Bunt Żeligowskiego, „żeligiada” (lit. Želigovskio maištas) – operacja wojskowa, przeprowadzona w październiku 1920, podczas której generał Lucjan Żeligowski, upozorowawszy niesubordynację wobec Naczelnego Wodza Józefa Piłsudskiego, zajął Wilno i jego okolice, proklamując powstanie Litwy Środkowej, która następnie została przyłączona do Polski. W istocie akcja ta została przeprowadzona na polecenie Piłsudskiego.
Spis treści 1 Geneza 1.1 Sylwetka Żeligowskiego 2 Pierwsze plany 3 Początek „buntu” 4 Zajęcie Wilna 5 Litwa Środkowa 6 Ofensywa Litwy Środkowej na Kowno 7 Reakcje w Polsce 8 Inkorporacja Litwy Środkowej 9 Upamiętnienie 10 Przypisy 11 Bibliografia Geneza Generał Lucjan Żeligowski (1865–1947), dowódca akcji zajęcia Wilna w październiku 1920 r. Pod koniec wojny polsko-bolszewickiej 1920 roku, gdy wojska polskie przechodziły do kontrofensywy znad Niemna, do Polski powracały ziemie utracone uprzednio na rzecz Armii Czerwonej. Stało się sprawą jasną, że możliwe jest to również w przypadku ziem zajętych w lipcu 1920 roku przez wojska litewskie, które złamały zasadę neutralności i we współdziałaniu z Rosjanami przekroczyły Linię Focha, atakując wojska polskie i zajmując Troki (Nowe Troki) i stację Landwarowo. Pomogło to odciąć północnej armii polskiej linię odwrotu ku Oranom i Grodnu. W związku z faktycznym sojuszem litewsko-bolszewickim w dniu 6 sierpnia 1920 roku, rząd litewski i sowieckie władze wojskowe podpisały konwencję w sprawie przekazania Litwinom rejonu Święcian i zamieszkanego w większości przez Polaków Wilna. Było to nagrodą za wsparcie bolszewików w walce z północną grupą wojsk polskich. Na mocy wspomnianej konwencji wojska litewskie wkroczyły do Wilna w dniu 26 sierpnia, czyli już po zwycięstwie wojsk polskich nad Wisłą[1]. W Polsce narastały głosy żądające przyłączenia Wileńszczyzny do Polski. Przedstawiciele niemal wszystkich partii politycznych byli w tej kwestii zgodni. Jak pisał krakowski „Czas”: Ogółem więc Litwa środkowa[2] na terytorium około 38 000 klm. kw. Liczy 1 240 000 ludności, z czego na Polaków przypada 810 000, na Litwinów 115 000, na Białorusinów 120 000 i na innych (żydów) 190 000. Polacy stanowią zatem przeszło 66 proc., a z Białorusinami 76 proc., wobec 9 proc. Litwinów i 15 proc. żydów. Jest to kraj równie polski, jak Poznańskie. [...] Czyż można przyłączyć do państwa kowieńskiego Grodno, w którem mieszka 23 Litwinów, albo powiat oszmiański, gdzie na 180 000 ludzi jest literalnie tylko 54 Litwinów? Nawet w Wilnie jest ich zaledwie 2000 na 128 000 ludności[3] Szczególnie jasno wyraził to w późniejszym czasie sprzyjający Piłsudskiemu Kurier Poranny: Należy stwierdzić w sposób kategoryczny, wbrew wszelkim odmiennym twierdzeniom, że nie było nikogo w Polsce, ktoby nie żywił pragnienia, aby Wilno mogło wejść organicznie w skład odrodzonego państwa polskiego.”[4] Rozbieżności pojawiały się dopiero w planowaniu późniejszego kształtu tego terytorium, a także sposobu, w jakim miałby on zostać przyłączony do Rzeczypospolitej. Prawica postulowała metodę inkorporacji zarówno Wileńszczyzny, jak i Grodzieńszczyzny. Dla prasy endeckiej wszelkie wytwory federalizmu cechowały się nie tylko głupotą polityczną, ale i zaprzaństwem narodowym[5]. Natomiast lewicowcy byli za koncepcją federacyjną. „Robotnik” stwierdzał m.in.: Kwestją sporną jest sprawa Wilna. Litwini miasto to, tak do głębi polskie, chcą gwałtem wbrew woli ludności wcielić do państwa litewskiego, polscy zaś nacjonaliści chcą Wilno po prostu wcielić do Polski, nie licząc się znowu z Litwinami, ani z Białorusinami. [...] Do zgody z Litwinami musimy dojść, tak jak musimy dojść do zgody z Ukraińcami[6]. Jednak wszelkie działania dążące do wyzwolenia i opanowania Wilna oficjalną drogą wojskową, w ramach kontrofensywy antybolszewickiej były niemożliwe ze względu na międzynarodowe zobowiązania rządu polskiego. Chodzi tutaj m.in. o układ w Spa, a także naciski ministerstwa spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii, przewidującego możliwość ataku polskiego. W tym momencie marszałek Józef Piłsudski zaczął rozpatrywać konieczność przeprowadzenia „nieoficjalnej” akcji wojskowej. Rozkaz Naczelnego Dowództwa z dnia 29 sierpnia nakazał przygotowanie do przegrupowania w kierunku północno-wschodnim 41 Suwalskiego Pułku Piechoty i 4 Brygady Kawalerii z zadaniem usunięcia wojsk litewskich z rejonu Suwalszczyzny. W rozkazie tym zawarta była też wskazówka o podziale wojsk na jednostki „regularne” i „nieregularne”. Bitwa o granice 1920.png Do nieregularnych zaliczono: 212 pułk ułanów; 211 pułk ułanów; Dywizję Ochotniczą; 1 Dywizję Litewsko-Białoruską gen. Żeligowskiego[7]. Podano też informację, że powyższy podział uwarunkowany jest trudnościami natury politycznej, związanej z dalszą akcją poza tzw. „granicą państwową”[8]. Większość historyków twierdzi, że Piłsudski już w połowie września 1920 roku rozważał upozorowanie „buntu” oddziałów nieregularnych, które miałyby zająć Wilno. Działać one miały jakoby wbrew rozkazom i bez wiedzy dowództwa polskiego. Dowództwo nad całą akcją marszałek postanowił powierzyć jednemu ze swoich zaufanych współpracowników, generałowi Lucjanowi Żeligowskiemu. Sylwetka Żeligowskiego Osobny artykuł: Lucjan Żeligowski. Lucjan Żeligowski urodził się w 1865 roku w Oszmianie (niedaleko Wilna), był w przeszłości oficerem armii rosyjskiej, uczestnikiem wojny rosyjsko-japońskiej 1904–1905, członkiem Związku Walki Czynnej, a w czasie I wojny światowej dowódcą pułku. W latach 1917–1918 organizował Wojsko Polskie w Rosji, gdzie dowodził pułkiem, następnie brygadą w I Korpusie Polskim, a później 4 Dywizją Strzelców Polskich (tzw. Dywizją Żeligowskiego), stacjonującą na Kubaniu. Na jej czele powrócił w 1919 roku przez Odessę i Besarabię do kraju. W wojnie polsko-bolszewickiej dowodził grupą operacyjną w rejonie Mińska Mazowieckiego. Pierwsze plany Piłsudski miał zaufanie do Żeligowskiego, ponieważ pochodził on, podobnie jak sam marszałek, właśnie z Wilna. 20 września Naczelne Dowództwo Wojska Polskiego wezwało Żeligowskiego do Kwatery Głównej stacjonującej w Białymstoku. Żeligowski zameldował się wraz ze swoim adiutantem por. Stanisławem Łepkowskim dopiero 30 września. 1 października udał się do pociągu naczelnego wodza Józefa Piłsudskiego[9]. W czasie rozmowy pomiędzy dwoma wojskowymi Marszałek otwarcie zasygnalizował, że w interesie Polski leży wywołanie w Wilnie powstania miejscowej ludności, które uświadomiłoby zachodniej dyplomacji, iż miasto to zamieszkane jest przez Polaków, którzy nie mogą i nie chcą znaleźć się pod władzą litewską czy też rosyjską. Piłsudski przedstawił również generałowi konieczność powołania osoby, która wzięłaby na siebie całą odpowiedzialność za takie działania. Tej postaci marszałek upatrywał w osobie samego Żeligowskiego, któremu zaproponował dowództwo nad planowaną akcją. Generał nie odpowiedział od razu. Jako zdecydowany zwolennik Piłsudskiego, nie widział żadnych przeciwwskazań co do wykonania nieoficjalnego rozkazu Marszałka. Jednak wątpliwości jego budziły możliwości wykonania dosyć skomplikowanego zadania tak niewielką liczbą żołnierzy, jaką zaoferował mu – nie chcąc sprowadzać podejrzeń ze strony zagranicy – Józef Piłsudski (1,5 tys. ochotników). Żeligowski postulował przydzielenie mu dużo większych sił. Kolejne rozmowy odbyły się 1 i 2 października. W wyniku tych spotkań ukształtował się ostatecznie plan przeprowadzenia akcji. Pod wpływem nalegań Żeligowskiego, siły bezpośrednio mu podległe zwiększono. Teraz miały liczyć one około 14 tys. żołnierzy pochodzących z 1 Dywizji Litewsko-Białoruskiej i ochotników dowodzonych przez majora Mariana Kościałkowskiego. Wraz z działaniami militarnymi, rozpoczęto również akcje dyplomatyczne i polityczne. W czasie narady w Grodnie, w której wzięli udział przedstawiciele Polaków w Wilnie, ustalono, że przyłączenie Litwy do Polski odbędzie się na zasadach sugerowanej przez Piłsudskiego koncepcji federacyjnej. Ustalono również kwestię powołania władz cywilnych po opanowaniu miasta przez wojska Żeligowskiego. Osobny artykuł: Umowa suwalska. Kiedy przygotowania do akcji wileńskiej ruszyły już w pełnym zakresie, w Suwałkach doszło do podpisania układu polsko-litewskiego, wyznaczającego linię demarkacyjną pomiędzy siłami zbrojnymi obu krajów a także wprowadzającego rozejm na tej części frontu. Rokowania w Suwałkach zakończyły się 8 października o 2 w nocy[10]. Polska nie przywiązywała dużej wagi do tego układu, który z jej punktu widzenia nie decydował o statusie Wilna. Jednak dla Litwinów dokument ten był niezwykle ważny, a powołując się na niego często wskazywali, że – zgodnie z ich interpretacją – przyznawał on Wilno Litwie. Wieczorem 6 października doszło do pierwszego spotkania Żeligowskiego z wyższymi oficerami. Przedstawił on im dwa warianty opanowania Wilna. Pierwszy zakładał wymarsz tylko Wileńskiego Pułku Strzelców. Wiedząc o raczej skromnych siłach litewskich, Żeligowski planował (pod wpływem Piłsudskiego) wywołać najpierw powstanie w samym mieście, a następnie wesprzeć je siłami wspomnianego już pułku. Jednak taki plan nie dawał pewności osiągnięcia zamierzonych celów. Przeciwko niemu zaprotestowało wielu oficerów. Drugi wariant zakładał działanie całością sił i ten został zaakceptowany. Datę rozpoczęcia akcji wyznaczono na 8 października i jeszcze w tym samym dniu planowano zająć miasto. Początek „buntu” Rankiem 7 października Żeligowski zarządził odprawę oficerów, na której oficjalnie podał wiadomość o „zbuntowaniu się” wobec dowództwa wojsk polskich i o rozpoczęciu samowolnego marszu na Wilno. Słowa generała wywołały duże poruszenie wśród oficerów niższych szczebli, nie biorących udziału w naradzie dnia poprzedniego. Zrozumiałe jest, że część oficerów odmówiła zerwania kontaktów z dowództwem i wykonania polecenia Żeligowskiego. Ci, którzy pozostali przy generale, byli mocno zdeprymowani, a niektórzy nawet przerażeni. Inaczej natomiast sytuacja miała się wśród zwykłych żołnierzy, których nie wtajemniczono w istotę sprawy, mówiąc im po prostu, że mają za zadanie zdobycie Wilna. Nic nie wiedzieli o tym, że akcja ta ma oficjalnie znamiona buntu i niesubordynacji. Tymczasem pewne rozterki zaczął odczuwać sam Żeligowski. Spowodowane to zostało tym, że wielu oficerów nie kryło swoich wątpliwości, a także tym, że alianci zauważyli już ruch dywizji w kierunku Wilna. Generał wspominał później, że to właśnie 7 października był najbliżej zwątpienia i rezygnacji z poprowadzenia wyprawy. Część oficerów wręcz żądała od niego przeprowadzenia zebrania, na którym miano by głosować nad zasadnością ataku na Wilno. Żeligowski odrzucił takie propozycje, ale poczuł, że jego autorytet nie jest wystarczająco duży, aby móc samodzielnie poprowadzić akcję. W związku z tym odwołał wydany uprzednio (o godz. 8 wieczorem) rozkaz o wymarszu następnego dnia rano. Skontaktował się z Piłsudskim, stwierdzając że nie dysponuje odpowiednim posłuchem wśród podległych mu oficerów i musi być zastąpiony przez kogoś o odpowiednim autorytecie, kto będzie w stanie przeprowadzić tak delikatną misję. W odpowiedzi na depeszę Żeligowskiego Piłsudski postanowił wysłać dowódcę 3 Armii, gen. Władysława Sikorskiego. Żeligowski zmienił jednak zdanie. Górę wzięła ambicja i strach przed kompromitacją. Postanowił nie czekać na przybycie Sikorskiego i ponowił odwołany uprzednio rozkaz o wymarszu. Rankiem 8 października odczytano odezwę do żołnierzy, w której Żeligowski zapowiadał wyzwolenie Wilna spod panowania litewskiego i powołanie Sejmu Ustawodawczego w mieście, który będzie decydować o dalszym losie tych ziem. Marsz oddziałów gen. Lucjana Żeligowskiego na Wilno rozpoczął się o 6 rano 8 października. Trasa do przebycia miała długość około 50 km, na drodze polskich sił już wkrótce potem stanęły wojska litewskie. Był to 4 pułk piechoty, a dwa kolejne (9 i 7) znajdowały się jeszcze w mieście. Jednak siły Żeligowskiego miały zdecydowaną przewagę. Pierwsza potyczka na terenie Puszczy Rudnickiej zakończyła się wycofaniem Litwinów, po niezbyt intensywnej i krótkiej walce. Poważniejsze starcie miało miejsce pod Jaszunami. Siły Żeligowskiego sforsowały rzekę Mereczankę, a sam dowódca miał wówczas niebezpieczną „przygodę” – jego samochód znalazł się nagle na linii ognia i generał musiał przesiąść się na konia. Siły litewskie wciąż wycofywały się, a straty polskie były niewielkie. Generał chciał podejść pod same miasto i zdobyć je jeszcze tego samego dnia z marszu. Siły polskie rozciągnęły się jednak zbyt mocno. Mjr Kościałkowski musiał spowolnić marsz z powodu złego stanu dróg w Puszczy Rudnickiej. W efekcie zatrzymano się na noc ok. 20 km od Wilna. Należy zaznaczyć, że podczas marszu Żeligowski starał się nie okazywać Litwinom wrogości, wierząc wciąż w możliwość utworzenia federacji. Widać to było na przykładzie zwalniania wziętych do niewoli żołnierzy litewskich, których kazał odsyłać z powrotem do Wilna. Jak pisano w prasie: Obie strony mają po kilku zabitych i rannych, przytem Polacy wzięli kilkunastu jeńców, których następnie z bronią w ręku wypuszczono[11]. Żeligowski nie chciał natomiast rozmawiać z litewskimi parlamentariuszami. Zajęcie Wilna Zobacz też kategorię: Uczestnicy buntu Lucjana Żeligowskiego. Żeligowski na czele swych żołnierzy w Wilnie, 1920 r. Mapa zamieszkania ludności polskiej na terenie Wileńszczyzny w 1929 r. Tymczasem w Wilnie władze litewskie zaczęły już planować ewakuację miasta. Zdawano sobie sprawę, że przewaga Żeligowskiego była przygniatająca. Dwa bataliony piechoty z 9 pułku nie były w stanie stawić czoła nadciągającym siłom polskim. Po rozpoczęciu przez Żeligowskiego ponownego marszu 9 października o 5 rano i zakończonych niepowodzeniem próbach obrony, podjęto w mieście zdecydowane kroki ewakuacyjne. Postanowiono także, zgodnie z zaleceniami rządu w Kownie, przekazać władzę w Wilnie przedstawicielom Ententy. Zrobił to pełnomocnik rządu litewskiego w mieście, Ignacy Jonynas, przekazując swoje uprawnienia na ręce szefa misji francuskiej, płk. Constantina Reboula. Posunięcie to miało charakter strategiczny, ponieważ miało w zamyśle uniemożliwić Polakom przejęcie rządów w Wilnie bez jawnego wystąpienia przeciwko Entencie. Nieco później, gdy wojska jenerała Żeligowskiego zbliżały się do Wilna, poseł francuski Reboul przysłał gońca z żądaniem, aby jenerał Żeligowski wstrzymał swoje wkroczenie do Wilna ze względu na to, że on (Reboul), jako przedstawiciel Ententy, sprawuje obecnie w Wilnie władzę gubernatora i jemu oddały się do dyspozycyj oddziały wojska litewskiego (kowieńskiego). Jen. Żeligowski odpowiedział, że propozycyi tej przyjąć nie może i że p. Reboul właśnie, jako przedstawiciel Ententy, nie powinien był otrzymać zwierzchnictwa wojsk litewskich[12]. Żeligowski, nie wiedząc o ewakuacji Wilna, spodziewał się silnego oporu, zwłaszcza że miasto (ze względu na ścisłą zabudowę i dużą ilość wzniesień) nadawało się do prowadzenia długich i skutecznych działań obronnych. Podczas trwających jeszcze potyczek na przedmieściach, prowadzonych głównie przez litewski 4 batalion i 9 pułk oraz grupę mjra Kościałkowskiego i Wileński Pułk Piechoty, uaktywnili się w mieście polscy powstańcy, na których działalność tak liczył Piłsudski. Zaatakowali oni m.in. 1 kompanię 9 pułku niedaleko mostu kolejowego, opanowali Górę Zamkową i okolice Zielonego Mostu. W krótkim czasie powstańcom udało się zająć dużą część miasta, jeszcze przed wkroczeniem tam wojsk polskich. Działalność partyzancka polskiej ludności Wilna nie była później eksponowana, np. w prasie można było znaleźć następujące informacje: Jenerał Żeligowski tak zorganizował akcyję zajęcia Wilna, aby się odbyła bez rozlewu krwi. Istotnie też Wilno zajęte zostało bez walk. Przed wkroczeniem wojsk jenerała Żeligowskiego do Wilna, młodzież polska usiłowała rozbroić litewską załogę Wilna, jednak jej się to nie powiodło[13]. Wejście do miasta swoich oddziałów Żeligowski zaplanował w taki sposób, aby najpierw wkroczył do niego Pułk Wileński. Jednak oddziały nawzajem się prześcigały, nie mogąc się powstrzymać od dążenia do jak najszybszego znalezienia się w Wilnie. W związku z tym do miasta wkroczyły najpierw Miński Pułk Piechoty i szwadron strzelców konnych, nie czekający na wspomniany pułk. Ten ostatni przedefilował ulicami dopiero wieczorem. Jak wspominał później Żeligowski, wkraczające oddziały spotkały się z entuzjastycznym przyjęciem miejscowej ludności polskiej. Jej postawę tak oceniał socjalistyczny Robotnik: Ludność polska z niekłamaną radością witała swoich oswobodzicieli. Zapał i radość były tak powszechne, że nawet organ p. Birżyszki ‘Echo Litwy’ wyraźnie to podkreślił. Nastrój ludności litewskiej cywilnej na ogół niechętny i wyczekujący. [...] Co do Żydów, to z nich bardzo wielu wycofało się razem z wojskami litewskiemi (podobno koło 10 000). Pozostali pochowali wszystkie towary. Żadnych ekscesów antyżydowskich, dzięki żelaznej dyscyplinie i akcji miejscowego Komitetu Polskiego, nie było[14]. Jak już wspomniano, wyjeżdżające władze litewskie przekazały uprawnienia przedstawicielowi Ententy. W związku z tym nieunikniona była konfrontacja pomiędzy nim a Żeligowskim. Spotkanie pomiędzy generałem a wszystkimi przedstawicielami państw obcych przy rządzie litewskim odbyło się w gmachu Taryby (parlamentu litewskiego). Sztab Żeligowskiego był przeciwny uczestnictwu w spotkaniu, jednak generał zrobił to mimo wszystko. Zadano mu tam pytanie, jakim prawem zajął Wilno. Odpowiedział, że aby bronić praw ludności i dać jej możność powiedzenia czego chce. Przedstawiciele Ententy stwierdzili, że to oni są od tego w Wilnie, czemu Żeligowski zdecydowanie zaprzeczył. Rozmowa w gmachu Taryby do niczego nie doprowadziła i stała się wstępem do dalszych konfliktów i późniejszych rokowań. Sposób, w jaki polski generał „pozbył się” litewskich urzędników, opisywał Czas: Gdy wojska jen. Żeligowskiego wchodziły do Wilna, drugą stroną wychodziły z niego wojska litewskie. W mieście pozostało kilku ministrów Taryby litewskiej i około 200 urzędników rządu litewskiego. Oddali się on pod opiekę posła Reboula. Jen. Żeligowski zażądał, aby tak ministrowie, jak i ci urzędnicy opuścili Wilno najdalej do wtorku, godzina 6 wieczór. Reprezentanci Ligi Narodów, którzy przybyli do Wilna dla rokowań polsko-litewskich, wyjechali z Wilna[12]. Wieść o zajęciu Wilna rozniosła się lotem błyskawicy, stając się, obok negocjacji pokojowych z bolszewikami, najważniejszą wiadomością, goszczącą na pierwszych stronach najpoczytniejszych gazet. Już 10 października Kurier Poranny donosił: Litwini polscy odebrali Wilno rządowi Kowieńskiemu! [...] Oddziały dywizji Litewsko-Białoruskiej generała Żeligowskiego odmówiły posłuszeństwa Naczelnemu Dowództwu, oderwały się od armiji frontu i ruszyły na północ w kierunku Wilna. Fakt ten należy tłomaczyć tem właśnie, że oddziały tej dywizji składały się głównie z mieszkańców Wileńszczyzny i Grodzieńszczyzny, rozejm pozostawił los Wilna w zawieszeniu, co wywołało w dywizji tak wielkie rozgoryczenie, że nie licząc się z niczem postanowiła ona widocznie odebrać Wilno rządowi Kowieńskiemu[15]. Ta sama gazeta opisuje również szereg demonstracji poparcia dla akcji zajęcia Wilna, m.in. pisząc: Zgromadzeni na wiecach d. 10 października 1920 r. członkowie i sympatycy narodowej Partii robotniczej w liczbie kilku tysięcy, pod wpływem wiadomości o odzyskaniu przez ludność polską Wilna, uchwalają: ‘Dowódcy dywizji litewsko-białoruskiej, bohaterskiemu jenerałowi Żeligowskiemu, który w poczuciu obowiązku obywatelskiego ruszył z własnej inicjatywy na Wilno i powrócił tę perłę ziem polskich Macierzy – wyrażamy swą cześć najgłębszą. Oficerom i żołnierzom, którzy ludność ziem Mickiewiczów, Zanów i Rejtanów oswobodzili spod prześladowań zaślepionego rządu kowieńskiego, wyrażamy swe najwyższe uznanie. Cześć i chwała wiernym synom ojczyzny! Cześć bohaterom!’[16]. Typowe stanowisko wobec akcji Żeligowskiego prezentował też Kurier Poranny, w którym 10 października, a więc świeżo po zajściach w Wilnie, nieznany autor pisał: Dywizja litewsko-białoruska dokonała aktu, który, jak to stwierdził gen. Sikorski, w języku wojskowym nazywa się aktem buntu. Wypadek jest smutny, z punktu widzenia ustawy wojskowej – karygodny. Ale czy możemy nie postawić sobie pytania, do jakiego stopnia państwo polskie spełniło swoje wszelkie moralne obowiązki, jakie miało wobec tej młodzieży, którą wzywało pod broń przecież nie tylko dla obrony Warszawy i linji lorda Curzona, ale przedewszystkiem dla obrony i tej ich Ojczyzny, która był im jako zdrowie i której cenę i wartość odczuli pewnie najgłębiej w chwili, gdy dowiedzieli się, że wielcy tego świata chcą, aby oni oswoili się z jej stratą[17]. Litwa Środkowa Terytorium Litwy Środkowej Osobne artykuły: Litwa Środkowa i Wojsko Litwy Środkowej. 12 października gen. Lucjan Żeligowski wydał dekret dotyczący organizacji władzy na Litwie. Obwołał się w nim naczelnym dowódcą Litwy Środkowej, jako niezależnego państwa. Jednocześnie zapowiedział utworzenie Tymczasowej Komisji Rządzącej. Jej skład przedstawił 14 października Robotnik: Skład osobisty Tymczasowej Komisji Rządzącej wskazuje, że lwia część miejscowych ugrupowań polskich wzięła na siebie odpowiedzialność za dalszy rozwój wypadków. P. W. Abramowicz reprezentuje Polskie Stronnictwo Demokratyczne, p M. Engel – chrześcijańską demokrację i związaną z nią Ligę św. Kazimierza, p. T. Szopa – Straż Kresową, A. Zasztowt wreszcie należy do P.P.S. Litwy i Białorusi. Poza nawiasem pozostali narodowi demokraci i t.zw. krajowcy konserwatywni, wielcy właściciele ziemscy[18]. Utworzenie państewka Litwy Środkowej miało być tylko stadium przejściowym przed zamierzonym przyłączeniem jego ziem do Rzeczypospolitej, które zatwierdzić miał Sejm Litwy Środkowej. I tak rzeczywiście się stało. Ofensywa Litwy Środkowej na Kowno Osobny artykuł: Ofensywa Litwy Środkowej na Kowno. Działania gen. Żeligowskiego spotkały się z gwałtownymi protestami Litwy, popartymi przez władze brytyjskie. Po niepowodzeniu ofensywy dyplomatycznej, Litwini podjęli decyzję o próbie odzyskania miasta siłą. Rozkaz operacyjny nr 4 litewskiej 3. Armii informował, że praktycznie całość wojsk litewskich była koncentrowana na zachód od Wilna. Władze polskie, pomimo pozornej neutralności, postawiły w stan gotowości 2 i 3 Armię WP. W drugiej połowie października wojska Litwy Środkowej podjęły ofensywę do Szyrwint i Giedrojć. Gen. Żeligowski zaproponował Litwie rozmowy pokojowe, te zostały jednak odrzucone. Kolejna ofensywa polska zaczęła się w połowie listopada i miała ambitny cel zdobycia Kowna. 21 listopada dotarto nad Niewiażę w rejonie Kiejdan[19]. Z powodu niedostatku sił oraz pozostawania w tyle za kawalerią piechoty, zawarto tego dnia rozejm, na który naciskała także Polska, będąca pod presją międzynarodową. Osobny artykuł: Traktat w Kownie. Negocjacje pokojowe pod nadzorem Ligi Narodów podjęto w Kownie 27 listopada i zakończono rozejmem dwa dni później. Reakcje w Polsce Polska karykatura współczesna wydarzeniom – Litwin próbuje zapobiec zajęciu Wilna przez generała Żeligowskiego Pozorowany „bunt” oddziałów generała Żeligowskiego był jednym z najbardziej spektakularnych posunięć marszałka Piłsudskiego. Sam Żeligowski do dzisiaj kojarzony jest głównie z tym wydarzeniem. Działania polskiego generała spotkało się z jeżeli nie z otwartym poparciem, to przynajmniej zrozumieniem prasy. Na przykład pozytywnie wypowiadała się na ten temat chadecka „Rzeczpospolita”: Wilno w ręku polskiem. Podczas gdy w Warszawie broniła się dogorywająca doktryna federalizmu przeciw zwycięskiej woli narodu połączenia wszystkich ziem polskich w obrębie żelaznych granic jednolitego państwa, dywizja generała Żeligowskiego przekroczyła Rubikon. Krok litewsko-białoruskiej dywizji, który z punktu widzenia wojskowego każdy trzeźwy i rozsądny Polak uważać musi za objaw smutny i niepożądany, jest odruchem zdrowego instynktu narodowego, który w rozpaczliwym wysiłku buntu postanowił rozciąć ten węzeł gordyjski, jaki około sprawy Wilna i ziem wileńsko-grodzieńskich naplątały dwa lata bałamutnej i szkodliwej polityki wschodniej[20]. Jednocześnie w wielu gazetach prawicowych pojawiły się informacje, jakoby gen. Żeligowski miał po opanowaniu Wilna wyruszyć na Kowno. Porównywano polskiego generała do postaci Gabriela d’Annunzio, włoskiego poety i polityka, który w 1919 r. na czele grupy ochotników zajął miasto i port Fiume (Rijeka), chcąc jego przyłączenia do Włoch, wbrew Radzie Najwyższej Ententy. Snuto jednocześnie przypuszczenia co do celu, w jakim Żeligowski powołał do życia Litwę Środkową, a nie od razu przyłączył ziemie wileńskie do Polski: Widocznie rozwija się tu akcja, zakrojona na szerszą skalę, a przytem dość skomplikowana. Bo nie przyłączenie wileńszczyzny do Polski ruch ten ma na widoku, lecz „nowe państwo”, „sezonowe”, krótkotrwałe, które by później wejść miało prawdopodobnie w jakiś stosunek bliższy z Rzecząpospolitą Polską. Jest to więc odżycie w nowej postaci idei federacyjnej, o której niesłusznie sądzono, jakoby już zeszła ze świata[21]. Gazety lewicowe, pomimo raczej przychylnego stanowiska wobec poczynań generała, snuły plany wykorzystania tego wydarzenia w celu realizacji doktryny federacyjnej. Szczególnie widoczne jest to w cytowanym już artykule „Spór o Wilno” Tadeusza Hołówki, pochodzącym z PPS-owskiego Robotnika: Czyn gen. Żeligowskiego jest jeno wyrazem tej zmiany, która zaszła w nastrojach ludności polskiej na Litwie. Ludność polska na Litwie przestała biernie oczekiwać zbawienia od Polski, że tak powiem, czepiać się poły państwa polskiego, a zdobyła się na samodzielny krok, na ujęcie swego losu w swoje własne ręce. Hołówko posuwał się nawet dalej w swoich federacyjnych marzeniach: Litwa Środkowa winna stać się ośrodkiem budowy Stanów Zjednoczonych Litwy w federacji lub przymierzu z Polską. [...] Do podjęcia myśli budowy państwa litewskiego na zasadach federacyjnych i w związku z Polską, wzywamy ludność polską na Litwie[22]. Nieco bardziej umiarkowany był konserwatywny Czas: Pułki ochotnicze litewsko-białoruskie [...] zerwały więzy posłuszeństwa i ruszyły ku Wilnu. Poprowadził je jeden z najlepszych naszych dowódców, jenerał Żeligowski. Jakkolwiekbyśmy krok ten oceniali z punktu widzenia karności wojskowej, jakkolwiek nie zamykamy oczu na jego ujemne strony tak ze względu na naszą armię, jak i za granicę, to jednakże musimy go rozumieć[13]. Osądy tej gazety brały się z uważnego przyjrzenia się całej sprawie i ocenieniu jej z punktu widzenia wielu aspektów, nie tylko wewnętrznej polityki rządu polskiego, ale także reputacji Polski na scenie międzynarodowej: [...] Posunięcie polityczne, dokonane przez jen. Żeligowskiego, kryje w sobie dla Polski wielkie niebezpieczeństwa na arenie dyplomatycznej. Krok polityczny, dokonany przez jen. Żeligowskiego, stoi w sprzeczności z oficyalną polityką rządu polskiego, której wyrazem było poddanie sporu polsko-litewskiego pod orzecznictwo Ligi narodów[23]. Publicyści Czasu zastanawiali się również nad tym, w jaki sposób na postępek Żeligowskiego powinien zareagować sam rząd. Nic nie wiedzieli o tym, że był to bunt upozorowany i dziejący się za wiedzą Piłsudskiego i Sikorskiego. Numer z 21 października: Zajęciem Wilna postawił jen. Żeligowski rząd polski wobec dwóch alternatyw: albo rząd polski musi wystąpić przeciwko żołnierzowi polskiemu, albo też zaakceptować incydent, stanowiący oczywiste naruszenie zobowiązań, przyjętych przez Polskę wobec Ligi narodów. Wytworzyła się sytuacya, mogąca pociągnąć poważne komplikacye dla rządu polskiego[24]. W dość podobnym tonie wypowiadają się publicyści zbliżonego programowo do endecji Kuriera Warszawskiego: Czyn jen. Żeligowskiego jest sprzeczny z interesami polskiemi. W Warszawie, jak można sądzić, zdają sobie z tego sprawę. Czyn ten bowiem może obudzić przypuszczenia, że Polacy sami wątpią o swem prawie do Wilna, skoro nie zawahali się przed postawieniem Europy wobec faktu dokonanego zajęcia tego miasta przemocą. Gdyby więc jen. Żeligowski upornie odmawiał opuszczenia Wilna, dostarczyłby niebezpiecznego argumentu tym, którzy chętnie i systematycznie pomawiają Polskę o rzekome dążenia imperialistyczne, a także wyrzucają aljantom popieranie sprawy narodu, który nie szanuje praw cudzych w sposób jak najbardziej skrupulatny[25]. Inkorporacja Litwy Środkowej 20 lutego 1922 roku Sejm wileński przegłosował przyłączenie miasta do Polski i rola generała Lucjana Żeligowskiego w tym rejonie działań zakończyła się. Po słynnym „buncie” Żeligowski nie zszedł ze sceny politycznej, a wręcz przeciwnie, awansował na generała broni, w 1925 roku został ministrem do spraw wojskowych. Umożliwił też przeprowadzenie Piłsudskiemu przewrotu majowego. Dzisiaj kojarzony jest przede wszystkim z wydarzeniami z początku października 1920 roku. Podczas operacji pozorowanego „buntu” i zajęcia Wilna, Żeligowski nie ustrzegł się kilku błędów, jednak ostateczny cel został osiągnięty i Wilno znalazło się w rękach polskich. Upamiętnienie Walki o Wilno zostały upamiętnione na Grobie Nieznanego Żołnierza w Warszawie, napisem na jednej z tablic w okresie II RP i po 1990 r.: „WILNO 19 IV 1919 – 9 X 1920”. |
Nie znam tak szczegółowo tej sprawy. Myślę tylko że po odzyskaniu niepodległości Polska była za słaba żeby zajmować się Litwą. W czasie zaborów Rosja miała wystarczająco czasu żeby rusyfikować Litwę. Także Litwa była rozdarta od środka. Byli Litwini prorosyjscy, propolscy. I pewnie Litwini, którzy chcieli dalej zostać Litwinami...Chociaż tam Polacy wspominali o jakiej autonomii, ale Litwini byli nieufni. Nie ma się czemu dziwić...
Druga tura bez Bonżura...
|
Dobry wieczór Andrzeju >;) Niemniej trzeba pamiętać że Polska napadła na Litwę w 20 leciu międzywojennym i zabrała pół kraju. Co jakoś nie pamiętam, żeby mnie o tym kiedyś uczono na lekcjach Historii. A o czym na Litwie pamiętają. Uczyli cię o tym?
|
Nie, no skąd? Hehehe...
Druga tura bez Bonżura...
|
Jak widać Andrzeju i Nauczycielom, trzeba.... patrzeć na ręce >;DD
|
Tego nie było w programie, a nawet w książkach od historii. Sądzę że nauczyciel historii nie miał prawa za PRL-u mówić o czymś, czego nie ma w programie. W naszej klasie większość dzieci, to były dzieci nowych elit PRL-u. Chyba wiesz o czym mówię. Jakby któreś dziecko zaniosło te sensacje do domu...Chyba by nauczyciela następnego dnia wyrzucili...z resztą, nauczyciele też do tej nowej elity należeli i dobrze wiedzieli że "czuwają" na nimi...
Druga tura bez Bonżura...
|
Jak było w niedawnych filmikach o komunie w Polsce. NKWD wykształciło w polskim KBW...Samodyscyplinę. Oni mieli wrażenie że są ciągle obserwowani. Chociaż nie byli obserwowani, hehehe. Zarażono tym wszystkie warstwy społeczne w PRL-u...
Druga tura bez Bonżura...
|
W odpowiedzi na pojawiła się wiadomość opublikowana przez Amigoland
Pewnie dlatego jakoś nigdy nie dochodzili z nauczaniem do czasów współczesnych >;P Tak wałkowali 2wś że..... rok szkolny był za krótki >;)) Szkoda że nie wiedziałem wcześniej o tym Piśmie Etrusków z którego się wywodzi Łacina bo miałem kogo zapytać, tak w cztery oczy, bez rozgłosu >;P
|
Myślisz że ktoś by ci odpowiedział? Ludzie tak ogólnie bali się. Znali metody ubecji...To dopiero w latach 80-tych, kiedy papież powiedział..."Nie bójcie się", ten strach powoli mijał. I ludzie zaczęli dostrzegać że nie taki diabeł straszny. A że to wszystko była gra polityczna, wiemy dopiero teraz...
Druga tura bez Bonżura...
|
W odpowiedzi na pojawiła się wiadomość opublikowana przez Amigoland
Jak parę osób miało "pecha" to reszta się szybko nauczyła. Pamiętasz jak Stalin robił Czystki? A jak komuniści go kochali, nawet rozstrzeliwani zapewniali o swojej "miłości" Co wyraźnie pokazuje, że terror jest niezwykle wydajny w zarządzaniu Ludźmi. Pisał o tym pan Trocki a właściwie Lew Dawidowicz Bronstein, ale podpadł i pan Stalin kazał go zatłuc młotkiem w Meksyku, co w sumie potwierdziło tezę o zarządzaniu terrorem. To była solidna operacja wojskowa. W tamtym czasie ideowi trockiści działali głównie wśród radykalnych lewicowych intelektualistów w Nowym Jorku i wśród żydowskich robotników warsztatów odzieżowych w biednych dzielnicach tego miasta. Stamtąd wywodziły się kolejne ekipy „ochroniarzy” – od trzech do ośmiu osób – którzy dobrowolnie, w poczuciu misji, strzegli Trockiego. Mieszkali w samej willi i tworzyli ze „Starym” swego rodzaju komunę. Nad ranem 24 maja 1940 r. (kiedy światowa opinia publiczna interesowała się przede wszystkim upadkiem Francji) grupa ok. 20 osób z pistoletami maszynowymi napadła na dom Trockiego. Dosłownie posiekano budynek kulami. Napastnicy wdarli się nawet do sypialni małżeństwa Trockich. W ich łóżku znaleziono ślady po ponad dziesięciu pociskach. Troccy (w pokoju obok spał jeszcze ich wnuk) mieli szczęście. Nikomu nic się nie stało: kiedy rozpoczęła się strzelanina, położyli się na podłodze koło łóżka i niezauważeni przetrwali napad. Trzeba dodać, że policja meksykańska nie była pewna, czy całe wydarzenie nie było mistyfikacją zorganizowaną przez samych trockistów. Konsekwencją tego ataku było podwyższenie murów i zbudowanie dookoła domu trzech (sic!) wieżyczek strażniczych. W czasie kiedy Trocki zamieszkał w Meksyku, w Moskwie odbywały się wielkie procesy polityczne wybitnych komunistów i działaczy sowieckich (pierwszy w sierpniu 1936 r., drugi zaczął się w styczniu 1937 r., trzeci – Bucharina i Jagody – w marcu 1938 r.), które zszokowały świat. Ludzie z samych szczytów sowieckiej elity, symbole ruchu komunistycznego, oskarżeni zostali o zdradę, szpiegostwo i perfidne szkodnictwo. Budowniczowie nowego ładu stali się nagle głównymi wrogami i siłą niszczącą ten ład. Co więcej, ci dotychczasowi bohaterowie komunistycznej idei, „ulubieńcy partii”, publicznie, w świetle reflektorów przyznawali się do wszystkich możliwych nieprawości i zbrodni i obszernie o tym opowiadali. Międzynarodowa opinia publiczna, a lewicowa szczególnie, oniemiała ze zgrozy. Nie umiano sobie wytłumaczyć tego, co się działo na oczach wszystkich w Moskwie. Oskarżenia dawały się sprowadzić w gruncie rzeczy do jednego: zbrodniczego spisku kierowanego przez Trockiego, który stał się uosobieniem wszelkiego zła. On sam i jego zwolennicy obawiali się, że świat uwierzy w taką wersję historii rewolucji i sowieckiej państwowości, jaką przedstawiano w Moskwie. W środowisku amerykańskiej lewicy, po części z inspiracji trockistów z Nowego Jorku i samego Lwa Trockiego, powstała idea przeprowadzenia w USA paralelnego śledztwa i quasi-procesu sądowego w tych samych sprawach, które były „rozpatrywane” przez sąd w Moskwie. Taki publiczny paraproces miałby wykazać fałszywość ustaleń i werdyktów wydanych w ZSRR. Trockiści powołali w USA specjalny Komitet do Obrony Lwa Trockiego pod przewodnictwem znanego pedagoga Johna Deweya. W kwietniu 1937 r. podczas sesji w Mexico City przesłuchał on – w zgodzie z wymogami prawa procesowego – Trockiego w kwestiach, o które oskarżano go w procesach moskiewskich. Przesłuchania te – zgodnie z zamierzeniem organizatorów – pokazały, że oskarżenia stawiane w Moskwie były kłamliwe. Od 1939 r. sowieckie tajne służby – na zlecenie Stalina – przygotowywały zabójstwo Lwa Trockiego. Akcję koordynował zastępca szefa Wydziału Zagranicznego NKWD Paweł Sudopłatow (który dostał ten rozkaz osobiście od Stalina na Kremlu w obecności Berii). NKWD podjęła wieloetapowe i długotrwałe działania przygotowawcze, aby umieścić swoich ludzi w otoczeniu dysydenta. Któryś z wprowadzonych agentów miał wykorzystać sposobny moment i zabić Trockiego. Wedle dzisiejszej wiedzy do domu Trockiego udało się Sowietom wprowadzić wiosną 1940 r. co najmniej dwóch agentów. Tym, który dokonał morderstwa, był Ramon Mercader. Miał 27 lat, był Hiszpanem wychowanym we Francji. Jego matka, wychowująca go samotnie, była fanatyczną komunistką. W czasie wojny domowej w Hiszpanii, chociaż nie była już młoda, brała udział w walkach. Akceptowała terror przeciwko socjalistom i anarchistom. Związała się z działającym w Hiszpanii funkcjonariuszem sowieckiego wywiadu Nachumem Eitingtonem i sama została informatorem NKWD, składającym relacje o stosunkach wśród hiszpańskiej lewicy. To prawdopodobnie ona namówiła syna, aby również podjął współpracę z sowieckim wywiadem. Już w trakcie wojny domowej w Hiszpanii Ramon Mercader został przerzucony do Związku Sowieckiego na szkolenie wywiadowczo-dywersyjne. Po powrocie do Hiszpanii brał jeszcze jakiś czas udział w walkach jako dywersant na tyłach wojsk Franco, a potem ewakuował się do Francji i podjął studia na Sorbonie. Eitington specjalizował się w porwaniach i zabójstwach poza terenem ZSRR. Działał głównie wśród rosyjskich emigrantów – intelektualistów pochodzenia żydowskiego. Ocenia się, że udało mu się w tej grupie zwerbować na agentów ok. 40 osób, w tym naukowców zaangażowanych w amerykańskie prace nad produkcją bomby atomowej (po drugiej wojnie światowej już jako generał NKWD był dwukrotnie więziony w ZSRR: w 1951 r. jako uczestnik „spisku syjonistycznego” i w 1953 r. jako „zaufany człowiek Berii”; został wtedy skazany na 12 lat więzienia „za naruszanie socjalistycznej praworządności”). Eitington został bezpośrednim szefem operacji, której celem było zabicie Trockiego. W Paryżu przebywała w tym czasie Amerykanka z Nowego Jorku Sylvia Ageloff, ideowa wielbicielka Trockiego, która utrzymywała z nim kontakt i ciesząc się jego zaufaniem, wykonywała dla niego prace sekretarskie, redakcyjne i tłumaczeniowe. Nigdy się chyba nie dowiemy, czy Mercader markował uczucie czy też rzeczywiście zakochał się – wzięli ślub. Przedstawił się jej nie swoim prawdziwym nazwiskiem, lecz jako Jacques Mornard, Belg, syn dyplomaty. Małżeństwo dostało polecenie wyjazdu przez USA do Meksyku i pozyskania zaufania Trockiego. Mercader opuścił Europę jako kanadyjski obywatel Frank Jacson. Żonie miał wytłumaczyć, że musi się ukrywać przed służbą wojskową i dlatego posługuje się fałszywym paszportem. Po raz pierwszy Mercader spotkał się z Trockim – oczywiście za pośrednictwem żony i oczywiście jako kanadyjski trockista Jacson – w maju 1940 r., w kilka dni po ostrzelaniu domu Trockiego. Nie wzbudził początkowo zaufania. Ale był użyteczny: miał auto i był do dyspozycji jako kierowca, a żona gwarantowała, że był „swój”. Aby nawiązać bliższy kontakt z Trockim i mieć pretekst do wejścia do jego gabinetu, przychodził z tekstem artykułu ideologicznego, o którego ocenę prosił Trockiego. 20 sierpnia 1940 r. po południu Mercader przyjechał po raz kolejny do Trockich. Tym razem był sam, ale już w bramie krzyczał do strażników: Czy Sylvia już przyjechała?, stwarzając wrażenie, że jak zwykle umówili się u Trockich na popołudniową herbatę. Przez chwilę rozmawiał z Trockim i jego żoną w ogródku, a następnie nawiązał do swojego artykułu i poszedł z Trockim do gabinetu. Było to wbrew przyjętym zasadom bezpieczeństwa, które zakładały, że Trocki nie może zostać nigdy i z nikim sam na sam. Ale wydawało się, że wszystko odbywa się w gronie przyjaciół. W willi było w tym czasie czterech strażników – dwóch na wieżyczkach obserwacyjnych i dwóch wewnątrz budynku. Po chwili z gabinetu Trockiego dobiegło długie, głośne wycie. Kiedy obaj strażnicy „wewnętrzni” i żona wbiegli do pokoju, zobaczyli poprzewracane krzesła, plamy krwi w całym pokoju i porozrzucane po podłodze papiery i książki. Zakrwawiony Trocki, bez okularów i z pokiereszowaną twarzą, stał w drzwiach do sąsiedniego pomieszczenia. Kiedy podbiegła do niego żona, powiedział: Zobacz, co mi zrobili – a później: Jacson. Mercader-Jacson stał na środku pokoju z rewolwerem w dłoni, ale też wyglądał na oszołomionego. Jeden ze strażników rzucił się na niego z wściekłością, przewrócił go na ziemię i zaczął metodycznie bić kolbą pistoletu po głowie; wyglądało, że może go nawet zabić. Osłabiony Trocki krzyczał, aby zachować zamachowca przy życiu, by mógł zeznawać – żeby był dowód, że jest przysłany przez GPU (nazwa tajnej policji sowieckiej w czasach, gdy Trocki był jeszcze w ZSRR). Bity Mercader krzyczał: Zmusili mnie do tego, mają moją matkę. Narzędziem zamachu okazał się młotek do rozbijania lodu, który Mercader wniósł ukryty pod marynarką. W oczekiwaniu na karetkę pogotowia Trocki opowiedział, że walczył z Jacsonem i ugryzł go w rękę. Kiedy wnoszono go na noszach do auta, mówił, że czuje, że tym razem go dopadli, i prosił o opiekę nad żoną. W szpitalu jeszcze żartował z żoną, kiedy golili mu głowę przed operacją trepanacji czaszki: Zobacz, w końcu znaleźliśmy fryzjera – a kiedy rozbierano go przed wjazdem na salę operacyjną i pielęgniarki doszły do bielizny, powiedział do żony: Nie chcę, żeby mnie one rozbierały, zrób to ty. To były jego ostatnie słowa. Po operacji nie wybudził się już i zmarł po 20 godzinach następnego dnia. Czaszka i mózg były uszkodzone zbyt mocno… Mercader został zatrzymany przez policję jeszcze w domu Trockiego. Eitington czekał w aucie na sąsiedniej ulicy, ale kiedy się zorientował, że Mercader jest aresztowany, odjechał. Mercader nie został zidentyfikowany i podczas procesu przedstawiał się jako Jacques Mornard. Za zabójstwo został skazany na 20 lat więzienia. Karę odsiedział w całości. Na wolność wyszedł 6 maja 1960 r. W 1953 r. ustalono jego prawdziwą tożsamość. Jego żonę Sylvię Ageloff meksykański sąd uwolnił od zarzutu współudziału w morderstwie. Po wyjściu z więzienia Mercader otrzymał paszport czechosłowacki, który władze z Pragi wydały mu na polecenie z Moskwy i przez Hawanę poleciał do Pragi, gdzie żył jakiś czas. Potem mieszkał w Moskwie, a ostatnie lata spędził na Kubie, gdzie zmarł w 1978 r. Zgodnie z jego życzeniem pochowano go w ojczyźnie komunizmu, w Moskwie. Podobno do końca życia Mercader był przekonanym stalinistą. Jego matka natomiast przyjęła później obywatelstwo kubańskie i mieszkała do śmierci w luksusowych warunkach w Paryżu, jako dożywotnia pracownica ambasady Kuby we Francji. Bezpośrednio po zamachu na polecenie Stalina nadano Mercaderowi tytuł Bohatera Związku Radzieckiego i odznaczono go Orderem Lenina. Order Lenina odebrała zaocznie matka, a Gwiazdę Bohatera odebrał osobiście w 1961 r. w Moskwie z rąk szefa KGB Aleksandra Szelepina. Ciało Lwa Trockiego zostało spopielone, a urna złożona na dziedzińcu willi w Coyacan, pod obeliskiem z sierpem i młotem. Rodzina – żona, a później wnuk – z pietyzmem utrzymywała willę dokładnie w tym stanie, w jakim była w momencie zamachu. W pokoju leżały nawet poprzewracane krzesła i porozrzucane książki. Od 1990 r. willa Trockiego jest publicznym muzeum, utrzymywanym przez rząd Meksyku. Polityka 11.2015 (3000) z dnia 10.03.2015; Historia; s. 63 Oryginalny tytuł tekstu: "Długie ręce Kremla" |
Do tej pory Kreml ma "długie ręce", nic się nie zmieniło. Metody się trochę zmieniły, zamiast młotka, trucizna, hehehe...Pamiętasz otrucie Skripala? Dobranoc Wojtek. Dobranoc Duszki.
Druga tura bez Bonżura...
|
Free forum by Nabble | Edit this page |