Jadę sobie jadę, już po 15, cienie się robią dłuższe, nagle "widzę" wysokiego szczupłego starego człowieka stojącego w cieniu drzewa, patrzę, a tam nikogo nie ma, a był i hmm, wiem że miał na imię Jan i miał tu gdzieś gospodarkę, bardzo prawy człowiek, twarz pociągła kości policzkowe wysokie, na głowie czapka (lubił ją) w niej powoził, garnitur "do miasta" nie kościelny, zobaczyłem go, bo on chciał, żebym go zobaczył, a dlaczego? Noga z gazu, czujność na 200%. Z przeciwka stoi po lewej stronie duża maszyna, objeżdża ją rodzina z dziećmi na rowerach, wykorzystali lukę, co zwolniłem i wszyscy za mną. Dalej jadę czujnie, za tą maszyną na miedzy stoi krzyż, bo ktoś nie miał szczęścia. Uśmiechnąłem się w myślach i podziękowałem panu Janowi >;) Hmm, nawet wolę za dużo o tym nie myśleć, ot stres i przemęczenie >;P