi wmó wić sobie, że jego przeciwnicy nie są ludźmi ![]() |
W odpowiedzi na pojawiła się wiadomość opublikowana przez Amigoland
Cześć Andrzeju >;) Mamy poglądy oparte na założeniach biblijnych, a większość ludzi nawet nie wie, jakie niespójności to ze sobą niesie >;) Bo jedne wybiegi są do przyjęcia, a inne nie i "sam diabeł nie wie" kiedy "prawdomówny" uczciwy człowiek ma co stosować >;))) Zresztą zauważam pewne zjawisko, że ludzie lubią kłamać dla rozrywki >;)) to jak kleptomania, no zobaczymy czy się Uda >;PPP Jak ktoś mówi, że "mówi prawdę" to w pewien sposób kłamie >;PPPP Albo zwyczajnie nie ogarnia o czym mówi >;PPP |
W odpowiedzi na pojawiła się wiadomość opublikowana przez Lothar.
tego rodzaju „robactwo” ma się prawo, co
więcej, powinno się zabijać. Brazylijscy Indianie Munduru- cu dzielą świat na siebie i na Pariwat, co oznacza całą resz tę. Ci inni uważani są za „zwierzynę łowną” i mówi się też o nich jak o zwierzętach. Na Jawie używa się tego samego słowa dla określenia „ludzki” i „przynależny do własnej grupy”. Badania amerykańskich komiksów o tematyce wo jennej wykazały, że nawet śmiertelne i pełne przerażenia okrzyki Amerykanów są przedstawiane inaczej, niż ich prze ciwników.33 Również przeciwko takim sztuczkom świadomości po wstawały kulturowo wypracowywane szczegółowe normy moralne. Czy przypadkiem słowa dekalogu „Nie będziesz mówił przeciw bliźniemu twemu jako świadek kłamstwa” nie są instrukcją szczegółową, która zabrania jeszcze jed nej formy łamania zakazu miłości bliźniego? I być może do tego pierwotnie służyły, aby nie występować p r z e ciw bliźniemu. Być może interpretacja Augustyna Aure liusza była historycznym błędem, który wtrącił nas w stałe poczucie winy i ciągłe próby uzasadniania własnych kłamstw, nazywanie ich „koniecznymi”, „politycznymi” „białymi i czarnymi” itd. itp. Są to jednak tylko moje własne interpretacje. Aby uzupełnić te rozważania, pro ponuję przyjrzeć się wypowiedziom myślicieli, którzy wiele czasu i energii poświęcili refleksjom na ten temat. Oto niektóre z nich. Stefan Dietzsch, współczesny filozof niemiecki, w zbio rze błyskotliwych i przekornych esejów pisze między in nymi tak; „Kłamstwo nie jest ani pryncypialnie złe, ani pryncypialnie dobre. Jest po prostu formą społecznego działania. Nie można go więc oceniać «samego w so- bie».” I konsekwentnie dalej: „Należałoby powiedzieć sobie, że zdolność zwodzenia jest w ogóle niezbędnym czynnikiem ewolucji i oznaką społecznej inteligencji.” Co oznacza, że: „(...) niemożność zwodzenia sprawia, że :i:i Tamże. 50 Rozdział I człowiek przestaje być istotą samookreśloną, nie potra fi być samodzielny, stracił bowiem nieodzowny dystans wobec cudzej woli”.34 Tyle Dietzsch. W przeszłości nie raz próbowano przede- finiować kłamstwo. Luter na przykład wykreślił z katalo gu grzechów kłamstwo użyteczne lub konieczne. Przypo mnijmy jeszcze raz słowa zagorzałego moralisty - Imma- nuela Kanta: „Kłamstwem bowiem ma się nazywać to, co narusza czyjeś prawo, a nie każde wprowadzenie w błąd.” I jeszcze dalej idące, również wcześniej cytowane, słowa Voltaire’a: „Kłamstwo jest grzechem, jeśli wyrządza zło, jest wielką cnotą, jeśli czyni dobro.”35 Natomiast współ czesna próba moralnej oceny kłamstwa jest bardzo ostroż na i wyważona: Czy okłamywanie służy celowi moralnemu czy też mu prze ciwdziała, nie da się rozstrzygnąć li tylko na podstawie sa mego kłamstwa, wola okłamywania zaś, tj. powiedzenia ja kiejś innej świadomości rzeczy nieprawdziwej”, sama w so bie nie ma ani w złym, ani w dobrym sensie nic wspólnego z moralnością.315 Myślę, że w tym lapidarium, zawierającym fragmenty ilustrujące stosunek filozofów do kłamstwa, warto umie ścić również spojrzenie na problem z zupełnie odmiennej perspektywy kulturowej. Mam tutaj na myśli sposób my ślenia charakterystyczny dla taoizmu. Nie twierdzę, że zbadałem problem dogłębnie, ale w kilku poważniejszych dziełach taoistycznych nie znalazłem żadnego ustępu trak tującego o kłamstwie. Czyżby podobnie jak w starożytnej Grecji problem taki nie istniał? A może to zupełnie inny sposób podejścia do moralności? Wszak o wiele łatwiej odnaleźć zdania dotyczące „najwyższej cnoty” niż precy 34 S. Dietzsch, Krótka historia kłamstwa. Wyd. cyt. 35 Voltaire do A.M. Thieriot, z 21 października 1736, cyt. za: S. Dietzsch, Krótka historia kłamstwa. Wyd. cyt. 36 J. Rehmke, Das Lugen. [w:] J. Rehmke, Gesammelte philosophi- sche Aufsatze. Hg. Von K. Gassen, Erfurt 1928, [za:] S. Dietzsch, Krót ka historia kłamstwa. Wyd. cyt. O kłamstwie 51 zyjne wskazówki dotyczące poszczególnych zachowań. Ko responduje to z przedstawioną wcześniej koncepcją hie rarchicznej organizacji moralności. Na przykładzie słów Chuang Tse przyjrzyjmy się, w jaki sposób taoiści rozpra wiali o moralności. W Wieku Doskonałej Cnoty mądrość i zdolności nie były uważane za coś nadzwyczajnego. Na mędrców patrzono jak na wyższe gałęzie drzewa ludzkości, które rosną nieco bliżej słońca. Ludzie postępowali właściwie, nie wiedząc nawet, że to jest prawość i przyzwoitość. Kochali się i szanowali wza jemnie, nie nazywając tego dobroczynnością. Byli ufni i uczci wi, nie uważając tego za lojalność. Dotrzymywali słowa, nie myśląc o zaufaniu. W życiu codziennym pomagali sobie na wzajem, nie roztrząsając zakresu obowiązku. Nie zastana wiali się nad niesprawiedliwością, ponieważ nie było nie sprawiedliwości.37 Czy po takiej wypowiedzi możemy wyobrazić sobie tao- istę rozstrząsającego istotę kłamstwa albo zastanawiają cego się nad różnymi rodzajami kłamstwa? Na zakończenie rozważań o moralności warto również zadać pytanie przeciętnemu współczesnemu człowiekowi o to, jak ocenia kłamstwo, czy je akceptuje. Pytanie to zadała dwójka badaczy - Svenn Lindskold i Pamela S. Walteres - przeszło trzystu osobom, uczniom i studentom w bardzo różnym wieku (w grupie osób badanych byli słuchacze szkół wieczorowych).38 Oczywiście pytanie zo stało postawione zgodnie z najlepszymi standardami dys cypliny empirycznej. W rezultacie przeprowadzonych trzech studiów badawczych, okazało się, że ludzie katego ryzują kłamstwa, podobnie jak robią to etycy. Tak więc kłamstwa można uporządkować wedle stopnia zaakcep towania przez osoby badane od najbardziej do najmniej 37 Cyt. za: T. Cleary, Istota Tao. Dom Wydawniczy Rebis, Poz nań 2000. 3S S. Lindskold, P. S. Walteres, Categories for acceptability of lies. „The Journal of Social Psychology”, 120, 1983, s. 129-136. 52 Rozdział I Rys. 1. OCENA M ORALNA POSZCZEGÓLNYCH RODZAJÓW KŁAMSTW 9 , 0 ! • Kłamstwa chroniące innych przed drobną urazą, wsty dem lub zakłopotaniem • Kłamstwa nikogo nie krzywdzące, a osłaniające siebie lub innych przed karą lub dezaprobatą spowodowany mi drobnymi wadami, gafą lub wpadką • Takie kłamstwa, które w sposób ewidentny wpłyną na osoby zajmujące jakieś oficjalne stanowiska, ale tak, że ich zachowanie przyniesie nam korzyść i nikogo nie skrzywdzi • Kłamstwo pokazujące kłamcę w lepszym świetle, niż to ma miejsce w rzeczywistości, umotywowane ochroną ja kiejś korzyści uzyskanej wcześniej w sposób nieuprawniony • Kłamstwa, które w przypadku sukcesu powodują okre ślone zachowanie innych, przynoszące korzyści kłamcy i powodujące straty innych, bądź ich krzywdę • Kłamstwo krzywdzące kogoś innego (poza kłamcą i okła mywanym), a przynoszące korzyść kłamcy O kłamstwie 53 akceptowalnych. Podane obok cyfry to średnie świadczą ce o ocenie moralnej poszczególnych rodzajów kłamstw na skali od 1 (ekstremalnie złe) aż do 11 (zachowanie całkowicie dozwolone).39 Ujmując rzecz w kategoriach motywów społecznych, można tę klasyfikację opisać na wymiarze: altruizm, poprzez indywidualizm aż po egoistyczne wykorzysty wanie innych. Nietrudno też zauważyć, że zaprezento wana klasyfikacja wynika z oceny moralnej skutków, jakie przyniosło kłamstwo, a nie samego faktu kłama nia. Wyniki takie potwierdzają wcześniej prezentowa ne opinie filozofów. Jeśli czytelnika przekonał mój wywód, poglądy niektó rych myślicieli i zbadane empirycznie przekonania zwy kłych ludzi, będzie mógł spokojnie studiować technologię kłamstwa i oglądać je z różnych stron tak, jak ogląda się narzędzie - narzędzie, którym można zrobić sobie lub in nym krzywdę, ale i takie, którym można zrobić wiele po żytecznych rzeczy. Jeśli jednak moja pobieżna analiza mimo wszystko nie jest przekonywująca, czytaniu tej książki będzie z pewnością towarzyszyło przekonanie, że oto wypuściłem diabła z butelki i odraza, nieodłączna w sytuacjach przyglądania się narzędziom grzechu lub zbrod ni. Jako autor książki o jednym z naszych codziennych „grzechów”, zobowiązany byłem do przedstawienia zja wiska z odmiennego niż potoczny punktu widzenia i mogę te rozważania skonkludować w jeden tylko spo sób. Kłamstwo nie jest moralnie dobre bądź złe, nie ma z moralnością wiele wspólnego, tak jak nie ma fakt posługiwania się mową. Dopiero skutki, które ono po woduje, mogą być oceniane w kategoriach moralnych. Brak mocnych fundamentów moralnych i hierarchicz nego systemu moralnego we współczesnym, niezwykle skomplikowanym społecznie świecie, powoduje, że mu simy posiłkować się szeregiem szczegółowych, równo rzędnych zakazów i nakazów, które niejednokrotnie sta Dane pochodzą z pierwszego studium badawczego, w pozosta łych dwóch uzyskano wyniki niewiele różniące się od prezentowanych. 54 Rozdział I ją w sprzeczności w stosunku do siebie i których wypeł nianie przychodzi nam z najwyższym trudem. Wyni kiem tego stajemy przed ciągłymi dylematami moral nymi, których rozwiązania konstruują hierarchię na szego systemu moralnego. Czym jest kłamstwo? Co sądzą filozofowie na temat kłamstwa, zostało przy toczone powyżej. Przedstawiciele sztuk plastycznych w sposób dość zawiły symbolizowali kłamstwo. Ikonologia Cesarego Ripa z 1593 szczegółowo opisuje plastyczną re prezentację kłamstwa. Na tej podstawie malarze, rzeź biarze, graficy mogli budować swoje wyobrażenie kłam stwa. Kobieta młoda, szpetna, ale w sukni wytwornej, mienią cej się różnymi kolorami i wymalowanej w najrozmaitsze maski oraz języki; ma być kulawa, tzn. z jedną nogą drew nianą, w lewej zaś dłoni ma dzierżyć wiązkę płonącej sło my. Ubiera się kunsztownie, gdyż całą swoją sztuką usiłuje wma wiać to, czego nie ma. Mieniąca się barwami szata, wymalo wana w maski i języki, wskazuje na zmienność charakteru łgarza, który, daleko w swej mowie odchodząc od prawdy, wygląd wszystkich rzeczy odmienia, skąd wzięło się przysło wie Mendacem oportet esse memorem (kłamcy trzeba tęgiej pamięci). Wiązka płonącej słomy oznacza nie co innego, jak tylko to, że tak jak ów ogień szybko się zapala i równie szybko gaśnie, tak też kłamstwo łatwo powstaje i szybko umiera. Kulawość unaocznia nam owo pospolite powiedzon ko, że kłamstwo ma krótkie nogi.40 W świadomości potocznej najpowszechniej łączonym z kłamstwem symbolem jest rozdwojony język węża. Praw dopodobnie na miano takiego symbolu zasłużył sobie ów wąż z raju, który nakłonił do grzechu naszych pierworod- 40 C. Ripa, Ikonologia. TAiW PN UNIYERSITAS, Kraków 1998. O kłamstwie 55 Rys. 2. „Wzorzec” kłamstwa z 1593 roku. nych rodziców. Ten symbol jest o tyle groźny, że powszech nie z obrazem węża kojarzy się jego inny atrybut - jado- witość i zdolność niesienia śmierci. 56 Rozdział I Fot. 2. Rozdwojony język węża - symbol kłamstwa. Podobnie jak powszechna jest potoczna symbolika kłamstwa, podobnie powszechne jest rozumienie kłam stwa - zapewne takie, jak je określił Augustyn - powią zane ze świadomym zamiarem wprowadzenia w błąd (vo- luntas ad fallendum). Absurdalność takiego sposobu ro zumienia kłamstwa doskonale obnaża wstrząsające opo wiadanie Mur J. P. Sartra. Skazany na karę śmierci opo zycjonista oczekuje wraz z dwoma innymi skazańcami na egzekucję. Jedyną alternatywą jaką mu pozostawiono jest zdrada swojego przywódcy, który przebywa na wolności. Bohater opowiadania rozstrzyga ten dylemat moralny, wybierając milczenie i śmierć. Ale ogromny lęk i chęć zachowania życia skłaniają go do czynu, który pozwoli mu zarówno zachować twarz, jak i przedłużyć o kilka chwil swój żywot. Deklaruje strażnikom chęć współpracy, po stanawiając jednocześnie zadrwić z oprawców. Zeznaje o miejscu przebywania ściganego przywódcy, ale posługuje się kłamstwem. Podaje jako miejsce jego schronienia cmen tarz, co nie ma nic wspólnego z rzeczywistą kryjówką. Egzystencjalna absurdalność sytuacji powoduje, że tam Fot. MICHAŁ M1KŁK O kłamstwie 57 rzeczywiście odnajdują zbiega, który zmienił swoje ukry cie, m. in. po to, aby nie zostać wydanym! Nasz bohater zyskuje życie kosztem kłamstwa, które przypadkiem oka zało się prawdą... Co w tym zdarzeniu było kłamstwem? A może kłamstwo podobnie jak prawda jest na tyle rela tywnym pojęciem, że nie sposób o nim wyrokować, jeśli nie uwzględni się umiejscowienia w czasie, perspektywy osoby oszukującej bądź oszukiwanej i kilku jeszcze czyn ników? A może jest zjawiskiem wielowymiarowym? Czym zatem ono jest? Aby trafnie opisać zjawisko kłamstwa, chyba nie wy starczy nam augustynowski zamiar wprowadzenia w błąd. Będziemy musieli przyjrzeć się innym jego aspektom. W tym celu posłużę się poczciwą postacią świętego Mikoła ja. Postać tę prezentujemy dzieciom jako osobę rzeczywi stą, mającą moc spełniania życzeń i szereg atrybutów fi zycznego istnienia. Posługując się kryterium Augustyna dopuszczamy się jednoznacznego kłamstwa. Wprowadza my dzieci w błąd, a one ufnie i bez zastrzeżeń przyjmują wymyśloną postać jako fakt. A jednak coś nam karze za protestować przeciwko takiej ocenie powszechnego postę powania dorosłych w stosunku do dzieci. Wielu czytelni ków z pewnością zaoponuje przeciwko tak kategoryczne mu określeniu tworzenia pięknej fikcji. I w tym miejscu właśnie spotykamy się z drugim aspektem kłamstwa - fikcją, konfabulacją. Dzieci w starszym nieco wieku zaczynają dostrzegać, że św. Mikołaj to tylko zimowy rytuał mający sprawiać im radość. Nie czują się przy tym bynajmniej oszukane. Ba, starsze w stosunku do młodszych podtrzymują tę fik cję, a jako dorośli przekazują ją z kolei swoim dzieciom. Kiedy pewien nauczyciel ze szkoły podstawowej w Waszyng tonie powiedział swoim uczniom, że nie ma Świętego Miko łaja, rodzice wpadli w furię. Oskarżali nauczyciela o „doko nanie gwałtu na przekonaniach ich dzieci”.11 11 A. Bieńkowska, Gdzie złota rybka spełnia życzenia i „Charakte ry”, czerwiec 2001. 58 Rozdział I W podobnej sytuacji jeszcze gorszy los spotkał nauczy cielkę na przeciwnej półkuli: Sześciolatki z australijskiej podstawówki w Corowa, 500 km od Sydney, kilka dni temu wróciły do domów zalane łzami. Nauczycielka oznajmiła im, że Święty Mikołaj nie istnieje, a prezenty dostają od rodziców. W miasteczku wybuchł skan dal. Jak to nie istnieje? A kto ląduje w kominkach? Kto zbiera O kłamstwie 59 listy zostawiane na parapetach? Kto napełnia pończochy pre zentami? Zdenerwowani rodzice pobiegli do dyrektora szkoły. Ten zdenerwował się jeszcze bardziej i zadzwonił do minister stwa oświaty stanu Nowa Południowa Waha. Minister zdener wował się do tego stopnia, że nauczycielkę zwolnił. Teraz pew nie i ona zaczęła wierzyć w Świętego Mikołaja. No bo jak moż na wylecieć z pracy przez kogoś, kogo nie ma?42 Oczywiście, granicę pomiędzy kłamstwem a fikcją jest bardzo trudno uchwycić. Na ile trudno, ilustruje to przy kład zdarzenia, które miało miejsce w listopadzie 2000 r. w warszawskiej Zachęcie. Znany polski aktor, Daniel Ol brychski przemycił do galerii szablę i na oczach zaproszo nych dziennikarzy i gości posiekał zdjęcia z wystawy Na ziści autorstwa Piotra Uklasińskiego. Wystawa prezento wała fotografie aktorów z całego świata grających filmo we role w mundurach hitlerowskich. Wśród nich znajdował się fotos Olbrychskiego z filmu Claude’a Leloucha. Swój dra matyczny i widowiskowy gest aktor tłumaczył tym, że filmy, w których grali prezentowani aktorzy, miały wymowę anty hitlerowską, a fotografie zostały zaprezentowane bez żadne go komentarza i bez zgody aktorów. Zdaniem Olbrychskie go, autor wystawy chciał pokazać, że wielcy aktorzy firmują nazizm. Mówiąc kategoriami, których używam w tej książ ce, posądził go o kłamstwo i zaprotestował przeciwko temu. Przeciwnicy postępku aktora zarzucili mu z kolei nie zdolność do rozróżnienia kłamstwa i fikcji. Jeżeli umieszczenie podobizny w jednym rzędzie ze 163 gwiazdami jest naruszeniem dóbr osobistych, to za takim stwierdzeniem musi stać niebotyczna pycha. Olbrychski za rzuca też Uklańskiemu, że nie dodał do swego dzieła ko mentarza. Artysta, który musi wyjaśniać, „co chciał przez to powiedzieć”, powinien zmienić zawód, Jeżeli zaś odbiorca nie rozumie dzieła, to albo nie dorasta do przekazu (trudno, sztuka bywa elitarna), albo też wina leży po stronie nadaw cy (przemawia w sposób mętny, brzydki lub głupi). 42 Niepoprawny Święty. „Newsweek”, 23 grudnia 2001. 60 Rozdział I Wydaje się, że przez instalację Naziści zadane zostały waż ne dla naszej kultury pytania. Dlaczego tak splamiony zbrod nią niemiecki mundur z czasów II wojny światowej wciąż jeszcze fascynuje? Czy zło (jak chce Hannah Arendt) jest tylko banalne, czy bywa też atrakcyjne i urodziwe? Czy wy starczy odziać w uniform SS idoli naszego czasu, aby szczypta ich piękna spłynęła na druty Oświęcimia? Czy brutalna siła może nas pociągać i czym? To ważne pytania. Nie ma pro stych odpowiedzi. Jedno jest pewne - nie można traktować zaproszenia do refleksji w kategoriach donosu, że ktoś był hitlerowcem lub wcielał się w niego. Tytuł Naziści jest prze wrotny, bo fotogramy ukazują naszych ulubieńców. Już to zestawienie jest pytaniem, czy aby nasze fabryki snów nie odpowiadają za atrakcyjność zła.43 Spór pomiędzy Danielem Olbrychskim a obrońcami wystawy jest niczym innym jak sporem o granice fikcji. Aktor odebrał przekaz jako kłamstwo, jego oponenci jako fikcję. Nie chciałbym tego sporu rozstrzygać, a jedynie wykorzystać go do ukazania nieostrej granicy pomiędzy dwoma aspektami tego samego zjawiska. Co ciekawe, przy tej okazji ukazuje się problem odpowiedzialności. Fikcjo- twórca nie zamierza brać na siebie odpowiedzialności za ewentualne skutki działania fikcji, bowiem jego zamia rem nie było wprowadzenie nikogo w błąd. Cóż jednak dzieje się w sytuacji, kiedy odbiorca fikcyjnego przekazu potraktuje fikcję jak prawdę? Taki problem pojawił się również w opisywanym przez nas przypadku: Na ostatnim wieczorze pieśni patriotycznych podeszła do mnie (do D. Olbrychskiego - przyp. mój) licealistka i mówi: „Ja tę wystawę rozumiem, ale młodsza siostra pytała, czy pan służył w armii Hitlera”.44 Aktor uznał tym samym, że twórca fikcji nie wziął na siebie odpowiedzialności za potraktowanie jej jako praw 1:1 M. Karpiński, Seksapil esesmana. „WPROST”, 3 grudnia 2000. 44 Tamże. O kłamstwie 61 dy. Obrońcy wystawy nie widzą jednak potrzeby brania jakiejkolwiek odpowiedzialności: Jak już artysta musiał dobywać szabli, to powinien ją skiero wać ku nauczycielowi historii tej młodej osoby, odpowiadające mu za jej niedouczenie. Jeżeli ktoś może podejrzewać, że ktoś urodzony w roku upadku III Rzeszy mógł służyć w hitlerow skiej armii, to znaczy, że jest ignorantem, lub gorzej. Sądy ignorantów nie powinny nas motywować do działania.45 I znowu, podobnie jak to było w przypadku moralnej analizy kłamstwa, pojawia nam się konieczność oceny skut ków, jakie dany akt działania powoduje. Czy to będzie fikcja czy kłamstwo, skutek dla osoby pokrzywdzonej będzie taki sam. Gdyby autor wystawy mówiąc do wspomnianej wyżej uczennicy, stwierdził: „Daniel Olbrychski służył w armii hi tlerowskiej”, spowodowałby dokładnie takie same skutki, jak to rzeczywiście miało miejsce w wyniku obejrzenia przez nią wystawy. Problem ten nie pojawia się przy fikcji o jed noznacznym moralnie pozytywnym skutku, że wspomnę po nownie owego św. Mikołaja. Co prawda znowu, dla precyzo wania pojęcia, musimy użyć augustynowskiej intencji, ale jednak w nieco innym znaczeniu - kłamiemy po to, żeby ktoś nam uwierzył, fikcję tworzymy, nie dbając o to, czy odbiorca w nią uwierzy. Nie dbali o to twórcy pewnego zna nego serialu radzieckiego. A jakie były tego konsekwencje? Kiedy Siedemnaście mgnień wiosny obejrzał Leonid Breż niew, kazał odszukać porucznika Maksyma Maksymowicza Issajewa. Nikt nie odważył się sprzeciwić niemłodemu już sekretarzowi i tłumaczyć, że to postać fikcyjna. Wezwano Tichonowa. Breżniew pogratulował mu męstwa i nagrodził Gwiazdą Bohatera Pracy Socjalistycznej.46 45 Tamże. 46 J. Steciuk, Stirlitz. „Gazeta Wyborcza”, 13 lipca 2001. Tytułem uzupełnienia dla czytelników mniej zorientowanych: Wiaczesław Ti- chonow to aktor odgrywający rolę asa rosyjskiego wywiadu poruczni ka Maksyma Maksymowicza Issajewa, który przeniknął w szeregi SS, gdzie funkcjonował jako standartenfiihrer Otto von Stirlitz. 62 Rozdział I Fikcja powoduje jednak jeszcze inne konsekwencje. Analizując zdarzenia czy też wypowiedzi fikcyjne, nie spo sób wypowiedzieć się o ich prawdziwości! Pozostając w sztafażu II wojny światowej, moglibyśmy powiedzieć: „Ka pitan Kloss służył w armii hitlerowskiej”. Czy zdanie to jest zdaniem prawdziwym? Nie, bo mówi o postaci nieist niejącej. A gdybyśmy powiedzieli: „Kapitan Kloss nie słu żył w armii hitlerowskiej”? I to zdanie jest zdaniefti nie prawdziwym, choć jest jednoznacznym zaprzeczeniem po przedniego. Jak rozwikłać ten paradoks? Ukazuje nam się przecież kolejny wymiar kłamstwa - logiczny. Pro blem logika a kłamstwo rozpoczął się w zasadzie od słyn nego stwierdzenia Kreteńczyka Epimenidesa: „Wszyscy Kreteńczycy kłamią”. Niestety, zdania tego nie można było w żaden rozsądny sposób ugryźć. Jeżeli miałoby być ono prawdziwe, to wypowiedzenie go przez mieszkańca Krety automatycznie skazuje je na miano fałszu. Jest to kla syczne twierdzenie siebie dementujące. Tak zaistniały paradoks kłamcy wyżywił niejednego filozofa i lo gika. Nie będziemy tutaj analizować różnorodnych propo zycji rozwiązania paradoksu. Ma on nam jedynie wska zać na fakt, że kłamstwo niekoniecznie jest równoznacz ne z brakiem spójności logicznej i odwrotnie, że spójność logiczna niekoniecznie jest wyrazem prawdy. Zresztą lo gika, jako narzędzie dociekania prawdy, została dość moc no skompromitowana w 1932 roku przez Kurta Gódla, twórcę zasady niezupełności. Dowiódł on, że nie istnieje taki zbiór aksjomatów, który mógłby stanowić kompletną podstawę arytmetyki. Są w arytmetyce twierdzenia, któ rych prawdziwości arytmetyka nie jest w stanie udowod nić. Wykazał też jednoznacznie brak procedur logicznych, które pozwoliłyby stwierdzić prawdziwość lub fałszywość wszystkich twierdzeń matematycznych - prędzej czy póź niej zawsze uzyska się sprzeczne wyniki. Inaczej rzecz ujmując, każdy system generuje problemy, których jego aksjomaty nie są w stanie rozstrzygnąć. Takimi systema mi są arytmetyka i logika. W ten sposób poruszyliśmy dwa istotne aspekty kłam stwa. Pozostał nam jeszcze jeden, dość istotny, psycholo O kłamstwie 63 giczno-aktorski. O ile te dwa pierwsze wiążą się ściśle z samym przekazem, o tyle ostatni aspekt charakteryzuje zachowanie nadawcy przekazu i jest ściśle związany ze starym platońskim problemem udawania. I tutaj już mu simy włączyć augustynowski element intencji. Udawanie w fikcji będzie ukierunkowane na skutki impresywno- ekspresywne. Aktor chce wywrzeć wrażenie, przedstawić nieistniejące odczucia. W kłamstwie udawanie jest ak tem naśladowania prawdy skierowanym na konkretnego odbiorcę i obliczonym na określony skutek. Tym skut kiem ma być jednak przekonanie o prawdziwości. Różni ca pomiędzy jednym i drugim jest podobna do tego, jak bywa rozróżniany akt obietnicy i akt groźby. O ile ten pierwszy jest przyrzeczeniem „zrobienia czegoś dla cie bie”, groźba jest obietnicą „zrobienia czegoś tobie”. Tak samo udawanie w fikcji jest „robieniem czegoś dla ciebie i za twoim przyzwoleniem”. W kłamstwie natomiast jest „robieniem czegoś tobie i to bez twego przyzwolenia”. Czytelnik, który dotarł do tego fragmentu, oczekuje z pewnością odpowiedzi na postawione w jego tytule pyta nie. Niestety, najpewniej poczuje się zawiedziony, bowiem miast wyraźnej definicji kłamstwa uzyskał garść infor macji na temat jego aspektów. Muszę przyznać, że ja sam nie czuję się usatysfakcjonowany moimi poszukiwaniami definicji kłamstwa, bowiem podstawy dyscypliny umysło wej wymagają, aby pierwej, zanim zaczniemy o czymś mówić, zdefiniować zjawisko. Niechęć do wyartykułowa nia definicji bierze się stąd, że ciągle wymyka się ono spod kontroli obciążone nadmierną subiektywnością, a posłużenie się (jak to czyni wielu autorów) samą intencją jest dalekie od precyzji. Podsumowując swoje dotychcza sowe rozważania na temat istoty kłamstwa, mogę stwier dzić, że jest to akt zachowania, w który dość często uwi kłane są trzy aspekty: • logiczny • językowy • psychologiczno-aktorski Żaden z nich sam w sobie nie przesądza o kłamstwie. ![]() |
Pan Piłat zapytał: "A co to jest Prawda?" >;))) Czyja Prawda, a oparta o jakie koncepcje? Zapytano mnie czy odrzucam założenia naukowe >;P Pani znana od wielu lat, po Habilitacji, jak odpowiedziałem: a jakiej Nauki, to się obruszyła, ale przecież nie oburzyła :) bo wiedziała o czym mówię >;PPP Nagle się dochodzi do wniosku, że rozmawiamy o POGLĄDACH, a nie o faktycznym stanie rzeczy :) Taaak świat nie jest czarno biały, dualizm to uproszczenie, w celu łatwiejszych decyzji egzystencjalnych, a jak ma się potencjał, to już NIC nie jest takie Proste >;PP Bo zawsze jest....... ta druga strona >;PPP
|
Hwj WW:))
Oj tam,nie da się non stop mówic prawdy;)) Dobry dyplomata wrecz jest zobowiązany jeśli nie kłamać to choćby koloryzować trochę;)) A tak w ogóle to każdy ma swoja rację a racja to nie jest prawda,takie zdanie przeczytałam i się z nim zgadzam:)) |
W odpowiedzi na pojawiła się wiadomość opublikowana przez Lothar.
Powiem prawdę - nie chce mi się tego czytać :P
![]() |
W odpowiedzi na pojawiła się wiadomość opublikowana przez michalina
Michalinko jest jeszcze: "moja prawda, twoja prawda i święta prawda" ;)) ![]() |
W odpowiedzi na pojawiła się wiadomość opublikowana przez Lothar.
A ten, kto kłamie tyle razy na dzień, to ma długi nos! ;))
![]() |
W odpowiedzi na pojawiła się wiadomość opublikowana przez Serenity
![]()
Druga tura bez Bonżura...
|
W odpowiedzi na pojawiła się wiadomość opublikowana przez Serenity
I pomarszczone czoło, hehehe. Witaj Sarenko.
Druga tura bez Bonżura...
|
W odpowiedzi na pojawiła się wiadomość opublikowana przez michalina
Witaj Michalino >;) Ja to mam wrażenie że sporo ludzi nie dociąga >;)) No bo wyobraź sobie że sobie żartujesz z kogoś tak delikatnie i pozytywnie i tu jest temat czy to dana osoba "złapie" >;) Tak i jest z hmm "ciągnięciem prawdy za uszy" >;P nazywaną koloryzowaniem :) No bo dla osoby pozytywnie nastawionej z poczuciem humoru to można nawet jakieś straszne kocopały obrócić w żart i nie robić afery że ktoś coś ściemniał >;PP A tu ludzie zaraz z moralnością chrześcijańską i na poważnie że pójdziesz do piekła jak sobie pozwalasz na żartobliwe podejście >;PPP Można na ludzi ciekawie wpływać, jeżeli się zechce aby siebie akceptowali i nie musieli kłamstwami podbudowywać się >;P |
W odpowiedzi na pojawiła się wiadomość opublikowana przez Serenity
Leniuszek? >;PP Dobry wieczór Serenko :) Dziś walczyłem z taką metalową szafą i "padłem" >;))) A książka ciekawa, lubię takie filozoficzne rozrywki intelektualne :) To: TOMASZ WITKOWSKI PSYCHOLOGIA KŁAMSTWA MOTYWY - STRATEGIE - NARZĘDZIA ![]() ![]() |
W odpowiedzi na pojawiła się wiadomość opublikowana przez Serenity
>;))) Pamiętam ten żart z Córką >;PPPP ![]() |
W odpowiedzi na pojawiła się wiadomość opublikowana przez Amigoland
Andrzeju "pomarszczone czoło" to ze zmartwień >;PPPPP Dobry wieczór :) |
No nie wiem Słyszałem to kiedyś w filmie kryminalnym, hehehe. Dobry wieczór Wojtek.
Druga tura bez Bonżura...
|
Druga tura bez Bonżura...
|
W odpowiedzi na pojawiła się wiadomość opublikowana przez Lothar.
Łoo matko w sobotę takie długie opowiadanie , mi się nie chce.
Każdy kłamie nooo czasami w dobrej wierze.:)))) |
A too ładnie czy nieładnie tak postępować, Brunetko?
![]() |
Free forum by Nabble | Edit this page |