Jeżeli myślicie że wiecie co to są "jaja z pogrzebu"... >;))

Previous Topic Next Topic
 
classic Klasyczny list Lista threaded Wątki
7 wiadomości Opcje
Odpowiedz | Wątki
Otwórz ten post w widoku wątku
|

Jeżeli myślicie że wiecie co to są "jaja z pogrzebu"... >;))

Lothar.
tooo wspomnienia pana Grzesiuka wyprowadzą was z nieświadomości w tym względzie >;))

Stasiek N. z Radomia od ciągłego pijaństwa zaczął już dostawać
„kota” w głowie, więc postanowił przerwać picie chociaż na kilka
dni. W baraku, jak każdego dnia, odbywało się pijaństwo, lecz
Stasiek N. wierny swemu słowu udziału w nim nie brał. Tego
dnia okazją do picia były odwiedziny dwóch kolegów
obozowych, którzy mieszkali w innym końcu miasta. Gdy już
towarzystwo miało dobrze w czubach, jeden z gości wyjął duży
pistolet, który wszyscy z ciekawością oglądali. Jeden
z przytomniejszych, gdy już pistolet doszedł do jego rąk,
powiedział, że zabawa pistoletem po pijanemu to głupia zabawa,
że pistolet rekwiruje i że odda go dopiero, jak właściciel
wytrzeźwieje. I wyszedł do drugiego pokoju.
Ale zabawa odbywała się dalej i gość wyjął z kieszeni drugą
spluwę. W tym samym momencie wszedł do pokoju Stasiek N.,
który był zupełnie trzeźwy. Wziął pistolet do ręki i zapytał:
– Nabity? Jest kula w lufie?
– Nie, nie ma – odpowiedział właściciel pistoletu.
Wtedy Stasiek, trzymając pistolet w dłoni, pociągnął za cyngiel.
Huknął strzał i… z okrzykiem „o rany!” zwinął się pod stołem
Tadzio T., warszawiak z Targówka – chłopak, który pięć lat
przesiedział w obozie.
Stasiek N. odrzucił pistolet, skoczył do Tadka i trzymając go
na rękach, powtarzał przerażony:
– Tadziu, Tadziu, co ci się stało?
A Tadzio tylko przewrócił jeszcze kilka razy oczami i już nie żył.
Wtedy Stasiek N. prysnął do drzwi i od tej chwili nikt go nie
widział.
Tadzio nie żyje, więc trzeba go pochować. A że to już nie obóz,
w którym pogrzeb odbywał się w krematorium, więc trzeba
urządzić pogrzeb wolnościowy, z trumną, księdzem i innymi
czarami w tym rodzaju.
Trumnę zabraliśmy z jakiegoś magazynu trudniącego się
sprzedażą tego artykułu. Chłopaki wystarali się o ładny garnitur
i bieliznę. W nocy kilku wybrało się na „dzierżawę” do ogródków
działkowych, w których narwali olbrzymią ilość różnych
pięknych kwiatów, z których porobiono wieńce i wiązanki.
Zamówiono karawan – furgonetkę i księdza. A więc już wszystko
gotowe do pogrzebu. Trumnę wstawiliśmy do małego pokoiku
przy umywalni, bo tam było chłodniej.
Koledzy przychodzili obejrzeć zwłoki kolegi. Wchodzili
i wychodzili bez wzruszenia – po prostu tradycja wolnościowa,
przecież mamy wolność, więc trzeba przyzwyczajać się
do tradycji, jakie tu obowiązują. Niektórzy tylko rzucali uwagi, że
właściwie to powinno się za to Staśka N. uśmiercić, ale jak uciekł,
to gdzie go właściwie szukać. Kto wie, może gdyby wrócił, toby
go który bez złości uśmiercił ot tak, po prostu, w myśl zasady:
życie za życie.
W dzień pogrzebu wynikła pewna trudność. Okazało się, że
cmentarz, na którym chowają „obcych” i takich, którzy nie mają
nikogo, kto by się zajął pogrzebem, znajduje się piętnaście
kilometrów za miastem, a karawan-furgonetka zabiera tylko
nieboszczyka i sześć osób. Ale na wszystko jest rada. Przecież my
starzy obozowcy – starzy organizatorzy. Jeden z nas, który trochę
umiał prowadzić samochód, wyskoczył na miasto i po godzinie
przyjechał dużym ciężarowym samochodem.
Gdy już wyruszyliśmy na cmentarz, do furgonetki wsiadł ksiądz
i pięciu obozowców – trzydzieści kilka osób zabrał samochód
ciężarowy. Wśród nich było kilka osób z robót wolnościowych
i cała orkiestra „warszawiaków”, złożona z siedmiu osób, by
zagrać Tadziowi nad grobem marsza żałobnego. Był też Janek K.
zwany „Piekutoszczakiem”, komik i humorysta występujący przy
zespole muzycznym. Miał talent rozśmieszania. Wystarczyło, że
spojrzał, zrobił oko, wyciągnął ryja i gwizdnął przez zęby – a już
ludzi ogarniał śmiech.
Pogrzeb wyruszył. Przodem karawan ze zwłokami i księdzem,
a pięćdziesiąt metrów za nim samochód ciężarowy. Nie
zdążyliśmy wyjechać z miasta, gdy ciężarowy stanął. Konsultacja
„fachowców” stwierdziła, że zabrakło benzyny. Trzech nas
zabrało puste kanistry i poszliśmy w niewiadome
na poszukiwanie benzyny – a furgonetka z nieboszczykiem
i księdzem pojechała dalej i pewnie nawet nie zauważyli, że nas
z tyłu nie ma. Zauważyliśmy stojącego na warcie przed małą
willą żołnierza amerykańskiego, a za ogrodzeniem kilka
samochodów.
– Tu powinna być benzyna – zdecydowałem. – Włazimy.
Ale wartownik nie chciał nas wpuścić. Gdy przed drzwi wyszedł
jakiś oficer – na ich rangach nie znaliśmy się zupełnie
– zaczęliśmy łamaną niemczyzną przedstawiać swoją sytuację.
Ten wprowadził nas do środka i wskazał drzwi, w które mamy
wejść.
W pokoju siedział oficer z nogami na stole, na którym stały
wódki i zakąski, obok dwie dziewczynki prawie nagie i wszyscy
pijani. Gdy powiedzieliśmy, o co nam chodzi, oficer wezwał
ordynansa i kazał mu napełnić nasze kanistry benzyną. Zanim
przyniesiono benzynę, dał wypić nam prawie po szklance dobrej
wódki, która trochę pod czuprynką zakotłowała, więc już
w dobrych humorach wracamy z benzyną do swego samochodu.
A karawan z nieboszczykiem już dawno pojechał i teraz nie
wiadomo, czy się odnajdziemy.
Samochód ruszył. Jedziemy i jedziemy, a karawanu nie ma.
Wreszcie ukazał się z tyłu za nami. Okazało się, że szukali nas
i byli już nawet z powrotem w domu, a nie spotkaliśmy się, bo
wracali inną drogą. Teraz już wszystko klawo: karawan jest,
nieboszczyk jest, ksiądz jest, z tyłu samochód ciężarowy jest
– więc toczymy się wszyscy na cmentarz.
„Piekutoszczakowi” widocznie było nudno. Wyjął z kieszeni
kastaniety i robiąc małpią minę, zastukał. Po chwili zwraca się
do skrzypka i mówi: – Podać ci „a”? – i zastukał. – A może chcesz
„b”? Masz – i znów zastukał. – Masz całe abecadło! – krzyknął
i zaczął trajkotać dwoma kastanietami. Gdy kończył, perkusista
walnął pałką w czynel i bęben. Na to saksofonista zagrał jakąś
wariację – pyrli, pyrli, pyrli, pyrli – i cha, cha, cha, cha, cha, cha,
cha, cha. To już rozśmieszyło wszystkich.
A pięćdziesiąt metrów przed nami karawan z nieboszczykiem.
Śmiech saksofonu zakończył tuszem harmonista. Skrzypce, gitara
i bandżola też nie chciały być gorsze, więc zaczęli bębnić
w struny wszyscy razem – a do nich dołączył się kornet udający
mruczenie i miauczenie. A pięćdziesiąt metrów przed nami
karawan z nieboszczykiem. „Piekutoszczak” nie wytrzymał
nerwowo. Wyciągnął spod marynarki składany cylinder, wsadził
na głowę, a na szyję olbrzymią muszkę, na której na jednym
skrzydełku namalowana była świnia, a na drugim serce przebite
strzałą. Umiał tak poruszać szyją, że mucha robiła ruch
skrzydłami, jakby chciała fruwać. Pewnej kobiecie jadącej razem
z nami samochodem zabrał parasolkę i tak w cylindrze,
w muszce, z parasolką otwartą nad głową, kastanietami
w drugim ręku znalazł się w swojej roli komika. Chociaż znaliśmy
go dobrze, zawsze jednak potrafił pobudzić nas do śmiechu. Więc
i teraz, gdy zaczął pokrzykiwać, robić swoje miny przy
akompaniamencie kastanietów, wszystkich nas porwał śmiech.
A pięćdziesiąt metrów przed nami karawan z nieboszczykiem.
Po chwili ten niezorganizowany bałagan zmieniliśmy
na bałagan zorganizowany. Po prostu, zamiast wygłupiać się
każdy na swoją rękę, zagraliśmy całym zespołem fokstrota
amerykańskiego Aleksander jazz przy akompaniamencie śpiewu,
trzaskania kastanietów, pogwizdywania i pokrzykiwania
„Piekutoszczaka”. Zagraliśmy jeszcze dwie melodie jazzowe i…
stop. Zatrzymał się karawan – stanął i nasz samochód. Okazało
się, że w karawanie nawaliło tylne koło. Szofer szykował
lewarek, by podnieść samochód do wymiany koła, ale chłopaki
unieśli go z jednej strony i trzymali tak długo, aż kierowca
wymienił koło.
W tym czasie inni wynosili już z ogrodu, okalającego ładny
murowany domek, dwie ławki, które załadowali na platformę
samochodu. Ładowanie ławek odbywało się przy
akompaniamencie wymyślań właściciela oraz odpowiedzi
i śmiechu naszych chłopaków. Jeden krzyknął gospodarzowi,
żeby był cicho, bo mu rozbierzemy cały domek, a kilku innych,
żeby go przekonać, że to prawda, zaczęło wyłamywać sztachety
w płocie. Ale szybko to puścili, bo karawan ruszył, a my
pięćdziesiąt metrów za karawanem.
Wreszcie rozbawieni, w wesołym nastroju przyjechaliśmy
na cmentarz. Podczas gdy kilku z nas weszło do kancelarii
załatwić formalności, reszta władowała się obejrzeć trupiarnię.
Wzdłuż jednej ściany na betonowym podwyższeniu leżało
kilkanaście papierowych worków, a w każdym worku jeden
nieboszczyk. Jeden z naszych wskoczył na podwyższenie
i kolejno zaglądał do worków, dzieląc się głośno uwagami
w rodzaju:
– Jakiś stary typ z brodą… O, a tu zupełnie młody chłopak… Jaka
ładna dziewczyna.
Kilku podskoczyło zobaczyć zmarłą ładną dziewczynę. Ale nie
zdążyli obejrzeć zawartości wszystkich worków, bo formalności
w kancelarii zostały załatwione i już poszliśmy do dołu, którego
jeszcze nie było, bo go nikt nie wykopał. Po kilku minutach
chłopaki postarali się o łopaty, ale kopanie dołu trwało dość
długo, bo ziemia była żwirowata z masą dużych kamieni, o które
łopata zatrzymywała się, i obsuwały się brzegi dołu. Gdy dół
został wykopany, przystąpiono do właściwej ceremonii. Ksiądz
modlił się, my wszyscy staliśmy z powagą i w skupieniu
właściwym w tak poważnej chwili. Orkiestra odegrała marsza
żałobnego, załadowaliśmy się na samochód – i powrót do domu.
Po kilometrze jazdy samochód ciężarowy pokichał, poprychał
i stanął.
– Zgasła świeca! – zawołał kierowca, zajrzawszy do motoru.
– To może dać ci zapałki? – zawołał „Piekutoszczak”.
– A może lampę naftową? – zażartował inny.
– Chłopaki! Gramy! – zawołał znów „Piekutoszczak”.
Więc znów całym zespołem graliśmy i śpiewaliśmy wesołe
piosenki, przerywane docinkami pod adresem kierowcy
i samochodu, który przez całą drogę, jak przejechał kilometr, to
dziesięć, piętnaście minut stał i trzeba było motor naprawiać.
Wygrani byli ci, co wsiedli do karawanu, bo bez żadnych
przeszkód dojechali do domu.
Gdy wreszcie dojechaliśmy do domu, kierowca odstawił
samochód w dalszą, boczną uliczkę. Był nam już niepotrzebny, bo
„pożyczyliśmy” go sobie tylko na pogrzeb. Po kilku minutach
na stole była już wódka i zagrycha i znów „dzień jak co dzień”
– pijaństwo, muzyka, humor i śpiew, z tą różnicą, że już z nami
nie było Tadzia, serdecznego, dobrego kolegi, którego właśnie
pochowaliśmy.
Następnego dnia pewien inżynier z Warszawy, który razem
z żoną brał udział w pogrzebie, powiedział do mnie:
– Wy, z obozu, jesteście wszyscy pomyleni. Tylko że wy sami
tego nie dostrzegacie, bo jesteście znów razem w kupie, tak jak
w obozie.
Czy miał rację?

Fragment opowiadania: Trzy pogrzeby. Stanisław Grzesiuk.
Odpowiedz | Wątki
Otwórz ten post w widoku wątku
|

Re: Jeżeli myślicie że wiecie co to są "jaja z pogrzebu"... >;))

Amigoland
Cześć Wojtek. W latach 50-tych. kiedy aparat urzędniczy nie był tak rozbudowany, można było pozwolić sobie na takie pogrzebowe sztuczki. Ja słyszałem że jeden z woj. Mazowieckiego wiózł  matkę na Śląsk na ciężarówce...W trumnie, do grobu rodzinnego...Jeżeli chodzi o przeżycia obozowe, to na pewno trzymały ich razem, no i miłość do gorzałki, także...
Druga tura bez Bonżura...
Odpowiedz | Wątki
Otwórz ten post w widoku wątku
|

Re: Jeżeli myślicie że wiecie co to są "jaja z pogrzebu"... >;))

Lothar.
W takim razie Andrzeju czy ja jestem uczciwym Chłopakiem z Pragi jak... nie pije?

Odpowiedz | Wątki
Otwórz ten post w widoku wątku
|

Re: Jeżeli myślicie że wiecie co to są "jaja z pogrzebu"... >;))

Amigoland
Dużo przestało pić, nie ty jeden. Jedni ze względów zdrowotnych inni ze względów rodzinnych, a jeszcze inni bo stali się zmotoryzowanymi współczesnymi ludżmi...
Druga tura bez Bonżura...
Odpowiedz | Wątki
Otwórz ten post w widoku wątku
|

Re: Jeżeli myślicie że wiecie co to są "jaja z pogrzebu"... >;))

Lothar.
Taaa widzę po gębach, mieliśmy spotkanie po latach ze szkoły średniej, to ci co łoili gorzałę bez umiaru, są już starzy, nie mają dawnej bystrości umysłu. To jest prawdziwa cena.
Odpowiedz | Wątki
Otwórz ten post w widoku wątku
|

Re: Jeżeli myślicie że wiecie co to są "jaja z pogrzebu"... >;))

Amigoland
Lothar. napisał/a
Taaa widzę po gębach, mieliśmy spotkanie po latach ze szkoły średniej, to ci co łoili gorzałę bez umiaru, są już starzy, nie mają dawnej bystrości umysłu. To jest prawdziwa cena.
Tia...Bo pili bez zakąski... Tak myślę...
Druga tura bez Bonżura...
Odpowiedz | Wątki
Otwórz ten post w widoku wątku
|

Re: Jeżeli myślicie że wiecie co to są "jaja z pogrzebu"... >;))

Lothar.
Było zamówione 1/2l na dwu, żeby tak na sucho nie siedzieć, ale większość za kółkiem, to na oranżadzie ;) ale ci co hmm sobie folgowali to "zagospodarowali" te nadmiary i trzeba ich było z lokalu wynieść, na świeży luft, bo... padli, zmęczeni >;)