Czytacie trochę? >;)

Previous Topic Next Topic
 
classic Klasyczny list Lista threaded Wątki
10 wiadomości Opcje
Odpowiedz | Wątki
Otwórz ten post w widoku wątku
|

Czytacie trochę? >;)

Lothar.
Wpadła w moje ręce lektura która dała mi do myślenia.

Lisicki, Paweł - Dżihad i samozagłada Zachodu.

Autentyczny islam
ajdziwniejsze jest to, że jeśli dobrze pojmuję, papież chybaby ich pretensji
i żalu nie zrozumiał. Okazuje się, że w jego oczach islam nie ma nic
wspólnego z zabijaniem chrześcijan. Tak, właśnie tak. Nie wiem, jak to
możliwe, ale wygląda na to, że tak jest. Muzułmanin, który idzie się wysadzić
w powietrze i zabija dziesiątki niewinnych chrześcijan, który wierzy, że od razu po
śmierci pójdzie do raju, który na poparcie swej wiary recytuje święte wersy Koranu
i w chwili gdy odpala ładunek, wykrzykuje „Allah akbar”, nie ma według papieża
nic wspólnego z islamem! Muzułmanin, który całe życie poświęcił nauce Koranu,
odbył pielgrzymkę do Mekki, modli się pięć razy dziennie, żyje ściśle według
nakazów szariatu, w przeświadczeniu, że wojna z niewiernymi i ich zabijanie jest
nakazem religijnym, nie zna rzekomo islamu! Mimo że do takich działań nakłania
go nie tylko własne sumienie, ale całe otoczenie i cała muzułmańska społeczność,
to, zdaniem papieża Franciszka, nic to nie zmienia. Jak napisał w swojej adhortacji
apostolskiej „Evangelii gaudium”, „autentyczny islam i właściwe odczytanie Koranu
sprzeciwiają się wszelkiej formie przemocy”. Tak, przeczytajmy to zdanie jeszcze
raz i jeszcze raz. Ojciec Święty cytował je zresztą wielokrotnie, zwracając się do
muzułmanów, również w Turcji. To ono stanowić ma klucz do zrozumienia postawy
papieża i powód, dla którego nie sposób odnaleźć słów papieskiego potępienia
wobec muzułmanów za gwałty na chrześcijanach. Jak papież może potępiać
muzułmanów, skoro to nie ich religia odpowiada za stosowanie przemocy? Ba,
można by było wręcz twierdzić, że to muzułmanie (mówiąc językiem Watykanu:
autentyczni muzułmanie) są głównymi ofiarami terroru, bo przecież niesłusznie
przypisuje im się winę za to, czego nigdy nie głosili.
Tyle że to logika co najmniej dziwaczna. Wynika z niej, że papież zna islam
lepiej niż jego wyznawcy. Pomijam już to, że upieranie się przy swojej interpretacji
Koranu w dokumencie wiążącym katolików jest ​absurdalne – kto, na Boga, uczynił
Ojca Świętego kompetentnym w ocenie tego, na czym polega prawdziwy ​islam, i jak
może się on domagać od katolików, żeby w tej sprawie uznali jego autorytet? Czy
papieże wiedzą obecnie lepiej niż wyznawcy poszczególnych religii, jaka jest ich
autentyczna treść? Jeszcze trochę i okaże się, że jeśli muzułmanie będą chcieli
N
dowiedzieć się, na czym polega ich religia, to zamiast na uczelnię Al-Azhar lub do
świętego miasta Kom udadzą się do Watykanu. Naprawdę nie umiem w tym
rozumowaniu dostrzec sensu. Obawiam się, że tego typu deklaracje przyjmowane są
przez muzułmanów z zadowoleniem, bo służą po prostu celom ich propagandy.
Kiedy czytam takie zapewnienia, przypominają mi się, przykro to powiedzieć, pisma
wszystkich tych intelektualistów z bożej łaski, którzy przez lata dowodzili na
Zachodzie, że komunizm jest ustrojem pokoju i demokracji. Autentyczny
komunizm, prawdziwy socjalizm jest dobry i służy człowiekowi, a jeśli ktoś
wskazywał, że w owym komunistycznym raju wsadza się do więzień przeciwników
politycznych, ludzie głodują, brak podstawowych dóbr i panuje totalne zniewolenie,
słyszał, że albo to zachodnia propaganda, albo – kiedy łgarstw nie dawało się dłużej
bronić – że to komunizm wypaczony.
Dwie religie, jeden fundamentalizm
a tym jednak nie koniec. Ojciec Święty nie tylko że głosi lukrowany obraz
religii Mahometa, ale jeszcze – byle tylko za żadną cenę nie dopuścić do
podejrzenia, że między islamem a terrorem istnieje jakiś związek –
opowiada, że w istocie, jeśli chodzi o używanie przemocy, to... chrześcijaństwo nie
różni się od islamu. Proszę, oto właściwy cytat: „Nie można twierdzić czegoś
takiego [że islam wspiera przemoc wobec niewiernych], tak jak nie można
powiedzieć, że wszyscy chrześcijanie są fundamentalistami. My mamy swoich
fundamentalistów. We wszystkich religiach są takie małe grupy”. Bezkresny
utopizm i naiwna wiara w dialog międzyreligijny doprowadziły papieża do uznania,
że po pierwsze nie istnieje związek między islamem a używaniem przemocy wobec
niewiernych, a po drugie – że chrześcijaństwo ma taki sam problem ze swoimi
fundamentalistami jak islam ze swoimi. To pierwsze twierdzenie pozostaje
w sprzeczności zarówno z nakazami Koranu do prowadzenia świętej wojny, jak
i z całą historią rozwoju religii Mahometa. Ba, przeczą mu setki, tysiące przykładów
prześladowań dokonywanych przez muzułmanów. Nie mniej istotna jest jednak
i druga część tego zdania.
Przypomina mi się tu okładka „Newsweeka” z Antonim Macierewiczem
w turbanie, z nieco obłąkanym wzrokiem, opatrzona tytułem „Amok” i z wybitym
obok pytaniem „Czy język nienawiści wywoła prawdziwą wojnę?”. W ten sposób
Macierewicz miał stać się polską wersją taliba, można by już nim straszyć dzieci.
Sam dawno temu toczyłem na łamach „Rzeczpospolitej” batalię z komentatorami,
którzy starali się wykazać, że polski fundamentalizm ma twarz ojca Rydzyka.
Wiadomo, dlaczego tak się robi. Wśród polskich katolików nie ma żadnych grup,
które głosiłyby potrzebę użycia przemocy wobec niewierzących, jednak żeby ich
zohydzić i odebrać im wiarygodność, trzeba im doczepić łatkę. Tak właśnie
postępowali różni lewaccy hejterzy. Wiedzieli, że słowo „fundamentalista” jest
wieloznaczne oraz że wywołuje emocjonalnie negatywną reakcję opinii publicznej.
Jedni używają go do opisu muzułmańskich zabójców, inni nazywają tak po prostu
ludzi przeświadczonych o tym, że są posłuszni prawdzie albo że należy się słuchać
Boga. Znaczenie słowa jest niejasne, może ono zatem dobrze posłużyć jako
narzędzie rozprawy z przeciwnikami ideowymi. Nikt przecież nie będzie sobie
zawracał głowy tym, że pierwotnie mianem fundamentalistów określano
amerykańskich protestantów, którzy na początku XX wieku bronili literalnego
rozumienia Biblii. Skoro jednym pojęciem można opisywać całkiem różne
zachowania – zamachowców samobójców i obrońców życia, tych, którzy śmierć
zadają, i tych, którzy przed nią bronią – to idealnie wręcz nadaje się ono do batalii
ideowych. Nadaje się dla tych, którzy dysponują medialną przewagą i są w stanie
przez częste powtarzanie i wywoływanie odpowiednich skojarzeń wbić publiczności
taki obraz do głowy. Wystarczy, że do kogoś przyczepi się łatka fundamentalisty,
i sprawa załatwiona. Nie chodzi o racjonalne przekonanie, ale o wytworzenie
odruchów bezwarunkowych. Widzisz twarz prawicowca i masz myśleć, że zaraz
będzie zabijał niewinnych. Opinia publiczna ma reagować jak pies Pawłowa.
Tylko w jakim celu takie opinie wygłasza papież? Jak może przechodzić do
porządku dziennego nad radykalnie innym stosunkiem do przemocy w obu
tradycjach religijnych? Jak może twierdzić, że w każdej religii istnieje przemoc, że
„my mamy swoich fundamentalistów. We wszystkich religiach są takie małe
grupy”? Skoro już to robi, to niech wskaże katolików, którzy wysadzaliby się
w powietrze, zabijając przy okazji innych. Niech da przykład chrześcijan, którzy
wołając „Jezus jest Panem”, mordują bliźnich. Gdzie ich znajdzie? Gdzie są, u licha,
„nasi fundamentaliści”, którzy obwieszają się ładunkami trotylu i zabijają wraz
z dziesiątkami niewinnych? Gdzie zdjęcia „naszych fundamentalistów”
podrzynających gardła niewiernym?
Papież osobliwie łączy tu stanowczość w wyznawaniu wiary ze skłonnością do
używania przemocy wobec drugich. Nie zauważa, że chrześcijański
„fundamentalista” nie może zabijać ani siebie, ani innych i na tym jego
„fundamentalizm” polega; islamski przeciwnie, może i powinien. Kiedy
w pierwszych wiekach ery chrześcijańskiej wyznawcy Chrystusa podlegali
masowym prześladowaniom ze strony władz rzymskich, przyjmowali cierpienie
i śmierć bez walki. Tak, dyskutowali również o samobójstwie, czego świadectwem
są choćby poświęcone tej kwestii rozdziały „Państwa Bożego” świętego Augustyna,
ale nie po to, by usprawiedliwiać samobójcze ataki na innych. Nie. Rozważali
pytanie, czy kobieta ma prawo popełnić samobójstwo, wiedząc, że w przeciwnym
razie zostanie zgwałcona! I nawet w takim przypadku ci wcześni „fundamentaliści”
sądzili, że człowiek nie ma prawa sam odebrać sobie życia! A co dopiero zadawać
śmierć innym po to, żeby coś pokazać: jak nienawidzi Zachodu albo jak bardzo
cierpi.
Stwierdzenie, że tak chrześcijanie, jak muzułmanie mają swoich
fundamentalistów, z którymi muszą sobie radzić, może wynikać tylko z jednego:
z totalnego abstrahowania od rzeczywistości. Nie liczy się to, co faktycznie w każdej
z tradycji powiedział Bóg – czy zakazał zabijać niewiernych, czy też przeciwnie,
pozwolił na to. Zamiast tego pojawia się dziwne i osobliwe pojęcie religii, zgodnie
z którym Bóg jest jakąś abstrakcyjną istotą, swoistym nad-Bogiem, który obejmuje
w sobie różne, często sprzeczne ujęcia, jakie przekazały o Nim poszczególne
tradycje religijne. Nieważne zatem jest, że w chrześcijańskiej Biblii „[...] rzekł Bóg:
»Uczyńmy ludzi na Nasz obraz, podobnych do Nas. Niech panują nad rybami
morskimi, nad ptactwem powietrznym, nad bydłem, nad całą ziemią i nad wszelkimi
zwierzętami pełzającymi po ziemi«. I stworzył Bóg ludzi na swój obraz: na obraz
Boży ich stworzył. Stworzył ich jako mężczyznę i kobietę” (Rdz 1,26-27),
a w muzułmańskim Koranie: „Głoś! w imię twego Pana, który stworzył! Stworzył
człowieka z grudki krwi zakrzepłej!” (Koran XCVI,1-2)[*].
Nieważne, że według jednej religii człowiek jest stworzony na obraz
i podobieństwo Boże, według drugiej nie ma o tym mowy, a człowiek nie ma żadnej
wyższej godności nad resztę bytów stworzonych. Nie, w abstrakcyjnym ujęciu takie
szczegóły i drobiazgi nie mają znaczenia. Przed laty znany francuski intelektualista
Alain Besançon napisał, że właśnie te dwie opowieści o początkach człowieka
pokazują, iż nie wolno zestawiać obu religii, islamu i chrześcijaństwa, i traktować
ich, jakby były czymś jednym. W książce „L’image interdite” („Zakazany obraz”)
wykazywał, że ta różnica miała potem przez wieki ogromne znaczenie dla całej
zachodniej sztuki i kultury. Kiedy jednak abstrahuje się od treści przesłania
religijnego, pozostaje pusta forma, niejasne i nieokreślone stwierdzenie, że istnieje
jakaś siła wyższa i jacyś ludzie, którzy ją uznają.
Jakie jest praktyczne znaczenie wypowiedzi papieskich na temat islamu? Ci,
którzy ich bronią, twierdzą, że mają one ułagodzić muzułmanów. Do diabła,
zdecydujmy się na coś. Albo „islam to religia pokoju” i wtedy nikogo nie trzeba
sztucznie uspokajać, albo trzeba kogoś uspokajać, więc islam religią pokoju nie jest.
Albo traktuje się drugiego jak partnera dialogu w prawdzie i mówi mu się to, co
dyktuje sumienie, nawet jeśli może to być niemiłe i kontrowersyjne, albo o żadnym
dialogu nie ma mowy, są tylko mniej lub bardziej udane negocjacje z szantażystą!
Ode mnie wymaga się jednak, żebym łykał obie te opowieści razem! Co tu jest
środkiem, a co celem, pytam? Czy dialog i opowieści o pokojowym islamie mają
R
być zasłoną dymną, próbą zjednania sobie niebezpiecznych przeciwników, czy też
odwrotnie, mają być autentycznym i szczerym wyrazem przekonań Ojca Świętego?
Najgorsze, że nie chodzi tu tylko o słowa, ale o ludzki los, który od tych słów zależy.
Odpowiedz | Wątki
Otwórz ten post w widoku wątku
|

Re: Czytacie trochę? >;)

Biegnij Lola biegnij
Zabanowany
Ten post był aktualizowany .
ZAWARTOŚCI USUNIĘTE
Autor usunął wiadomość.
Odpowiedz | Wątki
Otwórz ten post w widoku wątku
|

Re: Czytacie trochę? >;)

Lothar.
Jak nie wiadomo o co chodzi to chodzi o pieniądze Ewo >;)) Jak zniszczyć białych inteligentnych ludzi jak maja twardą moralność i swoją religię która się mocno oderwała od bliskiego wschodu. Dla nas tak ludycznie to Jezus jest Góralem z pod Nowego Sącza, co go złe żydy zamęczyły :) a Maria jest z Częstochowy >;))) A Bóg mieszka w .... Watykanie >;)))))
Odpowiedz | Wątki
Otwórz ten post w widoku wątku
|

Re: Czytacie trochę? >;)

Lothar.
O jessu trzeba iść na wysokość, bo rozwalili na pożarówkę a entuzjazm taki że aż strach >;)) Hale maszyny dudnią i wysoko i bez zabezpieczeń >;))
Odpowiedz | Wątki
Otwórz ten post w widoku wątku
|

Re: Czytacie trochę? >;)

Biegnij Lola biegnij
Zabanowany
Ten post był aktualizowany .
W odpowiedzi na pojawiła się wiadomość opublikowana przez Lothar.
ZAWARTOŚCI USUNIĘTE
Autor usunął wiadomość.
Odpowiedz | Wątki
Otwórz ten post w widoku wątku
|

Re: Czytacie trochę? >;)

Lothar.
Bez przemocy złodzieje nie oddadzą. Jak ludzie mogą małe dzieci tam puszczać to sam nie wiem, myślę że ludzie nie wiedzą czym są sekty czy lewicowa indoktrynacja nieletnich i myślą że dzieciom krzywda się nie dzieje, a to błąd.
Odpowiedz | Wątki
Otwórz ten post w widoku wątku
|

Re: Czytacie trochę? >;)

Biegnij Lola biegnij
Zabanowany
Ten post był aktualizowany .
ZAWARTOŚCI USUNIĘTE
Autor usunął wiadomość.
Odpowiedz | Wątki
Otwórz ten post w widoku wątku
|

Re: Czytacie trochę? >;)

Lothar.
Oświeć nas Ewo, abyśmy nie żyli w niewiedzy
Odpowiedz | Wątki
Otwórz ten post w widoku wątku
|

Re: Czytacie trochę? >;)

Lothar.
Najszybszy wzrost w dziejach
o że wzrost ten następuje i nie jest on jedynie skutkiem przemocy, to rzecz bez
dyskusji. Kto nie chce wierzyć, niech zerknie do danych. Otóż według raportu
przygotowanego przez Dicka Slikkersa dla grupy Project Care
i opublikowanego w maju 2014 roku o ile na początku XX wieku, w 1900 roku,
chrześcijanie stanowili 34,5 proc. ludności świata, to w 2010 roku ich udział w całej
populacji spadł do 32,9 proc. Na pierwszy rzut oka to niewiele. Jednak te liczby
zaczynają być znaczące, w chwili kiedy dokonamy porównania: w tym samym
czasie udział muzułmanów w światowej populacji wzrósł z 12,3 proc. do 22,5 proc.
Krótko mówiąc, w ciągu ostatnich stu lat liczba chrześcijan na świecie wprawdzie
wzrosła, ale tylko dlatego, że następował ogólny przyrost demograficzny; liczba
muzułmanów zaś wzrosła wielokrotnie, znacznie powyżej tempa przyrostu
naturalnego. Nie mniej istotne jest też to, że jedynym kontynentem, na którym
chrześcijaństwo w tym czasie rozwijało się tak szybko jak islam, była Afryka – 37
proc. wzrostu. Tak samo wymowne jest jednak to, że największy spadek udziału
chrześcijan w ogólnej populacji nastąpił w Europie, bo aż o 30 proc. Każde badania
obciążone są marginesem błędu. Tym bardziej znaczące jest to, że podobne dane
podał renomowany Pew Research. Otóż wynika z nich, że islam jest najszybciej
rozwijającą się religią światową. Liczba jego wyznawców skoczy z 1,6 mld w 2010
roku do 2,76 mld w 2050 roku. Wtedy to muzułmanie będą stanowić niemal jedną
trzecią populacji światowej, liczącej 9 mld ludzi. Chociaż liczba chrześcijan także
wzrośnie, lecz zdecydowanie wolniej niż muzułmanów. Z 2,17 mld w 2010 roku
dojdzie ona do 2,92 mld, co będzie stanowić 31 proc. całej ludzkości.
Przełomem były lata 60. XX wieku, kiedy to, jak pokazują badania, nastąpiło
prawdziwe załamanie katolicyzmu. W latach 80. po raz pierwszy okazało się, że na
świecie żyje więcej muzułmanów niż katolików, i od tego czasu dystans między
tymi dwiema religiami coraz bardziej się zwiększa. Ważne jest też to, że według
tego samego raportu tylko około 300 mln chrześcijan spośród 2,2 mld wszystkich,
którzy zadeklarowali się jako wierzący, faktycznie praktykuje swoją religię.
W przypadku muzułmanów proporcje są odwrotne. Tak, nie ma wątpliwości, że
islam jest najszybciej i najbardziej dynamicznie rozwijającą się religią świata.
A także Zachodu. Znowu warto przyjrzeć się niektórym danym. Spójrzmy na
Stany Zjednoczone, wciąż najbardziej religijny kraj Zachodu. Według
Stowarzyszenia Statystyków Amerykańskich Grup Religijnych w okresie od roku
2000 do 2010 nastąpił wzrost liczby muzułmanów żyjących w USA od 1 mln do 2,6
mln! Dodając do tego rosnącą grupę agnostyków, ateistów i bezwyznaniowców,
można przyznać rację Barackowi Obamie, kiedy powiedział o Amerykanach, że nie
są już narodem chrześcijańskim. Uderzać musi jeszcze jedno: w tym samym okresie
o 5 proc. spadła liczba amerykańskich katolików, a o 12 proc. liczba protestantów
należących do tradycyjnych, starych Kościołów. Jedynie liczba tak zwanych
protestantów ewangelicznych wzrosła o 1,7 proc. Wszędzie powstają nowe meczety,
jeden większy od drugiego.
Podobne zjawisko występuje praktycznie we wszystkich dużych krajach Europy
Zachodniej. Weźmy przykład Wielkiej Brytanii. W ostatnim dziesięcioleciu liczba
urodzonych na Wyspach osób określających siebie mianem chrześcijan spadła o 15
proc., czyli o 5,3 mln. W tym samym czasie liczba rodowitych muzułmanów wzrosła
o 75 proc., do czego doszło 600 tys. imigrantów. I najbardziej szokujące informacje:
choć połowa brytyjskich muzułmanów ma mniej niż 25 lat, niemal 25 proc.
brytyjskich protestantów i katolików liczy sobie powyżej 65 roku życia. Nie, nie
chcę przytaczać ciągów liczb i kolumn cyfr. Jest to zawsze ta sama opowieść
o wycofującym się, wręcz rejterującym niejako chrześcijaństwie i rosnącej szybko
grupie wyznawców islamu.
W latach 50. ukazała się piękna książka „Dziennik irlandzki” Heinricha Bölla,
niemieckiego pisarza, przyszłego noblisty. Był to literacki zapis podróży po Zielonej
Wyspie, kraju świętego Patryka. Wszystko było tam przesycone religijnością,
irlandzkość i katolickość stanowiły synonimy. Na każdym kroku Böll widział
księży, siostry zakonne, zwykłych Irlandczyków, których całe życie toczyło się
w rytm kościelnych świąt, a siłę i nadzieję mimo wszelkich możliwych
niepowodzeń, doleg​liwości i dopustów losu czerpali z przynależności do Kościoła
rzymskiego. W zeszłym roku do wszystkich seminariów w Irlandii wstąpiło raptem
kilku kleryków, państwo wycofało na długo swojego ambasadora z Watykanu,
a zdecydowana większość Irlandczyków popiera ustawę zrównującą prawa par
homoseksualnych z naturalnymi rodzinami. Jeszcze bardziej musi szokować, że
w tej właśnie Irlandii najszybciej rosnącą wspólnotą religijną jest – to nie zagadka –
islam. O ile liczba muzułmanów wzrosła w ostatnich piętnastu latach
dziesięciokrotnie, to liczba osób deklarujących się jako katolicy spadła o 7 proc.
Praktykujący katolicy to ledwo 34 proc. Czego nie zdołały zrobić wielowiekowe
prześladowania Brytyjczyków, uczynił sam Kościół irlandzki, od lat 60. i 70.
dokonując osobliwego aktu samozagłady. Już niedługo w Irlandii będzie więcej
muzułmanów niż protestantów.
Najwięcej muzułmanów w Europie jest we Francji, około 7 mln. Już za dziesięć
lat w całej Unii Europejskiej ma być prawie 10 proc. muzułmanów. Wyznawcy
Proroka nie asymilują się praktycznie z resztą ludności, tworzą raczej osobne
wspólnoty. Liczba muzułmanów rośnie, bo przybywa imigrantów, bo w przypadku
małżeństw mieszanych to chrześcijanie częściej i łatwiej porzucają swoją wiarę
i konwertują na islam niż odwrotnie, bo systematycznie rośnie liczba zwykłych
nawróceń. Jednak powodem najważniejszym jest to, że w rodzinach islamskich rodzi
się więcej dzieci.
Faktycznie, tempo zmian demograficznych jest oszałamiające. Patrząc dziś na ten
błyskawiczny wzrost liczby dzieci przychodzących na świat w rodzinach
muzułmańskich, aż trudno uwierzyć, że na początku XX wieku sprawy wyglądały
całkiem inaczej. Wydawało się wtedy, że to chrześcijański Zachód raz na zawsze
wygrał spór cywilizacyjny z islamem. Powodem było zaś to, że to w krajach
chrześcijańskich rodziło się systematycznie więcej dzieci. Zjawisko trafnie uchwycił
Paul Rycaut, zachodni dyplomata opisujący życie na dworze w XVII-wiecznym
Stambule. Był on sekretarzem posła angielskiego w imperium osmańskim.
W swoich pismach starał się pokazać wpływ obyczajów tureckich na życie rodzinne.
Najpierw Rycaut zauważa, że w małżeństwach chrześcijańskich rodzi się więcej
dzieci: „Prócz tego trzeba wiedzieć, że Turcy, lubo u nich jest pozwolona poligamia,
to jest pojęcie kilku żon, nie tak siła dzieci miewają jako u nas z jedną w stanie
małżeńskim poczciwie mieszkający ludzie”. To budzi zdziwienie. Dlaczego efektem
poligamii był spadek, a nie wzrost dzietności? Angielski dyplomata wskazuje na
dwa powody. Pierwszym była plaga „obrzydliwości grzechu sodomskiego”, a więc
mówiąc naszym językiem: powszechność homoseksualizmu. Mimo że formalnie
zakazany, musiał być tolerowany. Pisze Rycaut: „[...] bardzo się mało między nimi
[w Turcji] familii płodnych znajduje, a osobliwie w wielkich domach, gdzie więcej
sposobności mają parać się tym plugastwem, na które są bez miary wyuzdani”.
Drugą przyczyną niskiej dzietności było jednak samo wielożeństwo. Walka
i wrogość wzajemna żon utrudniały rodzenie dzieci. „Moim zdaniem największą jest
przyczyną przeszkadzającą rozmnożenie dzieci u Turków piekielna zazdrość
i gorliwość ​między żonami, ponieważ albowiem czary i gusła w tamtym kraju
panują, najczęściej ich żony na zepsowanie płodu jedna drugiej zażywają. Rzadko
która, brzemienną zostawszy, donosi dziecięcia, a jeśli nie poroni, tedy po staremu
dzieci schną i więdną, i tak giną ni trawa, i rzecz jest doświadczona, że ci, co więcej
żon chowają, mniej miewają dzieci aniżeli ci, co z jedną tylko spokojnie
i przystojnie żyją. Takowe nienawiści i swary ustawiczne między żonami bywają
przyczyną, że siła ludzi, lubo się w rozkoszach cielesnych kochający, nie chcą sobie
tym kłopotem głowy obciążać. Znałem ja sam niektórych, co woleli żyć z jedną
żoną, nie mając dzieci, aniżeli ich więcej pojmować, i przekładali swój pokój nad
spodziewaną domu swojego pociechę”. Wniosek jest oczywisty: chrześcijańska
monogamia, jako zasada, znacznie lepiej służyła rozwojowi społeczeństwa niż
muzułmańska poligamia. Dlatego to imperium osmańskie stale cierpiało na niedobór
poddanych. Jedynym sposobem łatania strat było masowe porywanie
chrześcijańskich chłopców, których następnie turczono. To i tak nie było w stanie
powstrzymać kryzysu. Jak pisał historyk Radosław Sikora, pod koniec XVII wieku
imperium osmańskie zamieszkiwało około 25-30 mln ludzi, dzięki czemu stanowiło
ono wciąż realne i poważne zagrożenie dla reszty państw regionu – Rzeczpospolita
miała wówczas 7 mln mieszkańców, państwo carów – 15 mln. Jednak opisane
w zalążku przez Rycauta procesy robiły swoje i liczba ludności muzułmańskiej
systematycznie spadała. W 1923 roku, kiedy to powstała niepodległa Turcja,
zamieszkiwało ją około 13 mln ludzi, wielokrotnie mniej niż Rosję, a nawet Polskę.
Oczywiście trzeba pamiętać, że zarówno Rosja sowiecka, jak i II Rzeczpospolita nie
były krajami jednolitymi pod względem narodowościowym, jednak nie chodzi teraz
o podawanie dokładnych liczb, lecz o uchwycenie tendencji. Na początku XX wieku
islam przegrywał konkurencję z chrześcijaństwem również pod względem
demograficznym. Przełom nastąpił dopiero wraz z rewolucją seksualną i rozpadem
chrześcijańskiej rodziny. Cezurę stanowią lata 50. i 60. Znowu niech przykładem
będzie Polska. Jeszcze w 1966 roku miała ona 32 mln mieszkańców – tyle co Turcja.
Dziś Polskę zamieszkuje 37 mln obywateli, Turcję – niemal 80 mln. Tak samo
wygląda sytuacja innych krajów Europy. Najwięcej dzieci rodzi się tam w rodzinach
muzułmańskich imigrantów. Gdyby nie to, ludność większości państw Europy
systematycznie by się kurczyła. To swoisty paradoks: choć nominalnie
dopuszczalna, poligamia praktycznie wśród muzułmanów nie występuje. Rewolucja
seksualna i gigantyczna fala hedonizmu skutecznie rozbiły kulturę chrześcijańską.
Nastąpiła swoista zamiana ról. W XVII-wiecznej Euro​pie chrześcijańskiej
dominowały zasada monogamii i całkowite potępienie homoseksualizmu,
w imperium osmańskim wielożeństwo i praktyczna tolerancja dla „sodomii”; dziś
Europa coraz bardziej ogranicza przywileje dla tradycyjnych rodzin i promuje
związki homoseksualne, państwa islamskie zaś chronią rodziny i odrzucają
homoseksualizm. Żeby zobaczyć efekty takiej polityki, wystarczy pobieżny nawet
rzut oka w statystyki.
Wszędzie tam, gdzie chrześcijaństwo wycofuje się pod naporem sekularyzacji,
gdzie rozpada się i traci siłę, w jego miejsce wkracza islam. Jeszcze w latach 60. po
zakończeniu Soboru Watykańskiego II większość komentatorów wieszczyła
nadejście nowej epoki odrodzenia religijnego. Ba, w Polsce w czasie pontyfikatu
Jana Pawła II sam często słyszałem o tym, że właśnie nadeszła wiosna Kościoła.
Liczby mówią co innego. Od kilkudziesięciu, a na pewno od kilkunastu lat mamy do
czynienia nie z wiosną Kościoła, ale z wiosną islamu. Ojcom soborowym wydawało
się, że dokonując dostosowania Kościoła do współczesności, znaleźli klucz do serc
współczesnych ludzi, tymczasem wydaje się, że jest on w rękach muzułmanów.
I potrafią oni otwierać nim kolejne drzwi.
Wielu katolickich duchownych sądzi, że objawem miłości bliźniego będzie
oddanie muzułmanom chrześcijańskich kościołów. Czyż nie jest to zresztą logiczne?
Skoro nic zasadniczo nie różni chrześcijaństwa i islamu, bo są to religie pokoju,
i jeśli modlić się do Allaha oznacza modlić się do Boga, to dlaczego nie pozwolić
muzułmanom korzystać z chrześcijańskich świątyń? I tak wyznawcy Proroka
w samym tylko 2012 roku przejęli w jednym niemieckim Duisburgu sześć
kościołów, w tym największy obecnie dom modlitwy w Niemczech, meczet Merkez.
Jego zarządca, Muhammed Al, powiedział: „Niezależnie, czy jest to kościół, czy
meczet, jest to dom Boga”. Rzeczywiście, są to słowa niemal żywcem przejęte
z różnych katolickich oficjalnych dokumentów. Aby nie być gołosłownym, podam
jeden tylko przykład. Papieskie posłanie z okazji Światowego Dnia Pokoju
1 stycznia 1992 roku, zatytułowane „Wierzący zjednoczeni w budowaniu pokoju”,
zostało poprzedzone słowem wstępnym ówczesnego biskupa Moguncji Karla
Lehmanna, późniejszego przewodniczącego episkopatu Niemiec, i przekazane do
wszystkich parafii rzymskokatolickich w Niemczech. Oto, co napisał Lehmann:
„Także i w naszym społeczeństwie żyje rosnąca liczba wiernych nienależących do
religii chrześcijańskich, którzy mieszkają wśród nas jako robotnicy sezonowi,
azylanci lub studenci albo też odwiedzają nas w podróży. Każdy ponosi
odpowiedzialność za to, by na swój sposób wspierać współżycie ludzi różnych wiar,
szczególnie w odniesieniu do muzułmanów”. Nie ma wątpliwości, że niemieccy
katolicy uważają przekazywanie muzułmanom kościołów właśnie za dobry sposób
wspierania współżycia muzułmanów i chrześcijan. Dlatego nie dziwi to, że od roku
2000 do roku 2012 zamknięto w Niemczech 400 kościołów rzymskokatolickich i 100
protestanckich, a w ciągu najbliższych kilku lat ma tam zniknąć co najmniej
siedemset kolejnych świątyń rzymskokatolickich. W tym samym czasie wiele z nich
zostało przejętych na meczety, w tym na 40 tak zwanych megameczetów, zdolnych
pomieścić ponad tysiąc wiernych. Nie inaczej jest we Francji, gdzie już działa ponad
2 tys. meczetów. Jak podała francuska gazeta „La Croix”, w ostatnim dziesięcioleciu
we Francji powstało 20 nowych kościołów, 60 zaś zamknięto, w większości
przekształcając je w meczety. Do rangi symbolu urosła też sprawa katedry
w hiszpańskiej Kordobie, która od XI wieku jest chrześcijańskim miejscem kultu.
Od kilku lat miejscowa mniejszość muzułmańska próbuje doprowadzić do tego, żeby
oddano jej część świątyni na modły. Muzułmanie kilkakrotnie już próbowali
przekonać do swego pomysłu władze kościelne w Hiszpanii oraz sam Watykan. Na
razie spotykali się z odpowiedzią odmowną.
Kiedy pod koniec IV wieku naszej ery pewien młody, nieprzeciętnie inteligentny
i wykształcony retor pochodzący z północnej Afryki szukał swojej duchowej drogi,
badając różne religie i ich nauki, ostatecznie przekonał się do Kościoła katolickiego
ze względu na jego powszechny autorytet i świętość. Ten Kościół wszędzie rósł i się
rozwijał, wszędzie był taki sam i tak samo przeciwstawiał się światu. Zastanawiam
się, co dziś zrobiłby święty Augustyn, bo to o nim mowa. Musiałby przecież
dostrzec, że Kościół słabnie z roku na rok. Musiałby dostrzec jego rozbicie,
N
zamieszanie i chaos. I musiałby również widzieć, że jego miejsce coraz śmielej
zajmują muzułmanie. Być może, przed przyjęciem religii Proroka powstrzymałoby
go tylko jedno: świadomość, że o Bogu islamu, kapryśnym i absolutnie
transcendentnym, nie można napisać tego wszystkiego, co odkrył na Jego temat i co
zawarł w swoich „Wyznaniach”. Że jest dobrem, mądrością i ładem, że jest w samej
swojej istocie rozumny.
Odpowiedz | Wątki
Otwórz ten post w widoku wątku
|

Re: Czytacie trochę? >;)

Lothar.
A jak rozumność jest wyjątkowa i ludzkość w swej masie jest nie rozumna? Czy Islam krótko trzymający "za pysk" i mnożący konflikty i tolerujący przemoc jako rozwiązywania konfliktu i ustalająca rolę kobiety, nie jest odpowiedniejszy do zarządzania masami?